niedziela, 28 kwietnia 2024

Niech bym była inna

Niech bym się w dzikiego zwierza zmieniła,

Niech by mi mięśnie urosły potężne,

Niech bym się w pęd dziki puściła przez świat,

Niech bym poczuła ostre powietrze w płucach jak nigdy,

Niech by mnie niosły łapy szerokie przez ścieżki ludziom nieznane.


Strach byłby mi obcy, szacunek bym wzbudzała,

Pazurami rwała i kłami szarpała,

Błysk w oku miała.


Niech by mi skrzydła wyrosły jak u anioła,

Niech by ich wiatr strząsł ze mnie strach i niepewność,

Niech by mnie poniosły w niebiosa ciemne, gwieździste,

Niech by mnie niosły nad światem uśpionym,

Niech bym poczuła wiatr we włosach i szum w uszach.


Uciekłabym od siebie, od trosk i żalów codziennych,

Od spraw łzami brzemiennych

Od oczekiwań innych.


Niech bym była inna, lepsza, ładniejsza, mądrzejsza,

Niech bym wzbudzała szacunek i podziw,

Niech by moje słowa znaczyły cokolwiek,

Niech by się inni dziwili i kochali,

Niech by mi świat przychylny drogi prostował.


Nie wylałabym łez smutku nad swoim losem zagmatwanym,

Nie ufała pragnieniom odgrzewanym,

Nie żyłabym życiem obmyśliwanym.


niedziela, 21 kwietnia 2024

Twój świat

 Zamknięte dokładnie na zgubiony klucz drzwi do części mojej duszy. Poukładane starannie wytworne karteczki z kilkoma pomysłami na cudowne życie. Poprzekładane płatkami zasuszonych róż pamiętających czasy rezolutnej nastolatki. Pachnące nadzieją na słońce każdego dnia. Nie chcę ich już pamiętać. Nie wracam do nich w ogóle. Dziś pachną gorzkim rozczarowaniem zmieszanym z delikatną wdzięcznością za to, co przyniosły pomyłki. Bolesne wspomnienia idyllicznych pomysłów. 

Sterta pomiętych scenariuszy na wypadek, gdybym była kimś innym. Kosz wyrzuconych zachowań, zniszczonych krytyką, oceną, cudzym niezadowoleniem i zazdrością. Pudło z napisem "tak nie wypada". Jakieś odległe marzenia na wyblakłych zdjęciach, na których ledwo rozpoznaję siebie. Złamane serca przeszłych miłości. 

To miejsce już chyba umarło. Jestem już przeciez gdzieś dalej. Nowi ludzie są w moim życiu, nowe pudełka na kiepskie pomysły. Wziąć się cieszę, że jakieś mam. Szuflady wstydu i poniżenia. Wciąż wywołują rumieńce na rwarzy. Małe radości codziennych spraw. Mimo wszystko i stale. Serce podzielone na dwa odrębne istnienia. Ciągle jeszcze nowe strony do zapisania. W sercu szał odgrzewanych pragnień. Strach przed krokiem naprzód. Obawa przed cudzym spojrzeniem. Wieczne poczucie bycia ocenianą. Słodko gorzki smak piwa, które nawarzyłam. Dwie strony medalu - to, czego chcę i to, co powinnam. 

Zatopiona w oczekiwaniu nie potrafię ruszyć naprzód. Wrosłam w to czekanie i nie wiem, w którą stronę chciałabym pójść. Tyle razy pokazywano mi drogę, że sama nie potrafię już wybrać. Podawano na tacy oczekiwania, że teraz już nie czuję, czego sama chcę. Wśród porozrzucanych w myślach gorzkich słów rodzi się gniew i bunt. Zegar nieubłaganie tyka, a serce odlicza uderzenia do wielkiego końca. Ramiona ściągają wyrzuty sumienia. Czy zdążę być dla tych ważnych tak długo, jak trzeba? Czy będzie czas na swój własny, zdrowy egoizm? Ile już czasu minęło na nieżycie. Ile życia zabrałam komuś.... 

