piątek, 29 grudnia 2023

Wielka Artystka

 Znam wielką artystkę. 

Poznałam ją w dresie i bez makijażu stojącą pod szkołą w oczekiwaniu na córkę. Ot, zwyczajna mama jakich wiele. Zawsze zaangażowana, czy to w klasową wigilię, czy w pieczenie babeczek, czy zabawy andrzejkowe dla pierwszej klasy. Ślązaczka z krwi i kości. Nie tylko dlatego, że tu się urodziła i wychowała, ale głównie dlatego, że w jej sercu goszczą wartości bliskie każdemu Ślązakowi. Dłuższy czas znałam ją tylko jako kobietę podobną do mnie, która stara się jak najlepiej wychować dzieci, zrobić zakupy, ogarnąć dom i przy tym wszystkim nie zwariować. 

Później poznałam drugą Martynę. Taką, która przekonana o własnej artystycznej wartości, talencie i zdolnościach, przy tym bez krzty zarozumialstwa czy pychy wychodzi na scenę. Patrzę na nią i podziwiam za jej pewność siebie, odwagę, swobodę i naturalność. Osobiście czuje w sobie wielki niedosyt tych cech. A ona w swoim otoczeniu tworzy z kilkorgiem przyjaciół zespół, który jest tak samo niepowtarzalny jak ona sama. 

Koncert zaczyna się nieco przykrym dla ucha skrzypieniem, które w kontekście całości naprawdę nieźle pasuje. Wydaje się, jakby zespół uchylał dla nas drzwi do świata swojej wrażliwości, swojego talentu, swojej muzyki. 

A nie jest to muzyka łatwa. Nie dająca się zaszufladkować w żadne ramy i gatunki, płynąca z duszy. Jak bardzo trzeba być wrażliwym, ile trzeba mieć muzycznej wyobraźni, polotu i fantazji, aby tworzyć kompozycje, które poruszają duszę? Z pewnością trzeba być kimś szczególnym. W oryginalnych i niezwykłych aranżacjach każda nutka wydaje się być idealnie na swoim miejscu, a instrumenty nie do zastąpienia. Głos Martyny skacze po oktawach, trafiając - wydawać by się mogło - w przypadkowe nuty. Jednak już po krótkiej chwili wiadomym jest, że nikt nie wyobraża sobie tego konkretnego utworu inaczej. Słuchamy wszyscy jak urzeczeni. A śpiewa przecież o rzeczach tak bliskich tym, którzy tu się wychowali. Ukradkiem ocierają łzy ci, którzy od swoich dziadków czy rodziców słuchali szeptanych ze strachem opowieści o utopcach, bebokach, diobłach w ludzkiej skórze. Tęsknię wtedy do czasów, kiedy świat dla ludzi był pełen zjawisk i istot z innego świata, kiedy dzieci straszono czarownicami i bebokami na strychu czy w studni. Świat był wtedy ciaśniejszy, ludzie tworzyli społeczności, które się znały i szanowały. Martyna śpiewa o tym, o czym wie każde śląskie dziecko, że starszym należy się szacunek, ponieważ wiele już przeżyli i uczą nas swoim doświadczeniem. Ale to tylko część ich twórczości. Aranżują również poezję. Sama zachwycam się Sanah, ale kiedy Martyna śpiewa Leśmiana, moja dusza ulatuje na scenę, przebiega po klawiszach, otrzepuje się ze smutku w drganiach perkusji, sunie przez gitarę pozwalając się szarpać wprawnym palcom. Potem ulatuje pod sufit tańcząc w świetlnej iluminacji. Ma się ochotę, żeby trwało to wiecznie. Kompozycja niezwykle żywych i rytmicznych dźwięków ze słyszalnym, lecz delikatnym akompaniamentem wokalu pozwalają na chwilę być w innym świecie. Świecie pięknym, wzruszającym, pełnym wrażliwości i uniesienia. Każdy poetycki utwór zagrany ze sceny przenosi nas w świat artystycznego piękna, a emocje są na tyle autentyczne, że wielu płacze nad mogiłą biednej tkaczki. Chciałabym kiedyś usłyszeć "Deszcz jesienny" Staffa. Może akurat??

