czwartek, 1 listopada 2018

jesienno listopadowe rozmyślania

Rodzinne strony. Czasem leżą kilkanaście, kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania, czasem są z nim tożsame, ale zawsze mają w sobie szczególną magię dziecięcego sentymentu. Pejzaż bliski sercu, chociaż często tak bardzo zmieniony przez nowe domy, szersze drogi, wycięte drzewa, ekrany, billboardy, kolorowe elewacje nowocześnie otynkowanych domów. Wszystko wprawia w niesłychaną irytację, najlepiej, gdyby wszystko było po staremu. Słońce jednak zawsze łaskawsze w tych okolicach i cieplejsze, bardziej ogrzewa serce, chmury znajome, jakby na tym niebie one jedne pozostawały niezmienne i wisiały tutaj od lat. Wiatr przynosi znajome zapachy ziemi, kominów, samochodu sąsiada. Kilka znajomych dźwięków oparło się upływowi czasu i nadal pieści nasze ucho. Niebo bardziej niebieskie a widoki trącają nostalgiczne nuty w naszych sercach. Chociaż las nie jest już tak ogromny jak się wydawał w naszej dziecinnej pamięci a wielkie jezioro w sumie jest niewielkim stawem, to jednak przecież to drzewo, ten zagajnik jeszcze przed cywilizacją uratowany, tamte ścieżki, ślady naszych wspomnień, radości, smutków, kłótni, cisi powiernicy tajemnic, plotek i wszystkich rzeczy które się robiło, gdy rodzice nie widzieli. Liście żółte ale jakby bardziej złote, każdy ich kolor cieplejszy, pamięta wędrówki ze szkoły, powtarzanie Inwokacji do znudzenia, tabliczki mnożenia. Pierwsze spacery z chłopakiem, skradzione pocałunki, chłód policzków i żar w sercu. Wszystko pamięta i przypomina, o życiu, które już za nami, z którego wyszliśmy i które nas ukształtowało, o ludziach, którzy byli i odeszli, aby mogli pojawić się kolejni. Spokój duszy jaki odnajduje się w tych stronach miesza się nieustannie z tęsknotą i nostalgią, a upływający czas tutaj bardziej wpełza do świadomości. Z trudem rozpoznaje się kiedyś znajome twarze, ale każde pozdrowienie cieszy, chwila rozmowy, wspólne wspomnienia, rozliczenie żywych i zmarłych po obu stronach. Oni tu przecież wciąż, a my gdzie indziej, tworzymy rodzinne strony kolejnym pokoleniom. 
Kolejne cmentarze, szeregi imion, kolorowe światełka i miliony historii, wspólne, jedyne, powtarzane we wspomnieniach, wiecznie żywe w naszej pamięci. Ciche przystanki naszej drogi życia, zaklęte w kamiennym pomniku uśmiechy, powiedzonka, gesty, wygląd dłoni i kształt ucha. Dotyk przeszłości z którym budujemy naszą przyszłość...

wtorek, 18 września 2018

kiedy wreszcie dorosnę...

Pamiętam, kiedy jako młoda dziewczyna buntująca się dla zasady przeciwko wszystkiemu, co ustanowią rodzice, słyszałam wielokrotnie magiczne stwierdzenie" kiedy będziesz dorosła i pójdziesz na swoje będziesz sobie mogła robić co chcesz!". Dorosłość a w pakiecie również wyprowadzka z domu, jawiła mi się jako cudowny błogostan wolnej woli, samostanowienia i wolności w ogóle. Osiągnięcie ogólnie przyjętego progu dorosłości zrobiło niewielkie wrażenie na moich rodzicach dlatego zaklęcie powtarzali nadal, jedynie trochę zmodyfikowane, stosownie do faktu pełnoletności ich córki. "Jak będziesz na swoim będziesz sobie mogła robić co chcesz". Amen. Zatem niezrażona przeciągającym się okresem wyczekiwania snułam swoje plany i marzenia odnośnie wielkiej chwili pójścia na swoje  i robienia tego co to się tylko mi będzie podobać. Miało być zatem sielsko anielsko w przytulnym, gustownie urządzonym mieszkanku, pełnym zapachowych świeczek, z kubkiem liściastej herbaty popijanym przy zachodzie słońca w akompaniamencie ulubionej muzyki. Miały być popołudnia w kawiarni w towarzystwie moich koleżanek, spacery z pieskiem po parku i ogólnie święty spokój od wszelkich "proszę to natychmiast zrobić". Fakt mojego opuszczenia domu rodzinnego miał miejsce w dniu mojego ślubu, kiedy to - niewiele wiedząc o życiu a jeszcze mniej o samodzielności - szczerzyłam się szczęśliwa, że oto wreszcie będę na SWOIM. Szybko jednak okazało się, że większość rzeczy które zapełniają mi dzień robię nie dlatego, że jestem dorosła i na swoim i mam na nie ochotę ale dlatego, że jestem dorosła i na swoim i muszę je zrobić bo nikt inny tego za mnie nie zrobi. Okazało się również już na początku, że z moich marzeń niewiele zostało. Na wystrój który spełniałby moje kryteria zwyczajnie nas nie było stać, trzeba było się zadowolić tym, co akurat było. Tak jest zresztą do dziś, bo chociaż pieniędzy przybywa to i gusta się zmieniają... Zamieszkaliśmy na wsi, bo tak taniej a pies miał na tyle duży ogród, że na spacery wcale chodzić nie musiał. Początkowy zapał, żeby robić coś dla siebie, choćby orać nosem ziemię ze zmęczenia szybko się wypalił a zajęcia z tych ulubionych wędrowały na listę nigdy nie nadchodzącego "potem". Praca, zakupy, sprzątanie, gotowanie, bezmyślnie obejrzany program w telewizji i na nowo. Oczywiście, wcale nie musiałam składać prania od razu, kiedy było suche, ani sprzątać w sobotę, ani też co tydzień pastować butów, ale marna to była wolność, bo podszyta wyrokiem w zawieszeniu, przecież ostatecznie i tak należało te sprawy załatwić. Jednak nikt nie patrzył mi do talerza, nie komentował do której śpię w niedzielę i czy w ogóle wstaje. Coś jednak było fajnego! Ucząc się życia i spijając słodycz dorosłości, aż mnie mdliło, przeżyłam kilka, dość przyzwoitych lat małżeństwa, i pojawiły się dzieci. Obowiązków przybyło odwrotnie proporcjonalnie do ich wielkości. Lista rzeczy które kiedyś wreszcie zrobię, bo mam na nie ochotę, jestem dorosła i na swoim tak jakby, wciąż się zapełnia. Kiedy miałabym kilka minut dla siebie, żeby np. umyć włosy, zachowuję się jak mama z obrazka na facebook`u - sprzątam całą łazienkę zapominając po co tam przyszłam. Między jednym  donośnym "Mamooo!" a drugim rozmyślam, kiedy to nastąpi ten cudowny sielski anielski błogostan wolnej woli obiecywany przez rodziców. I odkryłam! Kiedy dzieci dorosną i pójdą na swoje!

Więc może tak powinna brzmieć złota zasada? "Kiedy będziesz dorosły i pójdziesz na swoje, będę mogła wreszcie robić co mi się podoba!!"

wtorek, 11 września 2018

Kali jeść Kali spać

Podzieliłam się ostatnio ze znajomą pewną informacją, której źródłem był wszechobecny internet. "-może jest fejkowa*", "-jaka??" "- nieprawdziwa, zmyślona". No to rozumiem, fejku niekoniecznie, podobnie jak ostrzeżeń przed spojlerem na stronach filmowych, gdzie mi kojarzy się wyłącznie z częścią samochodową. Idę do sklepu a tam czeka na mnie smofi, do złudzenia przypominające koktajl, ale odpowiednio przez tę dziwną nazwę droższe. Pizza i kebab jakoś się już przyjęły ale zaczyna być modna szoarma przez każdego sprzedawcę inaczej wymawiana, tak, że do końca czasem nie wiadomo czy to o to chodzi. Restauracyjnie aperitif jest nam już znany, niemniej warto wiedzieć czym jest amis busz i że tym się człowiek nie naje do syta. Przekąska brzmiałoby przecież trywialnie, kiedy się podaje mus homarowy z kozim serem i konfiturą z pomidorów. W świecie mediów społecznościowych zawrót głowy, począwszy od lajkowania przez subowanie, do czilałtu i różnych skrótów myślowych  których źródło jest w angielskim języku a nie polskim. 
Język jest żywy, nie tylko anatomicznie, dlatego przez lata rozwija się, przeinacza, ulega modom i wpływom. Wiele w naszym ojczystym języku naleciałości i zapożyczeń z różnych europejskich języków, które to w części się spolonizowały a w części pozostały oryginalne. Mamy przecież nasz ukochany schabowy, mamy też zapożyczony z francuskiego kotlet, ale są one bardzo polskie i rodzime. Także niemiecki burmistrz i angielski mecz wcielono do naszego języka polonizując ich pisownię i wymowę. Z drugiej strony mamy eleganckie foyer w teatrze, ale mamy je od tak dawna, że już się przyjęło. Francuskie zwroty pozostały nam z czasów dawnych, gdy elita europejska posługiwała się tym językiem. Dzisiejsza elita posługuje się jednak angielskim i dzisiejszy język  jest tak zwariowany na punkcie języka angielskiego, że dla zrozumienia jakiegoś tekstu warto się wyposażyć w słownik wyrazów obcych.  Trudno nawet poszukać sobie pracy, oferty dotyczą najróżniejszych menadżerów, sales menadżer, pablik rilejszon menadżer i jeszcze trzy tuziny innych menadżerów, tylko robić nie ma komu. A zwykła księgowa, choć łeb tęgi, gdy nie zna angielskiego to oferty dla siebie nie znajdzie. Język nasz piękny ojczysty naszpikowany jest wyrazami obcymi jak sernik rodzynkami. Co gorsza dla wielu te wyrazy obce są zupełnie obce. Profesor Miodek ma coraz więcej zmarszczek a profesor Bralczyk coraz mniej i tak już siwych włosów od tej angielskiej mody wypierającej nasze piękne słowa. Ancymonek, rzęsiście i prażynki wygrały w plebiscycie Biblioteki Śląskiej na najpiękniejsze polskie słowa. Czyż warto je zastępować obco brzmiącymi wyrazami? Obcokrajowcom w naszym języku podobają się słowa szczęście, dżdżysty, miś, dźwięk. Nasz język jest piękny i bogaty a my nie tylko zaśmiecamy go obcymi słowami ale również uparcie zubożamy jego różnorodność poprzez jego kolokwializację. Używamy słowa "fajny" jak wytrychu zapominając o bogactwie językowym. Można przecież powiedzieć: genialny, kapitalny, klawy, morowy, najlepszy, obłędny, odjazdowy,  pierwszorzędny, rewelacyjny, świetny, w dechę, wspaniały, ładny, piękny, przyjemny, wysmakowany, bajeczny, wybitny, wyborowy  wyśmienity, znakomity, cudowny, fenomenalny, imponujący, oszałamiający, nadzwyczajny, genialny, kapitalny.
Czytajmy klasyków, bawmy się językiem!


