środa, 29 lipca 2020

Przyciasny świat

Przyciasne mi to życie, jak źle dobrany żakiet. Uwiera mnie i pije, ściska płuca w zbyt wąskim rozmiarze. Boję się, że gdy mocniej odetchnę, pęknie i rozpadnie się na kawałki. W głowie nagle pustka, echo odbija się od wysokiego sklepienia, na podłodze skrawki dawniejszej świetności, po kątach majaczą cudze wspomnienia. Ktoś mi je wmawia, tłumaczy, że moje, patrzę z ukosa i jakoś nie poznaję. Nic już nie wiem, nie potrafię sobie przypomnieć. Smutno mi jakoś na widok listka, który przedwcześnie opadł z brzoskwini. Smuci mnie jego czerwony kolor i zakończone tak nagle życie. Słońce mnie drażni swoją wesołością, swoim blaskiem, na który nie sposób patrzeć. Wdziera się do mnie przez najmniejszą szparę, łaskocze w stopy, ogrzewa ramiona i wybarwia włosy. Nie pyta zupełnie, czy ja mam ochotę. A ja wolę oglądać je nocą, w odbiciu miliarda gwiazd na nieboskłonie, w cichym księżycu sunącym po niebie. Przynajmniej tak mi się teraz wydaje, że wolę. Tak gdzieś napisałam i się tego trzymam. Łatwiej mi płakać, niż śmiać się perliście. Choć tak doprawdy nie wiem, dlaczego. Ucieka mi czas skrzydłami motyla, a z każdym machnięciem bliżej mi do końca. Przyciężkie serce chciałoby odpocząć. Co mu tak nagle nic nie pasuje? Nie bije już mocniej w żadnym przypadku, nie podskakuje z radości, nie drży z przejęcia. Pora gorzkich żali nad sobą rozpoczęta. Dlaczego nie milczę o swych niedostatkach, dlaczego nie przybieram ugrzecznionych masek, dlaczego jestem innym wilkiem, a sobie sama osłem upartym? Nie potrafię powiedzieć, gdzie się zagubiłam, w którym momencie przestałam mieć kontrolę. Nie wiem dlaczego poniósł mnie nurt beznadziei, przerywany z rzadka przylądkami szczęścia. Dałam się porwać, nie stawiałam oporu. Teraz, za którymś z rzędu zakrętem, wypatruje kłody rzuconej na ratunek....