Dla mnie najbardziej poruszające jest "Niebo ". Wpatruję się w teledysk wyświetlany na ekranie, a moje serce szybuje nad górami, grzeje się w promieniach ciepłego, późno letniego słońca. Czuję zapach popołudniowego upału, sosnowej żywicy i tęsknoty za tymi, którzy z nieba na mnie patrzą. Łzy kąpią same. Trochę mi wstyd, ale chyba ich muzyka tak ma. Trafia do serca i wyciska łzy. Do tego trzeba być wielkim artystą. 

Cieszę się, że Cię znam, Wielka Artystko. 

wtorek, 19 grudnia 2023

Może

 Może nie widać wciąż moich starań, 

może wysiłki są nadaremne, 

może mi już nie wychodzi ochota,

Może zmęczenie zdobywa przewagę,

Może siadłam sobie w kąciku,

Zapłakałam cicho nad sobą,

Złożyłam ręce w poddańczym geście,

Zrezygnowałam z walki o wszystko.

Może gubię się po raz setny,

Może kompas pogubił kierunki,

Może się chwieje moja pewność siebie,

Może odwagi zaczyna brakować , 

Może się śmieje ze mnie przypadek,

Że wpadam wciąż w jego okropne pułapki,

Że nieporadnie wyciągam wciąż rękę

W nadziei gasnącej, że mnie ktoś złapie.

Może nie umiem w te wszystkie gierki,

Może jestem zbyt prosta i głupia,

Może za szczera w uczuciach i słowach,

Może kłamstwami zdobywam odwagę,

Może nie umiem powiedzieć nic na głos,

Przelewam prawdę na kilobajty,

Podaję na tacy szyfr do mojej duszy,

Wydając się przy tym na biczowanie.

Może nie potrafię uwierzyć na słowo,

Może i czyny nie są mi dowodem,

Może moja wiara za bardzo się chyli,

Może nie uwierzę w nic i nikomu,

Może już na zawsze zasiałam zwątpienie,

W siebie, w ludzi i świat dookoła,

W szczerość, dobroć i prawdziwe uczucia,

W swoje własne, prywatne i egoistyczne dobro.

wtorek, 5 grudnia 2023

Mikołaj

 Pamiętacie swoje najbardziej niezwykłe wizyty Mikołaja?? W ogóle Jego wizyty? Ja miałam to szczęście, że do mnie kilka razy przyszedł. O szczegółach za chwilę, ale pomyślałam o tym dziś, kiedy staram się po cichu przygotować dzieciom niespodzianki, że miałam naprawdę szczęście. Do moich dzieci nigdy nie przyszedł żywy Mikołaj, nie licząc tego w przedszkolu. Ja pamiętam dwoje odwiedzin, a jedno - że się tak wyrażę - pośrednie. Zastanawiam się nad tym dziś, jako dorosła, jako matka, ile zachodu sprawiło moim Rodzicom sprawienie mi takiej niespodzianki. Dzisiaj wiem, że starając się zapewnić mi atrakcje w postaci Mikołaja (oraz diabła jednym razem !!) pokazali swoje uczucia do mnie. I chociaż wtedy rozmawiałam po prostu ze świętym Mikołajem, to dziś wiem ile frajdy i radości mają rodzice i jak bardzo muszą kochać swoje dzieci, żeby coś takiego im sprawić. 