Wciąż bardzo się boję. Tak wielu rzeczy i spraw. Upycham je w najdalsze zakątki umysłu, a one i tak dopadają mnie czasem. Ciąży mi cały ten bagaż, codzienne smutki i rzucane słowa. Zbieram odwagę, gromadzę energię. Może nie zrobię już kroku naprzód. Ale nie cofnę się też już nigdy. To w końcu mój świat.

niedziela, 14 kwietnia 2024

Naga prawda

 Taka jestem.

Częściej pozwalam płynąć krwi zamiast łzom.

Wiecznie cierpiąca, z uśmiechem na ustach.

Tęskniąca za czułością, stawiająca wokół siebie mury.

Mam pamięć do złych słów i słabość do obietnic bez pokrycia. 

Chcę się otworzyć na nowe i nie potrafię zamknąć starych drzwi.

Łasa na słodkie słowa, głucha na pretensje. 

Kocham piękne ciała, więc siebie nienawidzę. 

Uwodzi mnie blask ognia, bąbelki w kieliszku i zapach piżma na obcej szyi.

Potrafię kochać nad życie i tak samo nienawidzę.

Przeżywam życie w wyobraźni uciekając od rzeczywistości.

Hedonistka, hipokrytka, chujowa pani domu.

Matka od biedy.

Przyjaciółka od siedmiu boleści.

Częściej zamykam oczy, bo chyba widzę za dużo.

Upadły anioł, któremu nie wyrosły skrzydła. 

Wiedźma spalona na stosie w kolejnym wcieleniu. 

Wciąż dziecko, którego nudzą stare zabawki.

Przerażona śmiercią i cierpieniem najbliższych.

Tęsknię do tych co odeszli i byli mi najbliżsi.

Na co dzień tylko ciałem, duchem w innym świecie.

Przesiąknięta muzyką i kłamstwami z książek.

Sama siebie widzę zawsze w krzywym zwierciadle.

Najlepiej mi w tłumie i w cichej samotności.

Chciałabym być taką, jaką widzą mnie inni. 

Cała szafa masek, a aktorka coraz gorsza. 

Kolekcjonerka wspomnień. I zbędnych kilogramów.

Mam wrodzoną niechęć do dawanych mi dobrych rad. 

I naturalną potrzebę dawania ich innym. 

Uśmiechnięta idiotka.

Przemądrzała, gdzie nie trzeba. 

Uczulona na krytykę.

Mam ulubioną wersję swojego imienia. 

Nie smakuje mi kawa z kubka na herbatę. 

Irytuje mnie strasznie mlaskanie przy posiłku.

Pozwalam sobie na krytykę sama nie będąc idealną.

Klnę okrutnie, choć częściej w myślach niż na żywo. 

Zaklinam sny, żeby nie chcieć się obudzić. 

Boję się zasnąć, by nie zbudzić demonów.

Żyję, choć w środku czuję się martwa...

niedziela, 7 kwietnia 2024

Grzechy pożądania

Trzecia, lub czwarta już kawa,

Kolejny papieros,

Kilka drinków dla uśpienia myśli.

Obraz uśmiechniętych oczu,

Parę zamienionych zdań,

Jedno słowo za dużo.

Puste miejsca na moim ciele,

Bez dotyku dłoni

I śladu ust.

Martwe motyle w brzuchu,

Wygaszony pozar wyobraźni,

Zamordowane marzenia.

Pusta rama w mych myślach,

Która nie zapełni się obrazem,

Na zawsze białe płótno.

Rozmowy, których nie było brzmią mi w uszach,

Pocałunki, których nie było, palą mi usta,

Bliskość, której nie ma, ogrzewa mi serce,

Rozkosz, której pragnęłam, wbija się we mnie cierniem.