*zachowałam pisownię wg wymowy a nie oryginalnej pisowni

poniedziałek, 30 lipca 2018

Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy

Kiedy w sobotę rano przeczytałam w internecie wiadomość o śmierci Kory w pierwszym momencie pomyślałam sobie, że to być może kolejna nieprawdziwa informacja rozpowszechniona w internecie, dopiero potwierdzenie z kilku źródeł dało mi pewność. Przecież nie tak dawno temu przeczytałam, że zmarł Tadeusz Sznuk, podczas gdy on sam we własnej osobie prowadzi nadal, z wrodzoną elegancją, jeden z nielicznych teleturniejów w którym liczy się jeszcze wiedza. Nic więc dziwnego, że do wszelkich informacji publikowanych w sieci podchodzę z rezerwą i przede wszystkim na wstępie poddaję w wątpliwość wszystko co w nich podano. Skąd ten sceptycyzm? Zdaje się żyjemy w czasach, kiedy w wątpliwość poddaje się wszystko i wszystkich. Nie tylko w sieci, gdzie najłatwiej o anonimowość i nikt już nie bierze odpowiedzialności za słowa. Bardzo łatwo rozpowszechnić każdą informację, a czytelnicy zdaje się przestali być już krytyczni wobec ogromu śmieci jakie krążą po internecie. Jedni przyjmują wszystko za "autentyczną prawdę" inni poddają w wątpliwość dosłownie wszystko. Wobec zakłamania, zniekształcenia prawd i umiejętności manipulowania rzeczywistością trudno się dziwić tym ostatnim. 
W naszym życiu też coraz trudniej o solidny fundament. W imię nauki, odkryć, wolności słowa i w ogóle wszystkiego burzy się raz za razem wszystko co do tej pory człowiek uważał za pewne i prawdziwe. Jedna prawda już nikomu nie wystarcza, w opozycji do religii staje nauka, naprzeciw moralności - relatywizm i konformizm, obala się prawdy i autorytety w imię nowych odkryć naukowych. Nowoczesne technologie pozwalają pisać historię świata na nowo, tak, że każdy z nas powinien w zasadzie powtórzyć szkołę. Człowieka rozpisuje się do najmniejszej cząstki atomu udowadniając, że poza tym co widzialne nie istnieje nic więcej. Odmawia się prawa istnienia jakimkolwiek bogom w imię braku dowodów zadowalających uczonych. Kluczem wszystkich zasad jest słowo "interpretacja", które pozwala każdemu w imię własnej wygody i poczucia sprawiedliwości dziejowej oznaczać co jest dobre a co złe. Uniwersalizm powoli odchodzi w zapomnienie, w kulcie egocentrycznych indywidualności trudno dopasować coś do ogółu, poza tym przecież każdy chce być wolny. Tworzy się jakieś prawa i zasady, jednak praworządność ludzkości jako takiej nijak się ma do ich zapisów. Wprawdzie zabijać nie wolno, chyba że masz dobrego adwokata, orzeczenie lekarskie, poparcie bogatych i wpływowych, dobre alibi lub po prostu udało Ci się uciec do kraju bez ekstradycji. Wyjątków jest więcej niż zasad. Bo to nie jest tak, że jeżeli masz żonę/męża to nie możesz mieć innego partnera. Po prostu lepiej, żeby ten pierwszy się o tym drugim się nie dowiedział, można przecież kłamać do woli, ostatecznie można się rozwieść, to takie modne, ewentualną niepowołaną ciążę można przecież usunąć, bo to Twoja sprawa i Twoje ciało, a Ty przede wszystkim masz być wolny i szczęśliwy, bo żyje się raz... Od nadmiaru wolności ludzkość głupieje, a im jest głupsza tym łatwiej nią manipulować, tym łatwiej rozpowszechniać konsumpcjonizm i wygodne, choć nie zawsze godne, życie. 
Wiatr wolności, relatywizmu, sceptycyzmu przetacza się nad światem łamiąc słabe drzewa - ludzi bez kręgosłupa moralnego, bez wartości, bez korzeni. Na polu walki zostają tylko silne dęby - mają mocne korzenie, proste pnie i rozłożystą koronę skierowaną ku słońcu. 

tytuł posta: Jan Kochanowski, "O żywocie ludzkim"

środa, 11 lipca 2018

między ciszą a ciszą

W popularnych mediach społecznościowych często znajduję obrazek/zdjęcie z dość poważną i smutną sentencją mówiącą o tym, że człowiek w grupie ludzi czuje się samotny. Osamotniony. Nie ma wątpliwości, że stan taki jest trudny, przygnębiający i depresyjny. Z drugiej strony współcześni ludzie jak ognia boją się ciszy, boją się pobyć samemu ze swymi myślami, ze sobą, boją się chwil samotności, chociaż tylko pozornej.
Dobrze czasem pobyć samemu.. I w ciszy. W umyśle otwierają się wszystkie szufladki, myśli, wspomnienia, słowa, uczucia mieszają się ze sobą płynąc wolno przez naszą świadomość, układając się w niezwykły kalejdoskop skojarzeń, faktów i marzeń, odbiegając czasem bardzo daleko od rzeczywistości. Brak skupienia na jakimś konkretnym temacie owocuje najróżniejszymi, wręcz zaskakującymi skojarzeniami, tak że na końcu tej drogi trudno dojść początku. Można bezkarnie wyobrażać sobie i przeżywać najbardziej fantastyczne, frywolne i nieprawdopodobne scenariusze swojego życia. Można się z kimś pokłócić wyrażając wszystko, co nam leży na sercu bez konieczności ranienia tej osoby. odbyć wiele rozmów na które w rzeczywistości brakło nam okazji lub odwagi. Puścić wewnętrzne radio wspominając ulubione melodie i piosenki.
Cisza działa zbawiennie na zmysły. Można patrzeć nie widząc i jednocześnie dostrzec rzeczy skryte dotąd dla naszej percepcji. Szczegół, detal, ułamek sekundy wrażenia, którego można doświadczyć tylko w pełnym zanurzeniu w cisze, w swoje jestestwo, w świat i otoczenie. Wyłącza się na chwilę tryby żony/męża/pracownika i będąc wyzwolonym od tego wszystkiego zaczyna się odbierać rzeczy i wrażenia dotąd spychane na dalszy plan. Po pewnym czasie przebywania w ciszy zaczyna ona wybrzmiewać kawalkadą cudnych dźwięków, jakie do tej pory nie docierały do naszych uszu. Szumy, skrobania, ćwierkania, tykania, odległe głosy ulic, ludzi, ich rozmowy, odgłosy samolotów, pojazdów, przyrody i działalności człowieka, wszystko przeplata się ze sobą tworząc ciszę.  Czas przez chwilę nie ma znaczenia, czy minęło 5 minut czy godzina... Błoga cisza odbiera ochotę na rozmowę z kimkolwiek i na jakikolwiek temat, dobrze nam z przywilejem nie otwierania ust. Nie ma takiej potrzeby, zresztą, całą energię pochłaniają uganiające się za sobą myśli i na rozmowy już jej nie starcza. Oczyszczenie zmysłów z codziennego bombardowania ich wielością środków przekazu pozwala im zregenerować siły, odnaleźć punkt zero. Skalibrować się. Pięknie śpiewał o tym Grzegorz Turnau "cisze wplatam we włosy i na palce nawlekam..." Na co dzień spychana na dalszy plan, kiedy zwrócić na nią należną uwagę staje się prawie zmaterializowanym bytem, namacalna, ciężka, siedzi obok nas w fotelu. Współczesnego człowieka cisza przeraża, a przecież jest piękna i potrzebna, dla psychicznej równowagi, dla oczyszczenia, tylko w ciszy można dotrzeć w głąb siebie, zobaczyć siebie takim, jakim się jest naprawdę. 
"Między ciszą a ciszą sprawy się kołyszą 
Czasem trwają w bezruchu, klepią się po brzuchu 
Ale czasem i one Lecą jak szalone Wystrzelają w przestworza I spadają do morza "/M. Zabłocki/

wtorek, 26 czerwca 2018

wsi spokojna, wsi wesoła

Za sprawą telewizji przyzwyczailiśmy się do widoku odmienności kulturowej, zyciowej, do inności w ogóle gdzieś daleko poza granicami naszego kraju, gdzie podróż zajmuje wiele godzin lub dni a ludzie mówią dziwnymi jezykami. Jeżeli jednak jedzieny kilkaset kilometrów w obrębie naszego kraju przekonani jesteśmy że niczego nowego nie doświadczymy.
Mazury. Świat zupełnie inny niż ten, który oglądam na co dzień. Inna mentalność, styl życia, mowa i zwyczaje. Tutaj panuje przyroda, nie beton i szkło. Kilka większych miast które nie chcą się wywyższać i pozostają połacią niewysokich domków, zabytkowych kościołów i budynków pamiętających jeszcze czasy Krzyżaków. Poza tym niezliczone łąki, pastwiska i pola, wsie wtulone pomiędzy wzgórza i jeziora, ciche i spokojne. Okolica cudna i malownicza. Pagórki i wzgórza w ogromnej liczbie, jakby Stwórca początkowo zamierzał tutaj osadzić Tatry, ale prędko się rozmyślił. Zmył wodą swoją misterną pracę, wygładzając i wysubtelniając krajobraz i zostawiając wszędzie ogromne ilości wody. Jeziora o gładkich taflach, nieregularnych brzegach, cyplach, kanałach, ujściach rzek, porośnięte tatarakiem, trzciną i wszelką inną wodną roślinnością. Woda czysta jak łza, a w niej bogactwo życia, równie godne podwodnej kamery National Geographic co rafy koralowe. Ryby, których nazw gatunków pewnie nigdy do końca nie poznam, raki, żółwie i wszelkie ptactwo wodne o którego istnieniu dotąd nie miałam pojęcia! Cisza brzmi tutaj rozmaitymi nawoływaniami rybitw, czapli, kaczek a jeśli jest się cierpliwym można posłuchać cudownej muzyki skrzydeł łabędzia sunącego niziutko nad taflą wody.  Bogactwo życia i kolorów oszałamia tego, który chce widzieć. W czystym powietrzu lipa pachnie jeszcze bardziej słodko niż u nas. Ludzie są życzliwi i w tym biednym rejonie wdzięczni za turystów i przywiezione przez nich pieniądze. Czas biegnie wolniej, łowy na jeziorze uczą cierpliwości. Śpiewna melodia ich mowy cieszy ucho i daje poczucie egzotyki. Domy niziutkie, biedne a obok pyszne wille i dworki, choć tych mniej. Różnice społeczne bardziej tu widać. Przy domach kwitną maki i nikt nie uważa ich za zbyt pospolite, ale również pelargonie i aksamitki. Jabłonie przygarbione od ciężaru owoców schylają gałęzie do samej ziemi i zdają się pukać do małych okienek domów swych właścicieli. W sklepie starszy pan straszy wojną. Po co panu wojna - pytam. Pani, zobacz pani jak nas tu już dużo i ciasno się robi......

poniedziałek, 4 czerwca 2018

luźne Polaków przy grillu rozmowy...