Pierwszy, którego pamiętam, to wtedy gdy miałam 4-5 lat (Mamo, uściślij). Wiem, że byłam wtedy tylko ja, ciemność za oknem, gościnny pokój, czerwony Mikołaj i diabeł. TAK, DIABEŁ!! Czarny, okropny, kudłaty, z łańcuchami. Pobrzękiwały złowieszczo, a Mikołaj tłumaczył, że trzyma go w tych kajdanach, żeby był posłuszny. Jako dziecko krnąbrne, pyskate i nazbyt ciekawskie podług śląskiej tradycji dostałam kartonik łoszkrabin* i wonglo*. Mój płacz skruszyłby serce nawet diabła, o Mikołaju nie wspominawszy, stąd ponoć później prezent właściwy, ale za odmówienie modlitwy, której stres i spazmy żalu nie pomagały mi sobie przypomnieć. Pomogła Mama, na szczęście, bo ja wprawdzie już prezentu nie pamiętam, ale ona twierdzi, że go dostałam. Jako osoba już obeznana z Mikołajową prawdą dowiedziałam się, że czarnym potwornym diabłem był mój osobisty Ojciec, który odznaczał się lokowaną czupryną i smukłą, wysoką sylwetką, jak mniemam, w sam raz diabelską. Mikołajem zaś był przyjaciel moich rodziców, którego wtedy oczywiście absolutnie nie poznałam. 

Druga sytuacja miała miejsce już na Zawiści, z moimi siostrami, kiedy miałam chyba 10 lub 11 lat. Pamiętam, że to był dzień jak co dzień, kiedy nagle usłyszałyśmy z siostrami dzwonki w sieni. Niedowierzałyśmy, że to naprawdę może być ON. Jednak drzwi się otwarły, wszedł Mikołaj, z laską oczywiście i workiem prezentów, a my zamarłyśmy z emocji. Jest do dziś dnia zdjęcie w albumie jak stoimy wszystkie trzy ze złożonymi w modlitwie rękami, a za nami w telewizji bajka. Laska. Ta najgorsza, bo przecież od miesiąca wszyscy straszyli, że jak będziemy niegrzeczne, to dostaniemy od Mikołaja rózgą zamiast prezentu. Grzeczne nie byłyśmy nigdy, bo to nudne i niepraktyczne, ale jednak worek Mikołaja pusty nie był. Ostatecznie otrzymałyśmy prezenty, chociaż dziś naprawdę nie pamiętam co to było. Mikołajem okazał się kuzyn Mamy. Nie wiem skąd miał strój. Nie mam pojęcia kiedy to załatwiła. Wiem, że byli obecni oboje, na pewno ciesząc się z udanej niespodzianki. 

Trzeci raz, który pamiętam był nieco straszny, bo nagle na okno pokoju, w którym akurat byliśmy ktoś w ciemności zapukał, a potem pokazała się tylko twarz Mikołaja. Sparaliżowane strachem nie wiedzialyśmy z dziewczynami co robić. Dziadek chyba wtedy podpowiedział nam, że pewnie zapukał, bo zostawił gdzieś prezenty. Musimy więc poszukać. Tak. Prezenty były. Na okno pukał Tata, którego wyjście na papierosa nie wzbudziło naszych podejrzeń. Swoją drogą, co to były za prezenty! Jabłko, pomarańcza, czekolada, rarytas - nutella. Wystarczyło. Dla mnie grudzień zawsze już pachnie pomarańczą. 

Nie wiem, kiedy przestałam wierzyć, że to on przynosi prezenty, ale nie była to jakaś trauma. Zawsze czułam wdzięczność. Za to, że ktoś z myślą o mnie coś wybrał, kupił i ofiarował. Mam tak do dziś. Staram się uczyć tego moje dzieci. Z jakim skutkiem? Czas pokaże. 

Rano moje dzieci znajdą prezenty. Będą się cieszyć. Ja będę się cieszyć razem z Nimi, bo uwielbiam sprawiać prezenty i obserwować czyjąś radość. 