Duszę szarpią na części cudze pretensje,

Wpasowują mnie w oczekiwany ciasny kanon szczęścia,

Robią za moje sumienie i dziesięć przykazań,

Niepomne na własne ciche grzechy pożądania...


sobota, 30 marca 2024

Romans ze śmiercią

Czuję na karku ciepły oddech śmierci. Owija moją szyję kuszącym pocałunkiem zapomnienia. Wlewa się w serce kłującą tęsknotą. Nęci wizjami lepszego świata. Masuje mi ramiona obiecując ucieczkę od bólu. Nie patrzy mi w oczy, unika spojrzenia. Nie odpowiada na żadne pytania. Jej lodowata bliskość powoli zamraża mi serce. Szponami maluje wzory żył na moich rękach. Cicho nuci upiorne kołysanki, odrywając od świata, od życia, istnienia. Wpada na chwilę w najmroczniejszych momentach. Wyciąga do mnie rękę, a ja wciąż się waham. Czy może mi obiecać, że nic już nie będę czuła? Czy zapewni mi utratę pamięci tego życia? Czy wymaże pragnienia serca i rozumu? 
Krzywi się na moje poczucie obowiązku. Bo jak to tak można oddać się jej bez niczego, kiedy mam jeszcze tyle do zrobienia? I ulubiona kawa jeszcze leży w szafce, tyle prania w koszu i niezrobione zakupy. Jeszcze jakieś obiecane spotkania, niedopowiedziane rozmowy, nieumyty kubek po herbacie. Jeszcze czasem poruszy serce jakaś nierozsądna decyzja, zachcianka, tęsknota czy obca osoba. 
Stare blizny kuszą ponownym otwarciem. Wyleją ze mnie złości, słabości i smutek. Piekący ból wyciśnie łzy. Oczyszczę umysł, serce i ciało. Usunę w cień tęsknoty. Marzenia pochowam do grobu zapomnienia. Nastawię się znowu na tryb wykonawcy. 
Wstyd mi za swoje słabości. Wstyd mi za tęsknoty. A ona patrzy na mnie z szyderczym uśmiechem. Jak kochanek,który wie, że już Cię zdobył. Kolejny dzień oparłam się pokusie. Spojrzałam na nią wyzywająco, pewna, że wygram tę nierówną walkę. A ona przecież widzi mroki mojej duszy, beznadziejność i brak jakiejkolwiek wartości. Śmieje się ze mnie powtarzając ciągle "kochana i tak będziesz moja". 
Wypijam duszkiem szklaneczkę whisky i odpalam kolejnego dzisiaj papierosa. Opieram łokcie na skrzypiących kolanach i rzucam: "tak, ale jeszcze nie dzisiaj". 

poniedziałek, 11 marca 2024

Piękna i doskonała

Tam, gdzie szerokie ramiona 

Zbiegają się łukiem do mostka

Tam kończy się mój ból,

Mój strach, przerażenie i troska.


Tam, gdzie pulsują skronie

Pod ust delikatną powłoką 

Tam jest moje zacisze

Osłonięte warownią wysoką.


Tam, gdzie plecy szerokie

Wprawiają w ruch wszystkie mięśnie,

Tam chcą spoczywać me piersi

W pięknym, bezpiecznym półśnie.


Tam, gdzie na dłoni szorstkość

Odbija się echem wysiłku,

Chce leżeć dłoń moja brzydka

Jak w cichym, bezpiecznym przytułku.


Tam, gdzie się niebo odbija

Błękitem, szarością i blaskiem,

Tam łamie się kra

Mojej niewiary z trzaskiem.


Tam, gdzie mnie zapach otula

piżmowym, mdłym aromatem,

Tam moja kobiecość się staje

Erotycznym wręcz poematem.


Czuć pocałunek na ustach

Dotyk, co pieści ciało,

To czuć, że się jest przez minutę

Piękną i doskonałą.



niedziela, 10 marca 2024

Tęsknię....

 Nic nie boli tak, jak brak Ciebie.

Niczego nie słychać bardziej jak ciszy tam, gdzie serce chciałoby usłyszeć Twój głos. 

Dziś tęsknię bardziej niż w inne dni. Moje łzy palą bardziej, mój smutek nie znalazł dziś granic. 

Ciekawa jestem co robisz? Czy w ciche niedzielne popołudnie siedzisz pogrążona w myślach, pogwizdując cicho i kreśląc wzory łyżeczką na blacie? Zanurzona we wspomnienia o latach młodości, czasach radości i uśmiechu. Czy w tym pięknym domu siedzicie wszyscy razem śmiejąc się z opowiadanych historii? Czy słuchasz właśnie czyjejś opowieści, potakując głową ze zrozumieniem? 