 - O! Kochana jak miło Cię widzieć i że nas zaprosiłaś, wiesz, strasznie się cieszymy, już dawno Was tutaj nie odwiedzaliśmy.
 - W zeszłym tygodniu byłaś Halinko...
 - No, ale tak służbowo można powiedzieć, u wnuczka, a tak, żeby na grilla, czy coś to już dawno i o!! Janinka jest też i Zbysiu! Zbysiu, a ty jakby tych włosów coraz mniej i ..
 - Mamo tam sobie może usiądź, tam jest cień, będzie Ci wygodniej
 - ...ślicznie ci w tym niebieskim Janinko! Tak, tak, ja może do cienia, ale tatę, tatę koniecznie też do cienia, wiesz, że on nie może tak na słońce się wystawiać
 - Halinko ja sobie obok Zbyszka, wiesz, usiądę, my tutaj mamy własne tematy
 - Jakie własne?! Razem siedzimy, razem mamy tematy, chodź tutaj koło mnie, potem nie pilnujesz ile już wypiłeś, wiesz, że wątroba ci nie służy
 - A kto powiedział mamo, że pić będziemy, my bardziej na grilla was...
 - No ale to nic?? Nic a nic? No, zresztą, wy zapraszacie, wy częstujecie... A to nowe macie? Ja widziałam w internecie takie tylko większe chyba a ile daliście?
 - A to już dawno, od zeszłego roku, chyba z dwieście złotyc
 - No a ja większe widziałam, na pewno większe i wiesz że chyba za sto pięćdziesiąt tylko?! No po co przepłacać?
 - Halinko a jak tam zdrówko twoje?
 - Może komuś szaszłyczka, z kurczakiem jest akurat Wojtek ściąga z rusztu. Tato?
 - Monia, wiesz, że tata raczej na diecie jest. Z moim zdrowiem kochana okropnie. Wiesz tak mi kolano dokucza i kręgosłup i wysiedzieć nie mogę także my tylko na chwilkę wiesz Janinko, a żołądek, coś strasznego, chyba nic nie przełknę dzisiaj! Mnie możesz Monisiu tutaj takiego mięsnego bardziej położyć. 
 - A robiłaś w marynacie może mięsko?
 - A wie teść, że nie, tak sypnęłam tylko przyprawą...
 - I suche jest, popatrz Mieciu, suche na wiór, do marynaty trzeba wkładać, z oliwą i ziołami
 - A gdzie z oliwą, Zbysiu, w kefirze trzeba moczyć, wtedy nie jest suche!
 - Nie... w piwie ponoć najlepsze, wiesz Halinko, ja kiedyś zrobiłam pyszne było!
 - Piwko kochana, to możesz sobie do jedzenia zimne wypić, no ale... Wiesz, młodzi teraz wszystko inaczej...
 - A mnie tam smakuje!
 - Dzięki tato...
 - Ale Mieciu, z twoja wątrobą, wiesz, a lekarstwo zażyłeś? Bo pamiętasz ostatnio...
 - Ale ostatnio to było dwa lata temu...
 - A będzie coś jeszcze?
 - Karkóweczka się robi
 - Ale na tacce mam nadzieję?
 - Halinko! Na jakiej tacce!! Kobieto, to aluminium potem do jedzenia się przedostaje, kochana to samym metalem potem daje, tylko na ruszcie kochana tylko na ruszcie!!
 - Janinko, bój się Boga, przecież to tyle tych raków się dostaje od tych pieczonych na grillu, wiesz, to straszne jak nas teraz trują ciągle, prawda Mieciu...?
 - ...a on na lewej obronie jest kiepski wiesz Zbyszek, na środku lepiej.. tak tak Halinko, oczywiście, gdyby go na środek dał, to byśmy wtedy wygrali...
 - A o którym meczu teściu mówi?
 - Z Niemcami ostatni
 - A! No to ja bym go..
 - Wojtek tego mięsa pilnuj, bo się przypali!
 - Matko Boska ja spalonego nie będę jadła, córciu, absolutnie, to się powinno wyrzucić takie jest najbardziej szkodliwe!!
 - Mamo jeszcze się nic nie przypaliło...
 - Ale wiesz, ten Wojtek taki rozkojarzony, może ja popilnuję?
 - Nie trzeba, doprawdy... Może herbatki komuś?
 - O ja chętnie, a jaką masz?
 - Chyba zwykłą i zieloną i jakąś owocową..
 - A to jedna chemia jest! Prawda Halinko?! Jedna chemia!!
 - No wiesz Zbysiu, ale taka zielona to ponoć zdrowa  jest, ja codziennie pijam...
 - Ale nie taka co tu sprzedają, słuchaj ja z Niemiec sobie przywiozłem i t jest herbata!! A te siki tutaj co sprzedają, to strach pić, to sama chemia!!
 - To zaparzyć coś?
 - A czystek masz?
 - Eeee... nie...
 - A to nie, nie nie fatyguj się, to może w domu sobie zrobimy, prawda Janeczko?
 - Tak, tak, to może właśnie, my się będziemy już zbierać, odpocząć trzeba, herbatki się napić w domu, wiesz, Reksia trzeba wypuścić, no to pa kochani!!
 - Mieciu, ta Janina z tym Zbyszkiem to jednak dziwaki, prawda?
 - Tak, tak, Halinko, oczywiście!

czwartek, 26 kwietnia 2018

śląska sobota

Kilka lat temu Kabaret Młodych Panów w skeczu "Opowieści Biblijne" opisał taką scenkę: "I uderzył Mojżesz w Zalew Goczałkowicki i pół Śląska nie miało wody. A była to sobota.". Śmiali się tylko Ślązacy. Bo trzeba się na Śląsku urodzić i wychować aby poczuć i poznać czar śląskiej soboty - dnia niezwykłego i ekscytującego! Trochę sama pamiętam z dzieciństwa a trochę znam z opowieści rodziców, ale sobota była dniem wielkich porządków, prania i kąpania. Z rana robiło się pranie i zakupy "na niedzielę" - zapas chleba, piwa, papierosów, wszelkich innych rzeczy, bo w sobotę sklepy czynne były do 13 a w niedzielę wcale i - o dziwo - nie było to głównym tematem wiadomości! Pranie robiło się na tyle wcześnie, żeby zdążyło wyschnąć do wieczora, na niedzielę musiał być porządek a pranie uprzątnięte. Pospolitym ruszeniem każdy dostawał jakieś zajęcie i przyczyniał się do realizacji sobotniego planu. Obowiązkowo ścierało się kurze z wszelkich mebli i wszystkiego co stało "na ozdobę" a w domu mojej młodości takich rzeczy stało zatrzęsienie. Najważniejsze w ich istnieniu było to, aby je podziwiać i absolutnie nigdy nie używać! Stał tak serwis kawowy, kryształowe półmiski, salaterki i kosze, gliniane figurki, szkatułki i wszystko co stało w kredensie na nadzwyczajne okazje. Zazwyczaj były to pamiątki ślubne mojej babci i mamy, które sukcesywnie uszczuplałam tłukąc przy każdej okazji. Doszliśmy do tego, że czyściłam je tylko dwa razy do roku. Trzepało się dywany w śląskich domach w sobotnie dni, szorowało podłogi, kładło czyste obrusy i serwety. Zmieniało się zestaw ręczników na świeży. W gospodarstwie dziadek również czynił porządki, wyrzucając gnój wszelkiej gawiedzi i kładąc czystą pachnącą słomę. Po jego energicznych zabiegach sanitarnych tato łapał za wierzbową miotłę i zmiatał całe podwórko przystrojone źdźbłami słomy. Na podwórku też musiało być ładnie na niedzielę. Piekło się ciasto, najczęściej śląski kołocz, albo zwykłą babkę, ale oczywiście jeść je można było dopiero w niedzielę. Po południu odbywały się dantejskie sceny w zagrodzie dla ptactwa, ponieważ babcia chodziła wybierać niedzielny obiad - na pieczeń kaczkę, gdy już się nadawały, a na rosół kurę lub gołębia. Nikt nigdy nie wpadł z transparentem, że babcia jest mordercą i że powinniśmy dać wolność naszym obiadom. Na niedzielny obiad czasem dorzucał się dziadek którymś ze swoich królików, ale zawsze w sobotę był czas na ich przygotowanie. Kiedy już babcia zasiadała do skubania cała reszta zagrody na tydzień oddychała z ulgą. Wieczorem trzeba było nawieźć z pola wszystkiego co w niedzielnym obiedzie mogło się przydać, a więc wszelkie jarzyny do zupy, kapusta, ziemniaki. Wykopane z ziemi i opłukane czekały na niedzielę. Na koniec dnia odbywało się wielkie kąpanie. Sprawa wielkiej wagi, bo naprawdę w wielu domach kąpano się tylko w soboty, z okazji nadchodzącej niedzieli i wyjścia do kościoła. Dawniej podyktowane było to tym, że wodę na kąpiel trzeba było szykować dość długo, nanieść ją ze studni, zagrzać na węglowym piecu a potem wynieść z domu. Nie było w domach bieżącej wody i kanalizacji. Później została w ludziach oszczędność i szacunek dla wody, jako dobra naturalnego, dlatego nie marnowało się jej zbyt dużo na codzienne kąpiele. Zresztą nawet w sobotę, w dzień wielkiego kąpania tę samą wodę używało kilka osób po kolei. Zazwyczaj zażywano kąpieli w kolejności od najmniej do najwięcej ubrudzonego, ale to dawne dzieje. Starsi Ślązacy jednak nadal z dezaprobatą patrzyli na wylewanie "czystej" wody po każdej osobie. Myliśmy się wszyscy szarym mydłem, które tata dostawał z kopalni, szamponem familijnym a dzieci bambino.  Pamiętam, że takie cuda jak mydło Luksja czy Dove dostawało się w paczkach urodzinowych i wkładało do szafki, aby ubrania ładnie pachniały. Pod żadnym pozorem nie używało się ich do mycia! Bo szkoda... Dostawało się czystą pidżamę i już można było oczekiwać nadejścia niedzieli. Bo śląska niedziela też była wyjątkowym dniem, ale o tym może innym razem...
To były naprawdę piękne dni!