Mamo, Tato, dziękuję za Mikołajów w moim życiu. ❤️

poniedziałek, 6 listopada 2023

Błogi stan

 Męczę się w moim ciele. Bardziej może nawet w umyśle. Nie od dziś. Spostrzegawczość i uważność na detale niczego nie ułatwiały. Jeśli musisz mieć ciągle zajęty umysł, do nauki włączasz radio. W autobusie czytasz lub liczysz śrubki na mocowaniu okna. Liczysz za każdym razem te same schody. Nie żyjesz tu i teraz, a raczej w innym świecie, który jest w Twojej głowie. Przeżywasz historie miłosne, prowadzisz niewybrzmiałe rozmowy, pozwalasz sobie na emocje, które na co dzień perfekcyjnie tłumisz. Burze i gradobicia emocji rozgrywają się tylko w Twoim wnętrzu. Są jak zamknięte w słoiku tornada. Nie wolno zdjąć wieczka, bo uwolni się żywioł. Nie wolno Ci przestać się pilnować, bo nie zatrzymasz tego. Złość w apogeum boli Cię w piersiach, zaciska Ci szczękę, związuje żołądek w supeł. Czujesz jak szaleje serce, ale wiesz, że nie możesz mu pomóc. Wszystko siedzi w Tobie głęboko, chwilami uśpione, przykryte warstewką lepszych wspomnień. Ale przecież nie znika. Czeka na ułamek sekundy, jedno spojrzenie, słowo, śmiech, aby zatruwać Cię ponownie jadem goryczy, smutku, frustracji, złości na siebie i świat. 

Do pierwszej blizny na ręce. Do rany, która otwarła Twoja duszę, żeby uwolnić demona. Wypuścić go, z myślą, że na zawsze. Żeby ból wywołał łzy, które już dawno nie płyną. Balansujesz na cienkiej krawędzi pomiędzy normalnością a furią, obłędem, który Tobą zawładnie. Te chore myśli są jak pijawki, upuszczają Ci krwi jak średniowieczni felczerze. Pomaga, ale na krótko. Demon wraca i śmieje Ci się w twarz. Po latach trafiasz na złoty środek. Łykasz rano i tylko pilnujesz, żeby założyć odpowiednią maskę. Reszta idzie sama. Demony, strachy, emocje pozamykane na klucz siedzą grzecznie w swoich celach. Do umysłu nie wszystko dociera, więc Twój magiczny świat jest troszkę bardziej różowy. Przestają Ci się śnić wojny, gwałty, strach o najbliższych. Tkwisz w tym sztucznym świecie na tyle długo, że Ci się wydaje, że już potrafisz tak sama....

Płakałaś kiedyś nad własną bezsilnością? Widziałaś w sobie odrażającą istotę, z którą musisz żyć? Myślałaś o tym, że skazujesz ludzi na swoją osobę? Czy upuszczona torebka była kroplą, która przelała czarę goryczy? Czy miałaś kiedy ochotę rozszarpać pazurami własne ciało? Czy widziałaś krok przed sobą granicę, zza której już nie ma powrotu? Czy wiesz jak bardzo można siebie nienawidzić? Wybuchasz jak bomba raniąc najbardziej wszystkich dookoła. Milczysz, nie dając szans na pomocną dłoń. Nie wierzysz już w nic i nikogo...

Wracam do masek. Do waty na moim umyśle. Do wybiórczego odczuwania świata. 

Nadal liczę schody. 16. Stałość jest błogosławieństwem.

wtorek, 24 października 2023

Szukam siebie

 Szukam siebie. 

Wśród oczekiwań innych. Pomiędzy zawieszonymi dla mnie poprzeczkami. Odbijam się w lustrze cudzym wyobrażeniem. Rozważam siebie pomiędzy "powinnam", a "mogę". Strzelam pętami dawnych ograniczeń. Ciągle mi jeszcze wiele nie wypada. 

Szukam siebie.

W cudzych opowieściach. W historiach obcych ludzi. W uczuciach innych serc. Wśród sprzedawanych mi codziennie obcych mi pragnieniach. Pomiędzy zazdrością a szczęściem. Gdzieś na granicy tego, co prawdziwe.

Szukam siebie.

Przy zgiełku za ciasnych ulic. Przy gwarze pustych słów. Przeciw niespełnionym obietnicom i w zgodzie ze ślepotą losu. Między tym co niepowtarzalne, a tym co sztampowe. Wśród plastikowych, laleczkowatych ludzi. Wśród pięknych dusz, co lśnią jak diament.