Wiesz, ja tego dziś też potrzebuję. Wspólnej kawy przy kuchennym stole, w ciszy, ze wzorami malowanymi łyżeczką na ceracie. Widoku Twoich powykrzywianych palcy, wydatnych żył na dłoni, dźwięku Twojego astmatycznego oddechu. Spokoju, jaki ten widok wlewał w moje serce. Rozmowy z Tobą, pełnej akceptacji i bez oceniania, chociaż pewnie nie zrozumiesz moich śmiesznych problemów. Wiesz, nie uciekam przed frontem i głodem, nie muszę się bać o bliskich i nie doświadczam traumy odrzucenia przez macochę, ale wiesz, Ty jedna wiesz, że moje problemy są dla mnie równie ogromnym ciężarem. Nigdy mnie nie oceniałaś, nigdy mnie nie wyśmiałaś, na pewno i dziś byłoby tak samo. Potrzebuję Twojej miłości. Jedynej bezwarunkowej. Akceptującej. Otulającej współczuciem. 

Chce być z Tobą w tamtym domu. Pośród zielonych łąk, pod niebieskim niebem. Wśród zapachu świeżego chleba i drewnianego byfyja. Chcę Ci pomagać przy pracy, śpiewać wspólnie piosenki, słuchać tych samych historii. Uśmiechać się szczerze i całować Cię w czoło. Nie chcę być tu, gdzie jestem. W tym smutnym i dziwnym świecie. Jak karykatura samej siebie. Jak kiepsko odgrywana rola. Jak kwiatek przy kożuchu. Jak wół przy karecie. 

wtorek, 27 lutego 2024

Spowiedź narkomanki

 To już trzy i pół roku mojej świadomej walki w chorobą zwanej depresja. Połączonej z domieszką nerwicy, lęków i zespołu stresu pourazowego. Dla jasności dodam, że urazem była praca. 

Piszę świadomej, bo walka, nierówna, trwała od dawna, często niezauważona przez otoczenie i bagatelizowana przeze mnie. Standardowe opinie na temat braku realnych problemów, wymyślania i wyolbrzymiania pominę, bo nie o tym dziś. 

W walce pomagały mi leki, różne, w różnych dawkach, terapie, rozmowy. 

Często słyszę pytanie, czy Ty musisz być na tych tabletkach. Przecież dobrze się czujesz. Przecież nie chodzisz smutna. Przecież po Tobie nie widać. Przecież już Ci chyba pomogły. 

Z własnej, niestety, głupoty i zapominalstwa mam wątpliwą przyjemność wyjrzeć na kilka dni z nory zwanej farmakologia do surowego świata. Co dzieje się z osobą, która pozbawiona stałej i codziennej dawki związków chemicznych traci kontrolę nad swoim poziomem serotoniny?

Zawroty głowy. Jeden z bardziej namacalnych objawów, nieco uciążliwy, połączony z uczuciem ciężkości i pewnego otumanienia, podobnego do stanu po kilku drinkach. 

Trudności z koncentracją. Ociężałość umysłu wpływa na trudności w zebraniu myśli i jasnym ich formułowaniu. Na skupienie uwagi, trwanie w stałej dyspozycji dłuższy czas.

Apetyt. Przejaw nerwowości objawiający się kompulsywnym pochłanianiem pokarmów, z jednoczesnym zaburzeniem poczucia sytości. Dopiero ból brzucha daje znać, że chyba na dziś już koniec, ale mózg domagający się swojej dawki serotoniny rekompensuje ją w najprostszy sposób - czymś smacznym na podniebieniu. Nie jest tajemnicą, że jedzenie sprawia nam przyjemność, a uczucie przyjemności wytwarza w naszym ciele serotoninę. Także ten.... Hamburger chodzi mi po głowie, ale dla bezpieczeństwa położyłam się już do łóżka. 

Poczucie nerwowości bez żadnej przyczyny. Dopiero teraz, leżąc w łóżku czuje jak bardzo boli mnie w mostku i w ramionach od ciągłego spięcia, wzdychania, brania głębokich oddechów w odpowiedzi na wszystko co się dzieje dokoła, celem słownego ataku. Czasem rozsądek wygrywa, ale mięśnie pozostają napięte, serce tłucze się głośno, wydaje się, że nie sposób się uspokoić. Jak napompowana piłeczka, która w każdej chwili może pęknąć.