niedziela, 22 kwietnia 2018

chciałbym być sobą

...czyli kim? 
Kto może powiedzieć, że jest po prostu sobą, takim jak chce, czuje, jak mu się podoba i może sobie na to pozwolić? Kto to jest ta JA prawdziwa i własna, która mówi: jestem sobą i nikim innym? Co oznacza w ogóle bycie sobą? Wyrwanie się z pewnych zasad zachowań, przymusów, nakazów i zakazów, "wypada" i "nie wypada", można, trzeba, nie wolno? Swobodne nieskrępowane zachowanie? Czy bycie sobą oznacza, że można mówić i robić co się chce i czy wtedy jest się szczęśliwym? Bo tęsknota do bycia sobą oznacza chyba pewne poczucie dyskomfortu osoby wciśniętej, wpasowanej w jakąś rolę społeczną, życiową, w pewne realia, które wymagają określonego zachowania. Czy pozbawieni wszelkich zasad i obowiązków i oswobodzeni z wszelkich powinności potrafilibyśmy zacząć zachowywać się zgoła odmiennie i z tej całkowitej swobody skorzystać, czy tez zasady i konwenanse są tak głęboko wrośnięte w naszą ludzką osobowość, że nie potrafimy się ich pozbyć? Być może marzenia o byciu sobą to jedynie senna mrzonka o alter-ego rozładowująca naszą frustrację tłumionych złości i niewypowiedzianych inwektyw? Wszak w śnie robimy wszystko na co przyjdzie nam ochota,  a może nawet więcej, być może stąd marzenie aby w życiu móc zachować się podobnie.  Powiedzieć tej babce ze sklepu że jest głupia jak krowa i nie ogarnia nawet dwóch rzeczy jednocześnie. Nie chodzić do koleżanki na urodziny bo jej nie cierpię i na dodatek ma psa, który śmierdzi. I nie zapraszać jej, bo wtedy nie można jej spokojnie poobgadywać z całą resztą. Strzelić klapsa bratankowi kiedy zachowuje się jak mały Castro (może chce być sobą??). Nie mówić "dzień dobry" tej głupiej babie spod czwórki, wiem że ona nasłała na mnie straż miejską. Chodzić środkiem drogi, śpiewać w autobusie, śmiać się do rozpuku z głupich lasek w galerii, powiedzieć kilku gościom jakimi są ćwierćinteligentami, pocałować faceta z biblioteki, żeby sprawdzić, jak to jest. Przekląć kiedy i gdzie się chce. Nosić plecak zamiast torebki i niemodne ciuchy. Nie farbować włosów a paznokci nigdy nie obcinać. Albo na odwrót. Ale nie można, nie wolno, nie wypada. 
Muszę być uprzejma, miła, profesjonalna, ładna. Muszę posprzątać, ugotować, nakarmić rybki, psa i może męża. Powinnam zaprosić teściów na obiad, zabrać siostrę do kina i iść z Ewką na kawę. Powinnam umyć okna na święta i ubrać choinkę i kupić prezenty oraz bezwzględnie cieszyć się ze wszystkich otrzymanych.  To, tamto, sramto. Bo trzeba, bo wypada, bo co ludzie powiedzą, a na pewno powiedzą.
A co jeżeli naprawdę jesteśmy tacy właśnie jak teraz? Ugrzecznieni, ułożeni, zwarci, pilni i gotowi? A może nie, może ci, którzy odważyli się być sobą wypełniają liczne szpitale psychiatryczne w całym kraju z bezwzględnie orzeczonym szaleństwem i obłędem? Kto wie...?
Naprawdę, jacy jesteśmy, nie wie nikt....

niedziela, 15 kwietnia 2018

wiosna, wiosna wkoło

Siedzę sobie na ogrodzie. To już ten czas, kiedy bez dziwnych spojrzeń sąsiadów (jak np. w grudniu) można usiąść na krześle i odpocząć łapiąc ciepłe promienie słońca.  Za płotem łąka, nie koszona od dłuższego czasu dlatego po zimie pokrywają ją długie źdźbła wyschniętej trawy. Podleciał kos, usiadł, pospacerował i z uwagą wybrał piękną gałązkę w sam raz na lokum dla wybranki serca i przyszłego potomstwa. Po krótkiej chwili jednak rozmyślił się i rozpoczął poszukiwania na nowo. Dołączył do niego drugi kos i przeczesywali łąkę w dwóch. A ponieważ łąka jest obszerna i trawy w bród po kilku chwilach uczynili niesamowitą awanturę kłócąc się zaciekle o jakiś, szczególny widać, kawałek badyla na który oboje mieli ochotę. Na drzewie opodal toczy się  zacięta dyskusja kilku wróbli, próbujących rozdzielić  między siebie najbardziej atrakcyjne miejsca na gniazda. Jeden dość agresywny przeskakuje co rusz na inną gałąź, pusząc się i wrzeszcząc niemożliwie na całą resztę. Moja suczka próbuje uciszyć towarzystwo mając serdecznie dość ptasiego jazgotu, stojąc pod drzewem i szczekając groźnie. Jednak... ona tu na ziemi, one tam w górze.... Nic sobie z niej nie robiąc wykłócały się jeszcze głośniej. Na sąsiedniej leszczynie cisza. Ona sama stoi taka jakaś trochę zawstydzona, ledwo ubrana w pierwsze zielone listeczki, wygląda jakby zerwana z głębokiego snu założyła na siebie koronkowy peniuar, który niby zakrywa ale w sumie nagość prześwituje na każdym centymetrze. Orzech włoski śpi jeszcze, niewzruszony pierwszymi szaleństwami panny trzpiotki wiosny. Za stary jest, żeby dać się nabrać na jej gierki. Poczeka, postoi a jak będzie czas to i on się zazieleni pięknie. Po sadach i ogrodach widać już białe suknie panien wiśni gotowych do zaślubin. Ich druchny, odziane w różowe i czerwone sukienki zaczynają się również pojawiać gdzieniegdzie. Świekry magnolie dostojne i piękne łypią tylko ostrym okiem na te panny młode. Soczystą zielenią cieszą oczy wierzby, którym nie trzeba długo tłumaczyć, że to już kwiecień i chociaż zima może jeszcze postraszyć, to przecież wiosna, wiosna, wszędzie wiosna. Szaleje panna wiosna, rozdaje złote promienie słońca, wydłuża dzień, wymiata zimowe smutki, budzi do życia wszystko, całuje nas ciepłem i rozgrzewa serca. Tulipany jeszcze trochę się zastanawiają, czy to już na pewno objęła ona rządy, czy tylko wpadła na chwilę zrobić ogromne zamieszanie  a zaraz przez niedomknięte drzwi wpadnie jeszcze zima i dmuchnie zimnem, przymrozkiem i zmrozi delikatne kwiaty. Mniej wydelikacone żonkile kwitną już dawno wglądając jak małe słoneczka rzucone na ziemię, aby ją rozweselić. Zanim jeszcze świat się zazieleni pieczętując na dobre czas panowania wiosny, żółci się forsycja jak złoty posążek w salonie. Do tego śpiewają, ćwierkają, piszczą i skrzeczą rozliczne ptaszki dopełniając obrazu wiosny w ogrodzie. Pięknie!

piątek, 30 marca 2018

w ogrodach wspomnień

W mojej głowie zazwyczaj wiele się dzieje i często próbuję sobie zwizualizować jak może wyglądać jej wnętrze, skoro tyle się tam dzieje, a jednocześnie wiele osób mówi, że mam dobrze "poukładane". Więc wyobrażam sobie rzędy szafeczek ze skatalogowanymi pojęciami jakie kiedykolwiek ktokolwiek jakkolwiek "włożył" mi do głowy, wszelkie informacje, fakty, wierzenia, strachy, przekonania i wartości włożone w schludne katalogi i poukładane alfabetycznie. Na razie ich nie gubię, ale kto wie, co będzie kiedyś... To jednak tylko niewielki wycinek. Resztę zajmują ogrody. Największy z nich, ten, po którym najbardziej lubię się przechadzać to ogród dobrych wspomnień. Jest ogromny i ciągle się powiększa. Uwielbiam się zatracać w jego pięknie, w jego dorodnych, cudnych kwiatach, krzewach rosnących tutaj chyba od zawsze, odnajdywać maleńkie pączki dawno niewidzianych gatunków. Przechadzam się tędy często, mam swoje ulubione ścieżki, czasem jednak zbaczam na te mniej odwiedzane i na nowo zachwycam się ich pięknem. Codziennie sadzę tutaj nowe roślinki i odwiedzam je często, aby się przyjęły na stałe. Ciągle świeci tu słońce a czasami z bezchmurnego nieba spada deszcz słodkich łez szczęścia i rozczulenia. Na skraju tego pięknego ogrodu znajduje się dużo mniejszy, otoczony wysokim murem, zamknięty na siedem spustów ogród cierniowy. Tutaj zaglądam rzadko i zazwyczaj tylko przez dziurkę od klucza. Niebo tutaj spowijają ciężkie chmury wzajemnych urazów, żali, smutków i złości a ziemię ciągle karmi słony deszcz smutnych łez. Nie przeszkadza to rosnącym tutaj ciernistym krzewom, zakorzenionym na tysiąc lat chyba. Sieją się same i mimo, że nie dbam o nie w ogóle, trzymają się zaskakująco mocno. Jeden mały spacer po tych ścieżkach szarpie serce i duszę na kawałki. Dlatego staram się tutaj nie zaglądać, ale zostawiam ten ogród w jego kącie, z całą brzydotą i szarością, bo tylko na jego tle mój ogród dobrych wspomnień wygląda tak cudownie i w tym kontraście ujawnia się cała jego doskonałość. Daleko na krańcu moich dobrych wspomnień rosną coraz nowe i dziwne gatunki zmieniając się powoli w rabatki ze wspomnieniami snów. Mam też i takie, są cudaczne i dziwne, niezwykle kolorowe i machają do mnie pluszowymi łapkami. Zaglądam tam czasem, szukając powodu do uśmiechu i zawsze go tam odnajduję. W końcu nie ma nic bardziej pokręconego niż ludzkie sny a te które zostały na stałe w moim ogrodzie są dopiero cudaczne!!  Niewątpliwie jest tutaj pięknie i uwielbiam to miejsce.
Mam też kino, gdzieś na granicy ogrodu dobrych wspomnień a pudełkiem marzeń. Tutaj wyświetla się filmy jedyne i niepowtarzalne, powstałe  w  mojej głowie z przeczytanych książek. Prawdziwi i wymyśleni aktorzy odgrywają rolę tak jak podpowiada im moja wyobraźnia a scenografia warta jest miliony! Oscar murowany! Ciągle dodaję nowe do kolekcji a ponieważ nie panuje tutaj porządek, stare filmy mieszają się ze sobą tak, że trudno potem rozróżnić, co z czego się wzięło. 
Mam nadzieję, cichą i gorącą, że nikt nigdy mi tych pięknych miejsc nie zabierze, bo to one stwarzają mnie na co dzień taką jaką jestem i nie wyobrażam sobie, abym mogła tutaj nie przychodzić....

czwartek, 22 marca 2018

bo szczęśliwym się nie tylko bywa...