Szukam siebie.

Pomiędzy wagą, a lodówką. Miedzy kieliszkiem wina, a filiżanką kawy. Między zachwytem, a goryczą porażki. Między ukochaną samotnością, a wytęsknionym towarzystwem. Między ciszą, a muzyką. Między wygodnym posłuszeństwem, a waleniem pięścią w stół. Między kanapą, a górskim szlakiem. 

Szukam siebie.

W każdym usłyszanym słowie. W każdym wyśmianiu i w każdej pochwale. W każdym dotyku. W cieple bliskiego ciała. We własnym odbiciu w innych oczach. W uścisku ufnych, malutkich rączek. W ciepłym oddechu na mojej szyi. 

Szukam siebie.

W dawno zatartych bliznach. W piekącym bólu otwartych ran. W słonych łzach i rozmazanych oczach. W ciężarze, który przygniata ramiona. W palących wstydem policzkach. Wśród niezliczonych radości i smutków.

Wciąż szukam siebie....

czwartek, 5 października 2023

Ktoś mówi...

 Ktoś mówi "piękna", a ja liczę tylko zbędne kilogramy. 

Ktoś mówi "mądra", a ja dopatruje się w tym szczerego sarkazmu.

Ktoś mówi "super", a ja myślę, że miał na to lepszy pomysł. 

Ktoś mówi "jesteś niezastąpiona", a ja myślę, że mógłby mi wytknąć milion pomyłek. 

Ktoś mówi "fajnie że jesteś", a ja myślę, że lepiej gdyby mnie jednak nie było.

Ktoś mówi "tęskniłem" a ja wiem, że poczuł tylko ulgę. 

Ktoś mówi "co byśmy bez Ciebie zrobili", a ja myślę że ktoś inny zrobiłby to lepiej.

Ktoś mówi "dasz radę", a ja bym wolała sobie odpuścić.

Ktoś mówi, że jestem mądra, a ja szukam swoich błędów i wystawiam najgorszą ocenę.

Ktoś mówi, że posłuchał mojej rady, a ja żałuję, że się odezwałam. 

Ktoś mówi, że beze mnie sobie już nie wyobraża, a ja myślę, że ma ciasne horyzonty.

Ktoś mówi, że jestem dobra w swojej robocie, a ja się czuję totalną porażką i chciałabym robić wszystko jeszcze lepiej. 

Ktoś mówi, że świetnie przemawiam, a to tylko kolejna odegrana rola, za którą nikt mi nie da Oscara.

Ktoś mówi, że jednak potrafię, a ja czuję, że mogłam potrafić już dawno temu.

Ktoś mówi, że na mnie polega, a ja czuję, że to zbyt wielki ciężar.

Ktoś mówi, że mnie kocha, a ja czuję się najbardziej samotna na świecie.

Czuje się codziennie smagana milionem kłamstw, które ktoś wypowiada chyba tylko z litości. Litują się nad nieudacznikami, przegranymi bez perspektyw na przyszłość. Litują się nade mną...

środa, 4 października 2023

Spacer

 Marzy mi się słoneczny dzień. Z przyjemnym miodowym słońcem delikatnie otulającym twarz i biegającym promieniami po rozwianych włosach. Z lekkim wiatrem. Takim muskającym szyję niczym jedwab. I droga. Naturalna, nierówna, wśród wysokich sosen, ciemnych buków i wyniosłych topoli. Z kamykami, które miałabym ochotę zabrać ze sobą na pamiątkę. Pachnącą wilgotnym mchem i mokrą ziemią. Z szeleszczącymi pod stopami liśćmi, które poruszone stopą pachną złotą jesienią. Z trzaskającymi pod nogą gałązkami. Z ciemnymi zaułkami gdzie za dnia chowa się wilgotna mgła. Z przejrzystymi polanami, wśród strzelistych sosen, pachnących żywicą i szyszkami. Taka droga wśród ciszy. Z odgłosem ptaków i spłoszonych saren. Gdzie własny oddech wydaje się zbyt głośny. Gdzie uciekają w niebo wszystkie trudne myśli. Gdzie twarz uśmiecha się do błękitnego nieba. Gdzie łzy płyną dając ukojenie. Gdzie zostawia się troski, problemy i żale. Gdzie zmęczone ciało daje poczucie szczęścia. Droga na której można zatrzymać się na chwilę. Popatrzeć dokoła i zachwycić się światem. Małym kwiatkiem, kolorowym liściem, czerwonym muchomorem czy bajecznie powykręcanym korzeniem drzewa. Taka droga, która daje mi miejsce we wszechświecie, poczucie istnienia tu i teraz. Która pozwala mi zrozumieć, jak ważne jest dziś, ze wszystkim co mam. Która pozwala mi wrócić do źródeł. 