Agresja, raczej w zamiarach, również w stosunku do siebie.

Poczucie uwikłania w obowiązki, realia i wzajemne relacje, którym nie ma się odwagi stawić czoła. Które przerażają, dołują i powodują rezygnację. Złość na wszystko i nienawiść do wszystkich. 

Płaczliwość.

Intensywne i przekoloryzowane sny, męczące mnogością negatywnych emocji, strachu, zniecierpliwienia. Zostawiają w głowie ogromny bałagan, zwłaszcza u wiedźmy, która mocno sugeruje się snami i zachodzi w głowę na ile to, co było w śnie jest istotne a na ile nie. Z jednej strony trzeźwy umysł jest bardziej otwarty, z drugiej w takim stanie próbuje poradzić sobie z emocjami całego dnia. Trudno dojść do ładu. 

Fizyczna apatia. Całkowity brak potrzeby ruchu, aktywności. Racjonalne zmuszanie się do wypełniania obowiązków. 

Mam nadzieję, że kiedyś małymi kroczkami wyjdę z wygodnego gniazdka chemicznej normalności. Że osiągnę taki poziom normalności, która będzie do zaakceptowania. Możliwe, że nie będzie tak nigdy. Możliwe, że przyjdą chwile, kiedy będę chciała złożyć broń, poddać się i uciec w inny świat. Możliwe, że przyjdą chwile, kiedy uwierzę, że już jest wszystko ok. Broń mnie tylko Boże od mojej własnej głupoty wtenczas. 

piątek, 23 lutego 2024

Małe skarby

 Ona już się dziś nie obudziła. A ja tak. Jednak. 

Potrafię słyszeć. Ptaki z najwyższej gałęzi drzewa, muzykę w radio, brzmienie głosów, ich barwę i tonację, szum wody w potoku, gwizd wiatru w kominie. Śmiech dzieci. 

Potrafię widzieć. Czytać książki, patrzeć w oczy. Zachwycać się zachodami słońca i wypatrywać gwiazd w ciemnościach. Oglądać filmy i obrazy. Zauważać małe rzeczy i piękno świata. Dostrzegać kolory i barwy światła. 

Dotykam. Czuję łaskotanie mokrej od rosy trawy w czerwcowy poranek. Miękkość włosów moich dzieci. Delikatność kaszmirowego szala. Ciepły oddech psa. Ulotność przesypującego się między palcami piasku. 

Smakuję. Soczyste truskawki w środku sezonu, dojrzałe czereśnie. Świeżo pieczony chleb z masłem. Słodycz czekolady rozpływającej się w ustach. Smak ust i rozgrzanej słońcem skóry. 

Czuję. Ulubione perfumy. Zapach włosów na poduszce. Wysuszone na słońcu pranie. Zapach wiosennej ziemi, bzów i kwitnącej lipy. Psiego futerka. Zimowej świecy na stole.

Mam to wszystko jeszcze dziś, jeszcze teraz. Nic nie jest na zawsze. Ile jeszcze? To co w głowie, nie jest prawdziwsze od tego co na zewnątrz. Potrafię widzieć, słuchać, czuć, dotykać, smakować. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Jeszcze moment, poczuję dotyk miękkiej kołdry na moim ciele, obejmę rozgrzane snem ciałko mojej córeczki, złożę słodki pocałunek na jej okrąglutkim policzku, utule się zapachem jej włosów i zasnę, mogąc śnić i być może także jutro wzejdzie dla mnie słońce. Być może znów będę szczęśliwym człowiekiem.