Niedawno wpadł mi w oko tytuł książki o Barbarze Stuhr - "Basia. Szczęśliwą się bywa". Nie do końca chyba, w każdym razie myślę, że lepiej po prostu permanentnie być szczęśliwym, bywając tylko czasem w innym nastroju. Nie mówię tutaj o szczęściu euforycznym, powodującym łzy wzruszenia, radosny śmiech, taneczny krok, itp. Takie ładunki emocjonalne niosą ze sobą tylko szczególne wydarzenia w naszym życiu, pierwsza miłość, pierwszy pocałunek, urodzenie dziecka, ale są to wydarzenia rzadkie, błyszczące jak diament wśród zwykłych koralików na sznurku wspomnień. Myślę, że można i warto być tak po prostu zwyczajnie szczęśliwym - czuć się ze sobą i z tym co się ma, co się zdobyło lub otrzymało od losu po prostu dobrze.  Taki stan wymaga jednak wysiłku i pracy nad sobą. Mawiamy, że kiedyś ludzie byli szczęśliwsi - i to prawda. Koncentrowali się na swoim małym świecie skupieni na zaspokajaniu podstawowych potrzeb i częściej niż my dzisiaj bywali zadowoleni z życia. Globalizacja i powszechny dostęp do informacji sprawia, że żyjemy problemami całego świata, codziennie bombardowani informacjami o zamachach, wojnach, okrucieństwach, zmyślonych lub prawdziwych zagrożeniach. Wszystko to atakuje naszą podświadomość powodując uczucie niepokoju i lęku. Jesteśmy również o wiele lepiej wykształceni, poznaliśmy świat w najmniejszych cząstkach, znamy tajemnice ziemi i nieba a to powoduje w ludzkim umyśle nadmierne analityczne rozmyślania powodując często depresje i smutek. Już romantycy wiedzieli, że wiedza jest przekleństwem i lepiej czasem nie wiedzieć. Zdaje nam się, że półnadzy Afrykanie zamieszkujący sawanny są biedni i  nieszczęśliwi, bo nie mają pięknych domów z bieżącą wodą, wygodnych ubrań i butów, samochodów i wszystkiego tego co czyni nasz świat cywilizowanym. Mnie jednak zdaje się, że to my podobni jesteśmy do  słowika w złotej klatce z baśni Andersena, który zmarł w luksusie z nieszczęścia. Żyjemy w społeczeństwie wciśniętym do złotej klatki dobrobytu, pięknych domów, szybkich samochodów, do świata przyjemności płynącej z samego faktu posiadania. Konsumpcjonizm tak mocno został nam zakorzeniony, że poczucie szczęścia łączymy mimowolnie ze stanem posiadania i to posiadania w coraz większych ilościach. Biegamy do pracy, zostajemy po godzinach, bierzemy pożyczki i kredyty, żeby mieć, bo mieć trzeba. Nie potrafimy powstrzymać się od ciągłego porównywania i wpędzania się w frustracje i złość, bo komuś się udało i ma więcej.  Moim zdaniem poczucie szczęścia jest odwrotnie proporcjonalne do chęci posiadania czegokolwiek.  Aby poczuć się w życiu dobrze należy obniżyć wymagania do optymalnego minimum i cieszyć się z tego co się ma, zarówno jeżeli idzie o sprawy materialne jak i uczuciowe. Środki masowego przekazu wpajają nam surrealistyczny obraz życia, rodziny, relacji międzyludzkich. A życie nie wygląda przecież jak film, jak reklama, czy jak zmyślona książka. Jest inne, trudne, wymagające, irytujące i rozczarowujące. Mimo wszystko można przecież zawalczyć o to, aby czuć się szczęśliwym, aby szczęśliwym być a nie tylko bywać. Trzeba popracować nad sobą. Odpuścić. Nie chcieć.  Machnąć ręką. Przemilczeć. Pomyśleć dwa razy. Świat zawęzić do czterech ścian swojego domu i tylko tym się przejmować. Żeby być szczęśliwym trzeba być trochę, a nawet bardzo, egocentrycznym i egoistycznym. Moim zdaniem warto. Kijem Wisły nie zawrócisz a marnowanie energii i sił na sprawy na które nie mamy wpływu doprowadzi nas do obłędu. O wielkie sprawy można zadbać w małej skali, na swoje możliwości, nie próbując być nikim na pokaz.
Ja jestem szczęśliwa, chociaż los nie zawsze układa się po mojej myśli, nie codziennie świeci słońce a ludzie nie są tacy jak w filmach to przecież wieczorem zamykam oczy i powtarzam sobie - w gruncie rzeczy, mimo wszystko, jestem szczęśliwa!
Życzę Wam wszystkim abyście szczęśliwi byli, a nie tylko bywali!

wtorek, 20 marca 2018

o wróblach, dziewicach i Kubusiu Puchatku

Dziś jest naprawdę piękny dzień - pierwszy dzień kalendarzowej wiosny. Równonoc! Od dziś dnia będzie więcej niż nocy. Nadchodzi piękny okres roku, widny, jasny, optymistyczny, napawający energią, witalnością, chęcią działania. Ale nie tylko. Jak się okazuje 20 marca świętują wróble, w Międzynarodowy Dzień Wróbla, a także wszyscy szczęśliwi, ponieważ mamy Międzynarodowy Dzień Szczęścia. Trudno powiedzieć, czy w tym dniu wszyscy powinni czuć się szczęśliwi, czy tylko gratulować tym, którzy za takowych się uważają. W każdym razie, wróble na pewno dziś są szczęśliwe, w końcu mają swoje święto. Zaglądając w kalendarz trudno nie odnieść wrażenia, że świąt jest tyle, że brakło dni w roku na ich celebrowanie, toteż upchnięte zostały po kilka na każdy dzień. Jestem prawie pewna, że taką ilość świąt wszelkiej maści i odmiany stworzyło grono AAWS - Anonimowi Alkoholicy Wstydzący Się. Picia bez okazji. Zatem, aby do kieliszka bez okazji jak ostatni ochlapus nie zaglądać, stworzono dni przeróżne świąteczne, a jakże, tak, aby codziennie można bez wyrzutów sumienia wznosić huczne toasty. Tak więc mamy Dzień  Kaca, od razu pierwszego stycznia, stosownie do okazji, a przy tym świetna okazja aby klin klinem wybijać...  Jest  święto sprzątania biurka, co jest przecież czynnością skomplikowaną, mozolną i w zasadzie można go świętować bez konieczności robienia jakiegokolwiek porządku. Jest Dzień Lizaka, Dzień Wszystkich Fajnych i Najbardziej Kochanych. Jak tu nie obchodzić tylu fantastycznych świąt?? Swoje święto mają również dziewice i Kubuś Puchatek, a także postaci z bajki ogólnie. Jest dzień pizzy, pikantnych potraw i bez mięsa, a także wegetarian. Dla każdego coś dobrego. Dzień przytulania i całowania. Mamy w kalendarzu dzień geja, ptaka wędrownego, mleka, ręcznika, a nawet....Agugaga - ktokolwiek widział, ktokolwiek wie... Świętują grzyby, a także pieczarka oddzielnie, jako twór grzybopodobny. Mamy dzień bez stanika, całowania, przytulania i seksu a nawet dzień orgazmu! Najlepsze święto, moim zdaniem,  obchodzimy 24 października - Dzień Niezdecydowanych Co To za Dzień - dla tych wszystkich którzy by w tym zatrzęsieniu świąt wszelakich dopatrzyli się jakiejś luki i zapragnęli ją świętować. 

Mnie osobiście przypada świętować 31 sierpnia - w Dniu Blogów. Udanego świętowania!!

piątek, 16 marca 2018

rodzina ach rodzina... !

Podobno  z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Ja nie jestem w tym temacie aż tak sceptyczna. Rodzinę każdy ma, a jak tworzy z kimś nową, kolejną, to ma też drugą rodzinę, zazwyczaj "gorszego sortu". Przychodząc na świat każdy z nas dostał w pakiecie powitalnym rodziców, ich przodków, być może rodzeństwo oraz całą masę genów mieszanych przez pokolenia w różnych konfiguracjach tworzących tzw. więź krwi. Moim zdaniem najsilniejszą i najbardziej wartościową na świecie. Jaka by ta rodzina nie była jest własna, najlepsza i jedyna. Ludzie pozbawieni przywileju posiadania bliskich są ubodzy, godni współczucia, chociaż pewnie nie postrzegają swojego ubóstwa w ten sposób. 
Wszystko w życiu może się skończyć w ciągu kilku sekund, w ciągu chwili może nam zostać odebrane. Jednak dopóki mamy rodzinę, mamy magiczną siłę do walki o wszystko. Można zachorować, stracić  dom, rozejść się z małżonkiem, mogą nas spotkać duże i małe dramaty, ale jeżeli mamy możliwość schowania się pod opiekuńcze skrzydła rodzinnych więzi, nie czujemy się samotni, opuszczeni, mamy siły do walki i stawiania czoła przeciwnościom. 
Krytykujemy się na potęgę. Zwłaszcza kiedy nam się wydaje, że mamy czego zazdrościć swojemu rodzeństwu czy rodzicom. Rzadko dostrzegamy, że oni zazdroszczą nam bardziej. I jeszcze bardziej krytykują za plecami. Najwdzięczniejszym tematem do plotek jest rodzina współmałżonka, no bo o swojej nie wypada  źle mówić, a na tej drugiej można psy wieszać. Dlatego na tym punkcie tak często dochodzi do małżeńskich awantur ("tylko popatrz na swoją mamusię!") - do czasu aż oboje nauczą się gryźć w język zamiast pochopnie wygłaszać swoje głębokie przemyślenia na temat teściów, szwagrów, itp. Małżeństwo jest o tyle ciekawe, że dwoje ludzi tworzy sztuczną więź, która bierze się z połączenia dwóch różnych światów, przyzwyczajeń, zachowań, wartości, czasem nawet języków. Iskrzy, grzmi i huczy, ale ostatecznie udaje się utrzymać te dwie natury w ryzach i na tym między innymi polega udane małżeństwo. Zawsze należy jednak mieć szacunek do  ludzi dzięki którym nasz współmałżonek jest taki a nie inny, którzy go ukształtowali i stworzyli świat w którym się wychowywał. I zawsze należy pamiętać o swoich korzeniach, dzięki nim - sięgającym daleko, daleko w przeszłość - jesteśmy sobą. Nasz charakter, zachowanie, język, wierzenia, tradycje dojrzewają w nas karmione przeszłością zapisaną w naszych genach. Wiele można wypracować, ale dziedzictwo krwi zostaje i zawsze wychodzi w końcu na wierzch.  Dlatego ludzie, z którymi łączy nas DNA są nam bliżsi, rozumiemy ich zachowania, poglądy i uczucia bo mamy ten sam bagaż dziejów w sobie. 
Możemy się nawet nawzajem krytykować, śmiać, wytykać wady ale kiedy spotyka nas ból, gorycz, rozpacz chętnie chronimy się pod jej ciepłe, opiekuńcze skrzydła. Będąc razem stwarzamy cudowną atmosferę wzajemnej miłości i bliskości, ładując nasze akumulatory.
Cieszmy się naszymi rodzinami, kochajmy je i po prostu bądźmy dla siebie. Nie tylko na zdjęciu.

wtorek, 13 marca 2018

bądź wola moja

Jak trwoga to do Boga - mówi stare porzekadło. A jak wiadomo, porzekadła mówią prawdę. Nawet Ci, którzy na co dzień nie zawsze mają czas lub chęć na rozmowę ze Stwórcą, w chwili trudnej, bolesnej, beznadziejnej przypominają sobie, że warto skorzystać i z tej metody, skoro wszystko inne jakoś zawodzi. No a jeśli nawet nie pomoże, to przecież nie zaszkodzi. Zatem, czy to w domowym zaciszu, czy w murach kościoła, przypominamy Panu Bogu o swoim istnieniu zasypując Go lawiną gorących życzeń. I aby nie pozostawić tej prośby takiej gołej, mało religijnej i świętej okraszamy ją na szybko "Ojczem naszym", myśląc już zazwyczaj o tym, co jutro na obiad, czy zdąży się rozmrozić to mięso na gulasz i czy te granatowe spodnie będą mi pasowały do tej nowej bluzki kupionej przez internet...Amen! O! I już zadowoleni, że oto zrobiliśmy już wszystko, co można, aby ten węzeł gordyjski na drodze naszego życia rozwiązać. A skoro tylko wybrzmi Amen wypatrujemy z nieba boskiej interwencji w naszej sprawie. Rzadko, lub wcale, zauważamy, iż w tekście modlitwy wybrzmiewają słowa które zdają się przeczyć naszemu euforystycznemu nastawieniu do jej mocy. "...bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi..." Twoja nie moja. Warto się czasem zastanowić, czy wiemy o co prosimy wymawiając te słowa. Zgadzamy się na poddanie woli Boga a przecież nie zawsze musi ona zgadzać się z tym, co my byśmy chcieli. Jeżeli nasza modlitwa nie zostaje wysłuchana, zawsze mamy żal i pretensje, rzadko cichą pokorę człowieka, który prosił, ale liczył się, że Stwórca ma inne plany. 
Z pokorą nam nie do twarzy. Hardzi jesteśmy i raczej relatywni jeśli idzie o podejście do religii, do prawa, do obowiązków. Wybieramy opcję, która nam pasuje, która zaspokaja nasze pragnienia i oczekiwania. Nie przestrzegamy przepisów, jeśli nie są po naszej myśli i nie mam tu na uwadze zbirów okradających niewinnych ludzi, tylko każdego z nas pędzącego przez miasto ponad dozwoloną prędkość. Prosty przykład, jest to przecież łamanie prawa, ale usprawiedliwiamy się zawsze na tysiąc sposobów. A nie o to idzie, kto ma lepszą wymówkę, tylko o to, aby przepisów przestrzegać i już. I nie usprawiedliwia nas nieznajomość prawa, czy przepisów, wszak powszechnie wiadomo, że Polacy znają się na medycynie jak najlepszy profesor, na prawie jak prezes sądu najwyższego i na sporcie jak Włodzimierz Szaranowicz. Jeżeli sąsiad zapali ognisko na działce, albo wykrzyknie coś po 22, odśnieża zapalony samochód lub też wyprowadza psa bez kagańca, z lubością wytykamy mu niewłaściwe postępowanie a czasem nawet nasyłamy mundurowych.  W żadnym razie nie przeszkadza to nam biegać z pupilem bez kagańca (mój nie gryzie), odśnieżać zapalonego samochodu (trzy razy szybciej niż sąsiad), krzyczeć po 22 (ale i tak ciszej i rzadziej niż sąsiad) oraz palić ogniska jak stos na którym można by spalić trzy czarownice! Cudze błędy rażą bardziej, a własne czyny zawsze mniej.  
Pisząca te słowa - człowiek z krwi i kości - popełnia te same "grzechy" i czasem tylko kiedy wychodzi z siebie i staje obok patrzy krytycznym okiem i pyta:
- czyja bądź wola dla Ciebie...?