środa, 27 września 2023

Niechciane łzy

 Nienawidzę tych łez... tych najbardziej niespodziewanych, po całym dniu szczerych i udawanych uśmiechów. Po tym, jak myślałam, że stoję na szczycie. Że potrafię być ponad to. Że gdzieś mała iskierka radości rozpaliła się w niewielki płomień. Po tym całym wmawianiu sobie że tak jest ok i będzie dobrze. Nagle wypełzają gdzieś z ciemnej głębi umysłu, dawno uśpionej, przysypanej świeżymi fotografiami wspomnień minionych miesięcy. Chowają się pod powiekami dając o sobie znać cichutko, prawie niezauważenie. Sączą się delikatnym strumieniem wprost do serca wnosząc zimno zwątpienia we wszystko i wszystkich. Pokrywają ołowiem moje ramiona ściągając je w dół bez wyraźnej przyczyny. Najgorzej, że wartkim strumieniem opanowują wszystkie zakamarki mojego umysłu. Świeżo zbudowaną podwalinę pewności siebie, początki fundamentu poczucia własnej wartości. Zmywają siłą tsunami i równają z ziemią. Ciche poczucie szczęścia zatruwają goryczą i bombardują milionem pytań zwątpienia. Chwilę spokoju duszy obarczają poczuciem winy. Otwierają puszki Pandory. Strzelają we mnie wszystkimi usłyszanymi słowami. "Głupia" "Gruba" "Leń" "Hipokrytka" Na chwilę odważyłam się o nich zapomnieć. Zamknąć w szufladzie i nie wracać. Zapomniałam ciągle się przejmować. Nie pamiętałam o codziennych smuteczkach. Nie rozpamiętywałam przez chwilę sennych koszmarów. Odważyłam się uwierzyć w dobre słowo. Moja bardzo wielka wina. 


Spływając po policzkach palą jak ogień. Przypomniały, gdzie moje miejsce. Już dobrze. Już wiem. Nie odważę się więcej...

piątek, 22 września 2023

Marzę

 Marzę...

O cichym miejscu z dala od ludzi. Wśród drzew, zwierząt i nieba. Pachnącego starym drewnem. Skrzypiącego pod stopami. Wygładzonego dotykiem dłoni. Ciepłego od ognia. 

Marzę....

O samotności. Takiej, która nie boli. Takiej, która daje ukojenie. Otula jak kocyk, pozwalając zanurzyć się w myślach. Wycisza zmysły. Pozwala słyszeć szum krwi w żyłach. 

Marzę...

Żeby słuchać trzaskania ognia. Nocnej sowy szukającej połowu. Wycia wilka gdzieś daleko w lesie. Oddechu z głębi siebie.

Marzę....

O nieskrępowanej nagości. O niemyśleniu o oczekiwaniach. O słodkim chłodzie na mojej skórze. O kroplach rosy pod stopami. O pustej głowie. Tak po prostu.

Marzę...

O zapachu wilgotnej ziemi. Żywicy z sosen. Lawendy zerwanej z ogrodu. Mięty parzonej w kubeczku. Mokrych włosów na poduszce. 

Marzę....