środa, 14 lutego 2024

Marzenia

 Nie rozumiem dlaczego ktoś stworzył marzenia. Małe krople goryczy jątrzące obumarłą duszę. Ciche opowieści z innego świata szeleszczące w skroniach jak przewracane kartki książki. Małe bursztynki o ciepłym odcieniu w odmętach morskich śmieci. Zastygłe w pamięci ciepłe promienie słońca rozlane na skrywane tęsknoty i żale. Wśród nich te najprostsze i całkiem nierealne. Mienią się barwami jak w kalejdoskopie. Łechcą dziką próżność i pierwotne żądze. Podsycane frazesami. Marzenia są po to, aby je spełniać. Nawet mały płomień może spowodować pożar. Mój mały samotny płomień gaśnie po jakimś czasie. Serce wypalone tęsknotą za nieosiągalnym, umysł zmęczony powtarzającymi się wizjami. Już nie ma siły na szybszy oddech, już nie ma czasu na oczekiwania. I tak, pada kolejny bastion wyobraźni. Zostawia po sobie gruzowisko wstydu, skąpane w kurzu zarozumialstwa. Wylewa się kroplą przegranej, paląc ze wstydu policzek. Zamykam oczy i buduję od nowa. Na fundamencie braku i tęsknoty. Stawiam zamek na piaskach fałszywych przekonań. Karmię go stekiem książkowych kłamstw. Rośnie i przez chwilę wygląda wspaniale, chociaż rzeczywistość wyłazi przez pęknięcia. Ten też za chwilę runie. Zostanie w pamięci jak niechciany sen. Obrośnie kolczastą różą i będzie kłuł boleśnie. Być może gdzieś tam w środku jest waleczna dusza. Ta, która ma ochotę zawalczyć, pokonać demony, strachy. Zetrzeć w pył niemądre wierzenia. Postawić stopę na nieznanym. Spojrzeć hardo i bez krzty zwątpienia. Uwierzyć, bo to chyba najtrudniej. 

Być może jest, gdzieś tam...

czwartek, 1 lutego 2024

Spis rzeczy nieulubionych

 Włosy wprawdzie kręcone, ale w wiecznym nieładzie braku dbałości o ich naturalne potrzeby. Kilka pięknych skrętów i tysiące wymykających się kosmyków. Kilka jasnych pasemek pamiętających ostatnia wizytę u fryzjera grubo ponad rok temu.

Brwi zupełnie bez żadnego wyrazu, a próby jego nadania kończą się wyglądem zdziwienia lub zdenerwowania. 

Oczy niegdyś piękniejsze, dziś już mocno opada powieka i błysk nie lśni tak pięknie jak kiedyś. 

Twarz zbyt okrągła, za dużo podbródków, a przecież jeden by zupełnie wystarczył. 

Piersi rozciągnięte morderczymi lekami i życiodajnym mlekiem. Ciężkie, opadają w dół jak każe fizyka. Utrzymane w ryzach odsłaniają przedwczesne zmarszczki na dekolcie. 

Ramiona już w geście rezygnacji zwieszone w dół bez żadnej nadziei. 

Brzuch ciężarnej w ostatnim miesiącu.

Zupełnie płaskie pośladki bez krzty seksualności w ich nijakim kształcie.

Wałki nad kolanami, które nie wiadomo kiedy się tam pojawiły.

Opuchnięte kostki, które zauważa nawet mąż, chociaż nie zauważa zupełnie braku choinki. 

Dłonie grube, palce powykręcane, zwyrodniałe stawy które nie puszczają pierścionka. Jakby wiedziały, że biżuteria do takich dłoni raczej nie pasuje. Szorstkie z genów i pracy nie niosą ze sobą delikatności.


Zamykam moje szklane drzwi zobojętnienia. Tutaj w krainie nicości nikt nie zrobi mi krzywdy. Tutaj nie można na mnie krzywo popatrzeć. Tutaj nie zauważam śmiechów i szyderstw. Tu nie odbija się moja postać w żadnym niechcianym lustrze. Patrzę tylko w głąb swej wyobraźni. Przeżywam siebie w innym ciele. Wyrzucam za próg w szalonym pośpiechu obudzone we mnie poczucie przegranej, beznadziejnej tandety, cyrkowego dziwadła. Zapomniałam nie zbliżać się za bardzo do ludzi. Muszę odpocząć. Złapać oddech i dystans.

niedziela, 28 stycznia 2024

JA

 Nauczona kiedyś ślepego posłuszeństwa idę za głosem innych.