czwartek, 8 marca 2018

być kobietą, być kobietą...

Co to właściwie oznacza, dzisiaj, na początku XXI wieku, w czasach, kiedy podobno wszystko można, a nic nie trzeba? W dawniejszych, bardziej patriarchalnych czasach rola kobiety była ściśle i dość klarownie wyznaczona poprzez status społeczny i pochodzenie. Dziś coś takiego podobno nie obowiązuje, wmawia się nam, że nie ma gorszych i lepszych i każdy ma równe szanse. Powszechnie jednak wiadomo, że pochodzenie i status społeczny nadal determinują życie ogromnej liczby kobiet. Uboga dziewczyna z małej wioski rzadziej zostaje prezesem banku, adwokatem, czy wziętym lekarzem niż jej rówieśniczka z zamożnej rodziny w wielkim mieście. Ludzkie umysły za nic mają dumne zapisy konstytucji i wielu innych dokumentów o równouprawnieniach, a seksizm ma się świetnie zarówno na wysokich szczeblach władzy jak i w najniższych warstwach społecznych. Zakorzenione w ludzkiej naturze uprzedzenia i przesądy, również te dotyczące roli kobiet w społeczeństwie, nadal żyją. 
Nieważne.
Wiadomo, że tak jest i nie zmieni się to jeszcze przez kilka pokoleń, a być może nigdy. Nie powinno to jednak mieć wpływu na fakt, że kobiety - wszystkie bez wyjątku - powinny czuć się wyjątkowo, powinny doceniać swoja kobiecość i powinny wiedzieć, że być kobietą dziś, to być ŚWIADOMYM swojej kobiecości i czerpać z tego sto procent satysfakcji.
Nieważne, czy pochodzisz z maleńkiej biednej wioski, czy z wielkiego miasta, czy jesteś młoda, czy masz już siwe włosy, czy zarabiasz tysiące, czy paręset złotych, a może nic. To wszystko nie ma znaczenia. Ważne, aby każda z nas poczuła siłę kobiecości, tego cudownego pierwiastka, który sprawia, że spajamy świat w całość, sprawiamy, że wszystko ma jakiś sens, utrzymujemy w ryzach rodziny, społeczeństwa. Nie ma znaczenia, czy zajmujemy się domem, czy prezesujemy wielkiej firmie, czy jesteśmy singielką, czy od dwudziestu lat żyjemy z jednym mężczyzną, czy wychowujemy siedmioro dzieci, czy w ogóle. Każda z nas jest tak samo wartościowa, ważna i spełnia swoją jedyną i niepowtarzalną rolę w społeczeństwie. Jesteśmy jedyne, niepowtarzalne, nie do zastąpienia. Bez różnicy, czy rzęsy i paznokcie mamy swoje, czy doczepione, czy biegamy do kosmetyczki i na zabiegi chirurgiczne, czy pozwalamy, aby czas malował swoje znaki na naszym ciele - wszystkie jesteśmy piękne i cudowne. Kobiecość to nie czerwone szpilki i talia osy, to poczucie piękna płynące ze świadomości naszej wewnętrznej siły. 
Porównywanie się z mężczyznami w ogóle jest bezcelowe. Jesteśmy inaczej stworzeni, inaczej myślimy, czujemy, do innych spraw jesteśmy stworzeni. Płaczemy, bo możemy, bo tak zostałyśmy stworzone, aby emocje wylewały nam łzy a nie rozsadzały serce po pięćdziesiątce. Rozdajemy uczucia, bo potrafimy, bo przez to świat jest lepszy i wartościowszy. 

Nie życzę Wam wszystkiego najlepszego, bo to i tak się nie sprawdza, życzę Wam KOBIETY, aby na każdym zakręcie życia dodawało Wam sił poczucie, że jesteście niezwykłe i na pewno dacie radę!  

poniedziałek, 5 marca 2018

schronisko dla samotnych dusz

Ten dom istnieje naprawdę. Ma ceglane mury, dach, otacza go podwórko, ogród i płot i zawsze otwarta brama. Mieszkają w nim ludzie na pozór zwyczajni, mama na państwowym kiepsko płatnym etacie i tata - jak przystało na Śląsk - większość życia górnik. Zwyczajny robotnik próbujący zapewnić byt swojej rodzinie w pracy, której nie da się wycenić w żadnej walucie świata. Mieszkają wielopokoleniowo, babcia, rodzice, dzieci. I zawsze jeszcze ktoś. Z rodziny, przyjaciół, znajomych. Każdy garnie się do tej rodziny, chce się przytulić do jej normalności, ogrzać w cieple jej serdeczności i zanurzyć w atmosferze jaką stwarzają wokół siebie tylko dobrzy ludzie. Bezinteresowni,  nie oceniający, współczujący i serdeczni. Każdy jest mile widziany, samotna matka, zagubiona mężatka, zbuntowana nastolatka, każdy kogo trapi cokolwiek, idzie i leczy swoją zraniona duszę. Sami borykają się z rożnymi problemami, takimi jak wszyscy i takimi jak nieliczni. Nigdy o nich nie mówią, czasem widać w ich oczach zmęczenie codziennością, ale i tak uśmiechnięci wysłuchują Twoich problemów, choć by były nie wiem jak błahe. Nie oceniają i nie potępiają, świadomi aż nadto ludzkich ułomności. Nigdy nie jesteś przyjacielem tylko jednego jej członka, poznając jednego stajesz się częścią ich życia, każdy o Ciebie pyta i interesuje się Tobą. Miłość, życzliwość i ciepło wylewają na innych jakby znaleźli nieskończone ich  źródło. Jakby znaleźli złotą receptę na bycie szczęśliwym, a przecież wichry życia nie oszczędzają również ich, a kolejne zmarszczki i siwe włosy nie biorą się znikąd. W ich kuchni zawsze pachnie jedzeniem i zawsze możesz zostać czymś poczęstowany - zwykła zupa z ryżem albo ziemniaki z jajkiem, ale wszystko doprawione miłością i życzliwością. Człowiek przychodzi, zrzuca swoje ciężary i wychodzi odrodzony, przekonany, że on też może stworzyć taki dom, gdyby tylko troszkę się postarał. 
Polityka i wielki świat nie mają tu racji bytu, liczy się człowiek i podstawowe wartości, rodzina, przyjaźń, dobro. Każdy wychodzi pokrzepiony do dalszej walki z rzeczywistością. I wraca, bo zakochał się w tym miejscu i w tych ludziach.

A czy gdzieś obok Ciebie jest takie schronisko dla samotnych dusz?

czwartek, 1 marca 2018

jak dobrze (czasem) być samemu

Wielka chwila zbliża się wolno, zaznaczona w kalendarzu na czerwono, obietnica nieskalanej swobody i luzu, ciszy w najczystszej postaci, po prostu pustego domu, całego tylko dla mnie. Jakże rzadka, zwykle tylko kilkugodzinna, naszpikowana pomysłami na jej spędzenie i wykorzystanie, jawi się jak namiastka wolności dla więźnia, powoduje dziwne podniecenie i zachwyt. Kiedy drzwi zamykają się za całą gromadką, która postanawia spędzić czas wyjątkowo beze mnie, odczekuję kilka niedowierzających minut zastanawiając się, czy aby nie wrócą. Kiedy nie wracają rozpoczynam radosny bieg przez kuchnię, myśląc jednocześnie o tym, czego bym się napiła (kawka, koniecznie z pianką, albo nie, ta herbatka ulubiona, którą zawsze pije zimną, albo wiem! zrobię sobie drinka, aha i jeszcze to winko mam w szafce, ale w sumie, napije się wody jej przygotowanie zajmuje najmniej czasu a mam jeszcze tyle do zrobienia!)i o tym co włączyć do słuchania - Elvis, dawno nie słuchałam, albo lepiej Beethoven, nigdy nie mogę go słuchać jak wszyscy są w domu, albo lepiej, puszczę sobie składankę starych hitów a potem symfonię i na koniec Elvisa. W mgnieniu oka wobec pustych ścian i braku taksujących spojrzeń ujawniają się moje wszystkie skrywane talenty. Śpiewam wyśmienicie, wyciągam wszystko i tak długo jak trzeba a nawet co tam taka Houston, ja potrafię wyżej i dłużej ciągnąć to jej Uuu ze słynnego You. Zaśpiewałam Carey, Sinatrę, Madonnę, Villas i Habanerę z Carmen i dopiero się rozkręcam! Na co dzień nie śpiewam, nie warto zawstydzać wszystkich dookoła takim ogromem talentu, przecież komuś może zrobić się przykro, że ktoś ma TAKI głos! Tańczę pierwszorzędnie, Egurrola przy mnie ledwo podryguje w takt muzyki, ja po prostu wszystko mam w małym paluszku, tańczę za siebie i za partnera, nawet się nie zgrzałam, taka forma, taki styl!! Zazwyczaj z żywym partnerem już mi tak nie wychodzi, jednak różnica poziomów itp. trzeba się dopasować do partnera, co poradzić. Po prezentacji obu talentów czas na malowanie paznokci, muzyka dudni, a ja wymyślam kolory, mam przecież czas, mogę ostatecznie przemalować paznokcie u nóg na inny kolor, gdyby był nietwarzowy. Bo mi  koniecznie stopy do twarzy pasować powinny. Wystrojona w odjazdowe paznokcie idę wyciągnąć z szafy ukryte w kącie rzeczy z metką "jak schudnę" i przymierzam je sobie do woli, wolna od ironicznych spojrzeń i uwag w stylu: "to się aż tak nie naciągnie"; "kolacja z dwóch dań to przesada"; "przydałaby się dietka"; "wiesz, ile kalorii ma łyżeczka majonezu?" itp. Nic nie pasuje, wprowadzając mnie w nieco przykry nastrój... Wyciągam więc rozmaite skarby schowane w barku, czekoladki, batoniki, wafelki i po trosze wszystkim się delektuję, stwierdzając, że mi kilka starych szmat nie zepsuje tego dnia! Mogę sobie pokomentować do woli program w telewizji, popłakać na reklamach, przekląć głośno i nie martwić się, że "się dzieci uczą", - jak zwykle nie tego co trzeba.  Miałam się jeszcze wygrzać w wannie, zrobić peeling stóp, nabalsamować, obejrzeć milion stron w internecie, poczytać książkę, poukładać zdjęcia, pofarbować włosy.....i w sumie, dobrze, że już wrócili. Strasznie mnie zmęczyło to odpoczywanie... 