O ciepłym dotyku dłoni. Uśmiechu w spojrzeniu. Pocałunku w szyję. Splątanych ciałach. Porozumieniu bez słów. 

A najbardziej marzę...

O odnalezieniu siebie. Wśród wszystkich granych ról. Wśród wszystkich założonych masek. Wśród wszystkich powinności i oczekiwań. Wśród wszystkich win i zarzutów. Zawodów, smutków i rozczarowań.

Tak tylko marzę.....

środa, 13 września 2023

Oczekiwania

 Wszystko na mnie krzyczy. Atakuje mnie swoim jestestwem, stałą, niewzruszoną obecnością. Wysyła podświadome sygnały pretensji o moje niewystarczające zainteresowanie. Sterty książek, którym obiecałam przeczytanie. Kawałki materiału, którym sprzedałam moją krawiecką wizję. Moje pomysły upchnięte w różne zakamarki domu. Na wpół zwiędłe  kwiatki, którym ślubowałam opiekę. Przygniatają mnie ciężarem swoich oczekiwań. Sama zawiesiłam poprzeczkę, a teraz potrzebuję pomocy, żeby jej dosięgnąć. Stoję przed nią i czuję jak z każdą chwilą wygrywa we mnie ochota przejścia dołem. Surowo określiłam wymagania wobec siebie, a teraz czuję że przegrywam własną bitwę. Odechciało mi się ścigać. Nie staje już do porównań. Dobrze mi w ciasnym kącie własnych rozczarowań. Znam przecież to miejsce od zawsze. Niektóre rzeczy przykryła warstwa kurzu, ale pamięć o nich i rumieniec wstydu wciąż są żywe. Ciężko mi stąd wyjść, coraz trudniej nosić maskę. Boje się że kiedyś spadnie w najmniej oczekiwanym momencie. Podświadomie szukam ucieczki. Z radością otrzepałabym kurz złości, smutku, bezsilności. Chciałabym poczuć wiatr we włosach i szczerze uśmiechnąć się do słońca. Zobaczyć barwy w każdym obrazie. Wyprostować plecy i zrzucić ciężary. 

Tymczasem książka spoziera na mnie smutno, pomięta sterta prania patrzy z wyrzutem, zamykam oczy uciekając w sen. Daleko od mojego nieidealnego świata.

czwartek, 24 sierpnia 2023

List do Taty #2

 Kochany Tato!

Chyba nigdy tak do Ciebie nie powiedziałam. Onieśmielałeś swoim wycofaniem, milczeniem, powściągliwością. Nie byłeś wylewny, więc ja też nie byłam. Nie dałeś się poznać nawet za bardzo przez te ponad dwadzieścia lat. Codziennie byłeś obok, ale przecież ciągle za jakąś maską, zasłoną, ciągle odgrywając jakąś rolę, która przyjąłeś może zbyt pochopnie. Zamknięty w swoim świecie. Uciekający w muzykę, chyba w wyobraźnię, może w marzenia. Utalentowany, ale kto o tym wiedział... Inteligentny, ale czy ktoś dał Ci szansę? Dowcipny i sarkastyczny, a to zauważali zawsze. 

Czy powiedziałabym Ci to dziś, kiedy mija już 13 lat odkąd Cię nie ma? Moja wyobraźnia nie działa tak daleko. Czy byłbyś bardziej siwy? Bardziej mrukliwy? Weselszy? Bardziej otwarty? Czy znaleźlibyśmy wspólny język? Czy byłbyś bliżej, czy oddalał się ciągle? 

Widzę cząstki Ciebie w naszym codziennym życiu. W gestach Twoich dzieci, w charakterach Twoich wnuków. Coś Twojego ciągle w nas żyje. Dlatego ciągle tęsknimy. Patrzymy na zdjęcia i wydaje nam się, jakby to było wczoraj. Jakbyśmy dopiero co słyszały Twoje westchnienie, widziały Cię gładzącego wąsy, czuły Twój żelazny uścisk. Jakbym dopiero co mierzwila Ci włosy mówiąc dobranoc. 