Zwolniona z obowiązku posiadania własnego zdania nie oceniam i nie sądzę nic i na żaden temat.

Ubrana w oczekiwania grzeczności najlepiej mi w przybieranych rolach i zakładanych maskach.

Pławiona w luksusie cudzych decyzji swoje podejmuję dla poklasku lub na przekór.

Przyzwyczajona nie widzieć, nie słyszeć i nie pamiętać uczyniłam z tego swoją drugą naturę.

Zraniona kłamstwem atakuję jedynym znanym mi orężem.

Oswojona obietnicami bez pokrycia słucham nieufnie kolejnych zapewnień. 

Zaczarowana książkowym światem magii i romansów przeżywam życie w wyobraźni, z trudem wracając do rzeczywistości.

Znienawidzona przez wszystkie lustra tęsknię do własnego obrazu w filtrze zachwytu.

Pokonana w bitwie wybieram ucieczkę.

Uwiedziona pieszczotą wiatru na policzkach duszę się w klimatyzacji.

Zakochana w zieleni drzew i błękicie nieba nienawidzę pokojowej bieli i byle jakich beżów.

Najbardziej kapryśna kochanka słońca tęsknię czasem do krótkiego romansu.

Rozdarta między ludzi a zwierzęta coraz bliżej mi do dzikości natury w czystym wydaniu.

Zaróżowiona styczniowym mrozem szukam świeżości w zimowych spacerach.

Pokonana przez życie uciekam w marzenia.

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Z okazji dnia babci i dziadka

 Jej wieczorna modlitwa była cicha i pokorna jak ona cała. Szeptana cichutko, jakby szeptane słowa pomagały się skupić i nie pomylić. Przerywana od czasu do czasu astmatyczny kaszlem. Codzienna, cierpliwa, pamiętająca o wszystkich. Na starym, plastikowym różańcu w kolorze różowym. Trzymała go w swoich spracowanych, szorstkich dłoniach obracając między palcami każdy koralik. Słyszałam ją nieraz przychodząc w przerwie między stronami lektury, żeby zrobić sobie herbaty. Ich mieszkanie pachniało jeszcze ciepłą płytą z pieca, wieczorną herbatą i szarym mydłem. Ciche i przytulne, z tą jej codzienną modlitwą. Była cała dla nas. Od rana w służbie wszystkim dokoła. Szykowała dziadkowi śniadanie i herbatę o temperaturze w sam raz do picia. Chodziła do zwierząt i się nimi zajmowała. Szykowała nam wszystkim obiady, pilnując godzin naszych powrotów. Częstowała łakociami, pytała co słychać, piekła pączki na tłusty czwartek. Opowiadała najlepsze bajki. Wiecznie czymś zajęta, w wolnej chwili lubiła wspominać dzieciństwo i śpiewać piosenki. Przygarbiona od ciężkiej pracy była o głowę niższa ode mnie. Przytulałam ją czasem całując w czubek głowy, a ona śmiała się z tego serdecznie. Zatroskana o nas wszystkich, wszystkim chciała dogodzić. Kochana przez bliskich i znajomych, dla każdego miała zawsze dobre słowo. Nigdy nie stawiała siebie na pierwszym miejscu, ale nigdy też nie narzekała. Przynajmniej taka zachowała się w mojej pamięci, a myślę, że i w pamięci wielu ludzi.

Dziadek był inny. Apodyktyczny i wyniosły, wymagał dla siebie posłuszeństwa i szacunku. Ale na swój sposób przecież bardzo nas kochał. Zawsze pytał, czy chce coś zjeść, jakby miarą szczęścia był pełny żołądek. W czasach przedszkola chyba, gdy leżałam z nim po obiedzie dawał mi do czytania gazetę. Później pożyczał mi Detektywa i Łowca Polskiego do czytania. Pokazywał pracę na gospodarstwie wołając mnie do pomocy. Nauczył powozić konno. Czasem pochwalił, choć rzadko. Na swój sposób się martwił i troszczył, chociaż trzeba było sporo dobrej woli, aby to dostrzec. 