poniedziałek, 26 lutego 2018

al(e)chemia

Chciałabym wśród zwykłych, prostych ludzi uczciwie żyjących sobie w spokoju i niemających nic wspólnego z jakąkolwiek gałęzią naukową, znaleźć kogokolwiek, komu na co dzień przydaje się wiedza, który pierwiastek jaki ma symbol, liczbę atomową i co z tego wynika, w której grupie i okresie leży dajmy na to tlen i dlaczego oraz ile i jakich wiązań między pierwiastkami tworzyć może węgiel. Owa wiedza tajemna wpajana uczniom na lekcjach chemii ulatuje jak hel leciuchny i nie pozostawia w zasadzie niczego głębszego po sobie. W dorosłym życiu układ okresowy interesuje nas o tyle, czy po wspólnym w parze układaniu Ona dostała okres czy nie i co z tego faktu wynika. Ten wynik to już bardziej kwestia biologii, więc nie wnikajmy. Czcigodny Dmitrij Iwanowicz Mendelejew za swą genialną tablicę zyskał zapewne wszelkie możliwe wyrazy uznania, za życia i po śmierci, od świata nauki, zaś od kolejnych pokoleń uczniów bukiet kwiecistych przekleństw za konieczność uczenia się tej kobyły na pamięć. 
Z zakresu chemii wystarczą, moim zdaniem, trzy zasady: nie lakierować włosów podczas palenia papierosa, nie pić domestosa i kreta w celach przeczyszczających oraz zawsze pić alkohol etylowy z wiadomego źródła.
Alkohol jest jedną z przyjemniejszych stron chemii stosowanej. Mniemam, iż alkohol wymyślił jakiś bardzo przewidujący i zapobiegawczy jaskiniowiec, odziany w mamucie futro, z czupryną której pozazdrościłaby mu Magda Gessler. W okresie obfitości zgromadził sporą ilość owoców na gorsze czasy, a po jakimś czasie zaciekawiony ich dziwną wonią zakosztował soku który się z nich zgromadził. Zdumiał się był niepomiernie, że mu ten soczek poplątał nogi a jeszcze bardziej się zdziwił, gdy wyposażony w poczucie nieśmiertelności wyruszył ochoczo na polowanie na szablozębnego, lub coś w tym guście. Mijały wieki a ludzie nauczyli się produkować ten cudny napój z tego, co akurat pod ręką. Ziemniaki, zboża wszelakie (pszenica, kukurydza, ryż, owiec, jęczmień), buraki cukrowe, trzcina cukrowa, agawa, owoce; z dodatkiem ziół, przypraw,  leżakowane i nie, cuda wianki po prostu. Wódka, wino, gin, tequila, whiskey, wreszcie siwucha czy samogon, każda ma swoją słodko-ostrą tajemnicę a ich warzelnicy podobni mi są do dawnych alchemików - z rzeczy zwyczajnej, niezbyt wartościowej tworzą rzecz cenną po której nikt by się nie spodziewał z czego powstała!
Współcześni alchemicy, w większości, jednak mają swoje linie produkcyjne i wielkie przedsiębiorstwa, gdzie cała magia i tajemniczość, przemiana godna cudu największego staje się po prostu procesem chemicznym, zwracając uwagę wszystkich, że bez chemii jednak ciężko żyć.
Jednak...czy buteleczka smacznego alkoholu opróżniona w miłym i zaufanym koniecznie towarzystwie nie roztacza pewnej aury magii, nie dokonuje cudu zapomnienia o codzienności, czyż nie dodaje odwagi i czy nie rozwiązuje języków...? Cud!
Pewnieś wczoraj był wesół, dlategoś dziś smutny" - niech słowa Ignacego Krasickiego nie przypomną nam się nigdy po takim "magicznym" spotkaniu!  Na zdrowie!

piątek, 23 lutego 2018

śmiertelnie poważnie

Życie z reguły jest dosyć zabawne. Zaczyna się z takiej strony, że lepiej nie komentować... no a potem jest tylko śmieszniej. Wszystkiego się w pocie czoła trzeba uczyć - chodzić, mówić, używać sztućców chociażby, aby to na koniec wszystko zapomnieć. Biegamy od  świtu do nocy aby być wreszcie szczęśliwym i zazwyczaj braknie nam czasu aby się tym szczęściem nacieszyć. Właśnie w takiej chwili życie robi się śmiertelnie poważnie.
Nie pyta, nie ostrzega, nie przeprasza. Kończy się nagle, ostatecznie, nieodwołalnie i w najmniej spodziewanym momencie. Nikt nigdy nie jest na nią gotowy, choćby miał sto lat albo długo i ciężko chorował.
Śmierć. Dotyka nas szponami strachu, bólu i żalu zabierając bliskie osoby nie wiadomo gdzie i zawsze zbyt wcześnie. Cudza i daleka nas nie interesuje, nie obchodzi, o tyle tylko, że z ulgą stwierdzamy, że tym razem to nie nam się przytrafiło, tylko tym "innym".
Skoro chorował, to wszyscy się spodziewali, skoro umarł nagle, no to się nie męczył przynajmniej, skoro staro to się przynajmniej nażył a jeśli nawet młodo, no to zapewne nie miałby dobrego życia to i lepiej że tego nie doczekał.
Dobrze, że umarł, bo nie zasługiwał na życie. Szkoda, mógł jeszcze pożyć. Ocenianie i kategoryzowanie przychodzi nam tak łatwo jak oddychanie. Stratę i pustkę jakoś próbujemy sobie tłumaczyć, ubierając tę tragedię w znane formułki. 
Każda śmierć to tragedia. Każdy był czyimś dzieckiem, przyjacielem, bliską osobą, może współmałżonkiem, rodzicem, rodzeństwem. A nam tak łatwo przychodzi sądzenie innych własną miarą.
Śmierć jest nieodłącznym elementem życia a przeraża nas najbardziej ze wszystkiego. Swą ostatecznością, definitywnym końcem czegoś co znamy i z reguły lubimy. Przynosi nieznane i niezbadane. Luksus wiedzy w tym temacie nie obowiązuje, a chociaż trudno nie wierzyć w nic, to w COŚ równie ciężko. 
Może to dzisiejsze "cześć" było ostatnim, może to było ostatnie spojrzenie, może jutro nas lub kogoś obok po prostu nie będzie. Ile niewypowiedzianych słów, myśli, wspólnych planów i zamierzeń przyjdzie nam pogrzebać zbyt wcześnie? Co bardziej wyciska łzy na naszych policzkach? To jeszcze nie tęsknota, to żal niedoszłych chwil i ciężar własnego rachunku sumienia. 
Na tęsknotę przychodzi czas później.
Bardziej bądźmy, mniej tęsknijmy.

środa, 21 lutego 2018

co by było gdyby...?

a gdyby ON wtedy powiedział "tak"...?

W życiu ważne są tylko chwile, a niektóre z nich ważne są podwójnie, bo decydują o reszcie naszego życia. Alegoria rozstaju dróg jest tutaj jak najbardziej na miejscu, stoimy w obliczu wyboru jednej z dwóch (trzech, kilku) możliwości a każda decyzja będzie w jakimś stopniu dobra i zła i nigdy, ale to nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy podjęli inną decyzję. Nieraz jednak o naszym losie decyduje inna osoba i jego/jej krótkie "nie" lub "tak". Tak niewiele a tak wiele może zmienić.

Nie wiem i nigdy się nie dowiem jak potoczyłoby się moje życie, gdyby ON wtedy, kilkanaście lat temu, powiedział "tak". Czy nadal bylibyśmy razem, czy też monotonia i zwyczajność obdarłaby nasze życie ze złudzeń? A obnażywszy nasze codzienne oblicze oddaliły nas od siebie na stałe. Być może nie. Być może mielibyśmy dość udane życie, przy porannej kawie rozmawialibyśmy o smaku pasztetowej na kanapkach, drożejącym czynszu i o tym, że kochamy nasze dzieci ale doprowadzają nas do szału. Albo też wiedlibyśmy spokojne życie bezdzietnej pary, jednej z wielu na wielkomiejskim blokowisku. Każde z nas miałoby jakąś interesującą pracę o której opowiadalibyśmy sobie przy kolacji. Może właśnie siedziałabym na szpitalnym krześle, trzymając go za rękę i błagając, by jeszcze ode mnie nie odchodził. Istnieje szansa, że mógłby mnie zdradzić, w końcu wielu zdradza... Ja miałabym okazję zachować się jak w filmach, zrobić potężną awanturę, rzucać czym popadnie i pławić się w nieszczęściu. Z kolei gdyby mnie nie zdradzał, to kto wie... może byłabym człapiącą w rozdeptanych papciach mamuśką kilkorga dzieci poświęcającą się bezgranicznie domowym sprawom. Ostatecznie, może siedziałabym teraz przed komputerem w całkiem innej rzeczywistości i pisała na blogu, co by było gdyby wtedy powiedział "nie"? Czy kiedykolwiek potrafiłabym sobie wymyśleć życie takim jakie mam? Czy ktokolwiek potrafiłby?
Swoją drogą, naprawdę ciekawe, co by było gdyby....

poniedziałek, 19 lutego 2018

świetni święci

Moja babcia ilekroć zdarzyło jej się (a zdarzało się często) podziać gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu swój ulubiony nóż, a poszukiwania nic nie dały, no bo "diabeł ogonem nakrył", modliła się pospiesznie do św. Antoniego, aby ten nóż jej w wolnej chwili znalazł. Antoni widać niewiele w niebiosach ma do roboty, bo zawsze po chwili nóż się znajdował. Dla kilkuletniej dziewczynki zakrawało to niemalże na cud! Babcia tylko powtarzała: "ilekroć coś zgubisz, módl się do św. Antoniego bo to święty od rzeczy zgubionych". Ja tam na miejscu babci modliłabym się raczej do świętej Rity od spraw beznadziejnych, bo raz że zgubienie TEGO noża, którym babcia skrobała ziemniaki, kroiła chleb i drapała się w trudno dostępne miejsca na plecach było sprawą beznadziejną a dwa, że znalezienie go w takiej ilości miejsc do zgubienia było po prostu niemożliwością. Sądzę, że święty Antoni biegł wśród niebieskich dróg do świętej Rity i na prośbę babci oboje tego noża szukali! Moja babcia chyba nie wiedziała również, że w niebie siedzi sobie drugi Antoni, patron grabarzy i gdyby niechcący do niego się pomodliła w roztargnieniu, to sądzę, że nóż przepadłby na zawsze! 
O różnych świętych warto wiedzieć. Są przecież tacy od bólu głowy (św. Dionizy), od chorób gardła (św. Błażej), chorób zakaźnych (św. Rozalia) a nawet biegunki (św. Łucja z Syrakuz) - co komu potrzeba. O niektórych jednak lepiej nie wiedzieć, lub wiedzieć tylko część prawdy, no bo jak dziecku wytłumaczyć, że święty Mikołaj roznoszący prezenty, wcielenie dobra i uosobienie świąt jest patronem prostytutek...? Bardzo przyjemny patron i przez większość roku zupełnie  bezrobotny.  Panie lekkich obyczajów mają również i swojego świętego od chorób przenoszonych drogą płciową - święty Fiakier. Po blisku zajmuje się również hemoroidami. 
Na każdą życiową bolączkę, kłopot i zmartwienie jest wsparcie świętego, jest święta od udanych głodówek - święta Zyta, od unikania niechcianych zalotów - Wenefryda, a nawet patronki wzywane w bólach okołoporodowych - św. Dorota z Cezarei i św. Notburga z Klettgau - dla tych kobiet, które jeszcze wtedy są w stanie o nich pomyśleć....
Podobno nawet internet ma swojego patrona, świętego Izydora, który  żył w VII wieku i zapewne bardzo się zdziwił po tylu wiekach spokojnej wieczności, iż go mianują patronem czegoś o czym on za bardzo pojęcia pewnie nie ma. Zresztą po obrazie dzisiejszego internetu można stwierdzić, że niewielu użytkowników wzywa jego pomocy... 