Więc dobranoc Tato. I do zobaczenia ❤️

czwartek, 6 lipca 2023

Ciemność

 Zastygam w ciemności.

Oblewa mnie ołowianą smolistą czernią pochłaniającą wszystko dokoła.

Studzi moje narowiste serce zimnem obojętności i wiecznej nicości.

Czuję, jak wolno zakleja powieki czernią, w której nie widać już nic.

Wlewa się do uszu odcinając szepty i złowrogie słowa. 

Pieści moje ciało powolnym pocałunkiem, jak wytrawny w miłosnej gierce kochanek.

Zalewa usta niezdolne od teraz nikogo skrzywdzić i nikogo pocieszyć .

Znikam w niej z głębokim poczuciem ulgi.

Znikam z oczu i myśli tych wokół.

Jestem w tej czerni niewidoczna dla innych.

Nie mam już niczego niezgodnego z oczekiwaniami.

Nie mam już wad, ani zalet.

Nie mam już praw, ani obowiązków.

Serce nie tęskni za niczym.

Płuc nie pali kolejny oddech.

Nie noszę już masek, nie gram w przedstawieniu.

Nie muszę już wysoko trzymać głowy, ani szukać mądrych słów. 

Czekam, aż moja gorąca krew ostygnie na tyle, żeby nie być już w ogóle. 

Ciemność przynosi mi spokój. Ukojenie rozedrganym nerwom. Rytm niespokojnemu sercu. Usprawiedliwienie dla wymykających się myśli. Zapomnienie od rzeczywistości. Spokój od oczekiwań. Jedność z całym wszechświatem. 



wtorek, 4 lipca 2023

Jestem zmęczona

 Dlaczego na mnie tak patrzysz? Z tą uniesioną brwią. Szydzisz, jestem pewna. Czuje Twoją wyższość. Widzę ją w Twym lodowatym spojrzeniu. Nie mam już sił. Widzisz? Zmęczenie odbiera mi dech. Nie potrafię już oddychać pełną piersią jak Ty. Unosząc ją przy tym lekko . Słyszysz? Nie umiem się już śmiać. Nawet usta nie układają mi się w odpowiedni grymas. Tobie przy każdym uśmiechu zarysowują się kąciki ust i wyglądasz naprawdę pięknie. Ja co najwyżej krzywię się sztucznie w służbowej uprzejmości. Popatrz mi w oczy. Niczego nie zobaczysz. Są puste, martwe i szare. W Twoich jest nadal tyle życia. Tyle potrafisz nimi powiedzieć. Więc nie dziw się, że wiem co sobie o mnie myślisz, choć jeszcze nie powiedziałaś żadnego słowa. Umalowałaś się. Ładnie. Czemu nie. Ja dziś odpuściłam. Wczoraj też. I cały poprzedni tydzień . Nie, jutro nie będzie lepiej. Róż policzków mnie nie ożywi, czerwień ust nie doda życia, czarna kreska nie odetnie mnie od ciemności. Łzy popłyną krystaliczne. Ty nie ronisz łez, wiem. Twoje ciemne loki wymykają się spod gumki. One też są pełne życia. Moje oklapnięte pod ciężarem.... Ołów serca przenika nawet do nich. Masz ładne tatuaże. U mnie najwyżej grafomańskie próby dodania sobie wartości. A przecież cokolwiek pomnożyć przez zero i tak wyjdzie.... Nie, nie mam już smukłej szyi, na której pozostawia się pocałunki. Mam gruby kark na który co chwila zwala się życie. I nie, nie mam już piersi, mam co najwyżej coś, co przeszkadza mi ciągle w bieganiu. Gdybym tak kiedyś zechciała biegać. Moje lędźwia już dawno wystygły. Jak stary piecyk na strychu. Nie miewam już gęsiej skórki, chyba że skrobiesz widelcem o talerz. Nie patrz tak na mnie. Nie marszcz już czoła. Złożyłam broń. Byłam już Tobą. Pozwól mi odejść. Jestem zmęczona.