środa, 3 lipca 2019

Ja za 40 lat

Koniecznie z siwymi włosami, bo dodają powagi. Chociaż może w ogóle z włosami...? Mam nadzieję, że nie bez, leżąca w szpitalnym łóżku, trzymając za rękę ostatniego odważnego, który mnie przyjdzie pożegnać. Może leżąca w jakimś domu opieki, z totalną pustką w głowie, z mężem na krzesełku obok łóżka, do którego ciągle będę mówić: " kim pan jest?". Chociaż nie, nie sądzę. Pewnie okutana w ciepły sweterek będę przesiadywać pod orzechem, jak dziś, obserwując życie dookoła i sąsiadów przy codziennych czynnościach. Pewnie nie tych co dziś, pewnie przy innych zajęciach. Orzech będzie okropnie stary, bez owoców, za to z przyjemnym jak dziś cieniem od słońca. Będę czytała książki, zapewne znowu te same, bo pamięć poplączę fakty i wstawi bohaterów w inne scenerie. Mąż przyniesie popołudniową kawę i będziemy rozmawiać o niczym. Być może w tych samych fotelach, ale z pewnością z innymi kubkami, znając moje zamiłowanie do tłuczenia. Powiemy kilka banałów, po czym każde zajmie się swoją lekturą. Może będę miała wnuki? W kuchni będę przyrządzać smakowite potrawy, szczęśliwa, że nie na mnie ciąży odpowiedzialność za ich wychowanie. Będę ich rozpieszczać smakowitym ciastem i zupełną swobodą. Jeżeli zechcą nas odwiedzać, oczywiście. Może będą wolały pokazać się hologramem w telewizyjnym raz w tygodniu, pytając zdawkowo jak zdrówko i zupełnie nie chcąc słyszeć odpowiedzi. A może zamiast wnuków będzie w domu samotna latorośl, wyjadająca z lodówki smaczniejsze kęski i podbierająca drobne z emerytury? A nas szlag jasny trafi i taki będzie koniec. Być może jeszcze  będę pracować, aby czuć się przydatną, potrzebną i chcianą, aby nie siedzieć w domu ze zgryźliwym tetrykiem. Albo sama, jeżeli tetryk ostatecznie i zasadnie mnie znienawidzi, głównie za niedosładzanie lub przesładzanie jego kawy i herbaty. Będzie przysyłał mi kolorowe widokówki z odległych części świata, które wreszcie zwiedzi beze mnie. Chociaż jak tak myślę, to nie widokówki, a tylko wiadomości na telefon ze zdjęciami egzotycznych krain. A ja będę pokazywała je dużo młodszej koleżance z pracy zamęczając ją opowieściami z własnego życia. Zresztą nie tylko ją. Za 40 lat mam nadzieję mieć więcej czasu na kawkę z przyjaciółką. Wpadałabym do niej bez kilkutygodniowego umawiania się, spontanicznie na kawkę lub lemoniadę, zasypując ją niezliczonymi plotkami o starych lub nowych znajomych, które powtarzane po stokroć nadal będą powodować wypieki na twarzy. Albo one, albo przesadna ilość kofeiny wypijanej każdego dnia. I zawsze się będę malować, chociaż efekt będzie z pewnością nieco straszny, ale nikt nie będzie miał odwagi powiedzieć starszej pani prawdy i sprawiać jej przykrości. Zrobimy z siostrami rodzinny wypad na liposukcję. Przestanę przejmować się dietą, zjadając to, na co akurat przyjdzie mi ochota. Oczywiście zawsze z kimś, bo we dwoje smakuje lepiej... Wpadnę do córki na lampkę szampana, do syna na nieproszony obiad, który potem solidnie skrytykuję, jako dzieło mojej synowej. Zapewne będę  nieznośna, wścibska i przemądrzała. Na tyle, aby nikomu nie było żal, kiedy stąd kiedyś odejdę. Będę nadal sadziła kwiaty na wiosnę, ciągle nie znając ich nazw, przycinała krzewy które uparcie wciąż będą odrastać, przesadnie stroiła dom na Wigilię i zachwycała się pierwszym krokusem. Kupie sobie wreszcie bujany fotel, z którego podnosić będzie mnie mąż, po solidnej porcji bujania. A pewnego dnia, otworzę stare pudełko, wyciągnę pożółkłe kartki i pokładając się ze śmiechu przeczytam ten tekst, sprzed czterdziestu lat...