Pokazali mi jak blisko człowiek związany jest z naturą, jak wiele z niej czerpie i że jest jej częścią. Pokazali jak być częścią społeczności, jak w niej istnieć w zgodzie z innymi. Stworzyli dom z ogniem trzaskającym pod blachą, zapachem herbaty, pięcioma wydaniami wiadomości i czekoladą schowaną w pachnącej komodzie. Pokazali wartość pracy i rodziny. Nie zawsze było cudownie, nie zawsze była zgoda, ale zawsze był dom pełen ludzi, wrzawy, ciepła i głośnego trzaskania drzwiami. Bez mrugnięcia okiem przeniosła bym się do jednego z tamtych dni, usiadła z babcią koło pieca, gdzie suszyły się przemarznięte skarpety, gdzie pachniało żywicą przyniesione drewno, gdzie właśnie zagotowała się woda w czajniku, gdzie dziadek ogląda Agro Biznes, gdzie czas płynie wolno, spokojnie, bezpiecznie i cicho.....

wtorek, 16 stycznia 2024

Wiedźma

 Wiedźmą się nie bywa. Wiedźmą się jest. Wiedźmą się rodzisz. Czujesz, że jesteś częścią natury, od najmłodszych lat. Zachwyca Cię kropelka wody na misternej pajęczynie wrześniowym rankiem. Najlepiej czujesz się w lesie, który masz zaraz za płotem. Uciekasz tam szukając ciszy, śladów zwierząt, zapachu żywicy, szumu liści. Po kilkunastu minutach odnajdujesz siebie - brakujący puzel w naturalnej układance życia i śmierci. Kochasz las w każdą porę roku, wiosenne pierwsze źdźbła zielonej trawy, letnie duszne popołudnia o smaku dojrzałych malin, jesienny zapach i szum liści oraz zimowe skrzypienie mroźnego śniegu.

Czujesz więcej niż inni. Więcej zapachów, ale nie tylko. Odbierasz niewyczuwalne dla innych rezonujące w powietrzu nastroje, napięcia, niewypowiedziane pretensje, żale i pragnienia. Po prostu wiesz "co się święci". Zanim zdajesz sobie z tego sprawę, mija ze trzydzieści lat. A potem pytasz znajomych "co się stało" a oni odpowiadają Ci o swoich problemach bardziej zaskoczeni faktem skąd wiesz, niż zawstydzeni faktem obnażania się przed obcą osobą. Dajesz rady, które żyją w Tobie wraz z wielowiekowym dziedzictwem kobiecej życiowej mądrości. Wspominasz babcię, która była mądrzejsza niż niejedna profesor na uniwersytecie. Dlatego, że nauczyła Cię żyć z ludźmi, być z nimi, szanować ich bez względu na wszystko. Dlatego ludzie do Ciebie lgną, a Ty nie potrafisz nikomu odmówić. 

Zaczynasz mieć pierwsze wizyjne sny. Obwiniasz się o śmierć cioci, którą widziałaś we śnie. Mogłaś coś zrobić. Czy rzeczywiście? Masz szczęście. Dziadkowie żegnają się z Tobą we śnie. Ukochana Babcia pokazuje Ci swoje niebo. Od teraz tęsknisz tylko do niego. Odwiedzają Cię, żeby Ci coś powiedzieć. Nie chcesz, ale nikt nie pyta. W snach widzisz to, co czują Twoi bliscy, ale nie mają odwagi tego wyrazić. 

Jednak.... Ciągle w siebie nie wierzysz... Nie doceniasz, nie uważasz, nie uznajesz. Świat wysyła do Ciebie sygnały, ale zamknęłaś się w sobie i nie dopuszczasz ich do siebie. A potem nagle stwierdzasz, że po prostu coś wiesz, że masz pewność a i tak w siebie nie wierzysz. A wiedźma przecież jest siebie okrutnie pewna. Wierzy w siebie i swoją intuicję.  Ulega żądzom i odnajduje spokój w naturze. Jest piękna wewnętrznym pięknem, świadoma swojej kobiecości i mądrości. Nie tej zdobytej z książek, ale tej, którą posiada jako dziedziczka tysięcy pokoleń kobiet i ich doświadczeń. 

Wiedźmą się nie bywa. Więc Kochana, bądź Nią wreszcie!