W sprawach serca najlepiej  pomodlić się do św. Walentego, który błogosławi zakochanym. Można również do św. Antoniego. Ponoć znajduje nie tylko noże, ale także zagubione serca...

poniedziałek, 12 lutego 2018

o starości bez radości

Nikt nie chce umierać młodo. Ba! Któż w ogóle chce umierać? O umieraniu nie myślimy, bo to przykre, przypominamy sobie o tej smutnej konsekwencji życia na pogrzebach i sru! pod dywan codziennych spraw ląduje ten smutny temat. Większość z nas chciałaby dożyć starości i odejść z tego świata, kiedy życie go znudzi, a nie wtedy, kiedy życie znudzi się nim... 
80 lat...90 lat... mówimy piękny wiek, żeby tak człowiek dożył! I zaraz dopowiadamy: w jako takim zdrowiu. A właśnie to zdrowie często nie jest ani jakie ani takie. Starość potrafi być okropna, obedrzeć człowieka z godności, dumy, zedrzeć maskę noszoną całe życie aby uwypuklić, uwidocznić wszystkie złośliwe cechy charakteru tak skrzętnie przez dziesięciolecia skrywane. Starość przykuwa ludzi do wózków, rurek, woreczków, odbiera siły, rozum, wolę. Tak jakby się chciała z nami założyć, że nas do tego życia ostatecznie zniechęci. Co jej się zresztą bardzo często udaje. 
Starość zabrała też moją babcię. I nie chce oddać rzecz jasna. Babcia odeszła. Po cichu, cichutku. Z każdym dniem oddalała się od nas o kroczek, krok, o kolejne uleciane wspomnienie, zapomniane imię, bezskuteczny wysiłek, aby sobie to czy tamto przypomnieć. Nie potrafiła już walczyć o to, żeby z nami być taka jak zawsze, więc odeszła niepostrzeżenie. 
Ta kobieta którą dziś odwiedzam wygląda tak samo jak moja babcia, ma te same włosy, oczy, duży nos, spracowane ręce i pochylona sylwetkę. Ale to nie ona, to nie jest moja babcia, która uczyła mnie  wszystkiego, życia po prostu, obchodzenia się z drugim człowiekiem, bycia przyjacielem, a także gotowania, pieczenia, radzenia sobie z obowiązkami, uczyła mnie piosenek i śmiesznych wierszyków.  Tej babci już ze mną nie ma... Została zamiast niej kobieta, która mnie nie poznaje, nie pamięta imienia, nie wie kim jest i jaka była wspaniała. Czasem tylko dostrzegam w jej twarzy błysk dawnego uśmiechu i wtedy tęsknię najbardziej. 
Gdy kiedyś przyjdzie mi pożegnać tę kobietę, która nosi imię mojej babci, nie będzie mi chyba nawet żal. Bo to tak, jak gdybym żegnała obca osobę. 
Tą ukochaną pożegnałam już wtedy, gdy zabrała mi ją Starość... 
84 lata... Żeby tak dożyć! w jako takim zdrowiu......

poniedziałek, 5 lutego 2018

o dżentelmenach, całowaniu w rękę i Danucie Rinn

dżentelmengentleman [wym. dżentelmen] «mężczyzna elegancko ubrany, mający dobre maniery» /Słownik Języka Polskiego PWN/
Dżentelmen – współcześnie mężczyzna o dobrym, uprzejmym, wspaniałomyślnym i kurtuazyjnym zachowaniu, bardzo miły. /Wikipedia/
Z kart słownika PWN jawi się dżentelmen jakiego znamy - elegancki mężczyzna cechujący się niewymuszoną elegancją i dobrymi manierami, nie tylko w stosunku do kobiet ale i do innych w ogóle. Mnie słowo dżentelmen przywodzi na myśl statecznego pana w średnik wieku z końca XIX wieku, ubranego elegancko, w lakierkach, z zegarkiem na łańcuszku, monoklem, cylindrem i laseczką, koniecznie z pięknym wąsem.Takie tam... moje... W końcu określenie angielskie gentelman przysługiwało niegdyś jedynie wysoko urodzonym, bez względu na to, jakie posiadali maniery. Przyjęło się jednak z czasem, że dżentelmen musi potrafić się zachować, a także ubrać, o czym Wikipedia zdaje się zapomnieć. Albo raczej stara się uwspółcześnić jakże trudny do osiągnięcia status dżentelmena z prawdziwego zdarzenia. Bo ubrać się, to raz, a potrafić zachować.... o! Toż dopiero sztuka!! Już Mickiewiczowski Sędzia mówił, że "grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą" doceniając, z sentymentem, szlacheckie normy zachowań i grzeczności, które co prawda po odpowiedniej ilości miodu szły w odstawkę, ale przecież były naszą narodową dumą. Dziś próżno szukać obytego szlachcica w kontuszu pokroju sędziego, czy choćby eleganckiego pana z minionej epoki podobnego do książkowego Poirota... Dziś dżentelmen to gatunek na wymarciu, mężczyzna, który potrafi się elegancko ubrać i odpowiednio zachować, to rzadkość. Zresztą... nawiązując do mojego wcześniejszego wpisu, kobiety nie wymagają puszczania przodem, odsuwania krzesła, całowania w rękę... Któż dzisiaj całuje w rękę? Któż potrafi odgadnąć, kiedy kobieta ma ochotę być w rękę pocałowana i na ostatek, która kobieta potrafi rękę do pocałowania odpowiednio podać? I już na sam koniec - skąd wiadomo, że się człowiek z człowiekiem dogada bez słów...? Z tym ostatnim ciężko, widziałam kilka razy rękę pani Premier (bez nazwisk, krajów i partii) misternie wykręcaną do pospiesznych pocałunków, kiedy witała się ze swymi ministrami. Co dziesiąty się zorientował, że ona w ogóle nie ma ochoty zakładać karnej kolonii tryliarda mikrobów na swojej ręce, której nie będzie mogła umyć przez najbliższych parę kwadransów! Pragnę jeszcze wspomnieć o ubiorze, dlaczego taki ważny? Czy dobre maniery łachmyty zrobią na kimkolwiek wrażenie? nie sądzę, nawet gdyby znał wszystkie zasady savoir-vivre świata! Za to draństwo, piękną szatą okryte, mniejszą przykrość wyrządza sercu, mniej się je nawet draństwem nazywa i na zawsze jakąś słabość do tego drania w sercu nosi...
Ponad czterdzieści lat temu Danuta Rinn pytała, wzdychając tęsknie, "gdzie Ci mężczyźni?"... a dżentelmeni? 
Czterdzieści lat temu, a cóż dopiero dziś!!

wtorek, 30 stycznia 2018

oderwanych słów kilka o feminizmie

Feminizm jako ruch społeczny, polityczny i kulturowy istnieje od połowy XIX wieku, mniej więcej, a powszechnie kojarzy się niezmiennie z równouprawnieniem kobiet i mężczyzn, z naciskiem raczej na podciągnięcie praw uciśnionych kobiet do poziomu wszechwładnych mężczyzn. Źródła feminizmu są jednak dużo głębsze i pierwotne nurty feministyczne sprawiły, że dziś w krajach tzw. cywilizowanych, kobieta może chodzić do szkoły, studiować, robić karierę naukową i każdą inną, może skorzystać z przysługującego jej prawa wyborczego, może niewzruszenie wypowiadać własne zdanie na każdy temat i wszędzie (jak pisząca te słowa) i nie ląduje za to na szafocie. Niewątpliwie, wiele dobrego powstało w wyniku feministycznych działań mających polepszyć nam byt. Nadal trwają procesy mające na celu zlikwidowanie przyzwolenia na seksistowskie zachowania w miejscu pracy, gorsze warunki płacowe kobiet na "męskich" stanowiskach itp. Radykalnie walczy się o prawa kobiety do wolnej aborcji i zdominowania świata w ogóle. Czy na co dzień w ogóle roztrząsamy, my kobiety, te kwestie? Czy feminizm naprawdę kojarzy nam się z wyzwoleniem z pewnych stereotypowych ról narzuconych dawno temu i czy te role rzeczywiście są upokarzające i niegodne nowoczesnej, wyzwolonej kobiety? Czy tylko o to chodzi, aby pozbyć się łatki matki-gospodyni na rzecz kobiety sukcesu głośno wołając o swoich prawach a o obowiązkach związanych z równouprawnieniem, taktownie milcząc? Czy naprawdę wybranie roli żony i matki, gospodyni, kucharki, praczki, oznacza "przegraną" i rezygnację z jakiejś wielkiej szansy oszałamiającej kariery? Czy można i należy europejską wizję kobiety wyzwolonej narzucać innym cywilizacjom, kulturom, światom? Jakie mamy prawo myśleć, że opływająca w luksusy pani prezes w drogim kostiumie jest szczęśliwsza od afrykańskiej kobiety zchierarchizowanej w drabinie swego ludu nisko, sprowadzonej do roli matki i gospodyni? Różnica kultur, światów, poglądów nie daje naszej kulturze prawa naprawiania świata w myśl jedynie słusznej naszym zdaniem ideologii. Niewątpliwie jest wiele obszarów życia kobiet na całym świecie, które należałoby poprawić, uzdrowić, ale czy można z butami wchodzić w życie którego podstawy mają kilka tysięcy lat? I czy nasza ideologia rzeczywiście jest jedyną słuszną? Zafascynowane nieskrępowaną wolnością, również seksualną o czym warto pamiętać, chciałybyśmy tę wolność nieść na sztandarze w szeroki świat. Historia uczy jednak, że nadmiar wolności zniewala i prowadzić może do nieodwracalnych krzywd.  My same, europejskie wyzwolone kobiety XXI wieku, musimy sobie z tą wolnością poradzić, bardziej skupiając się na wolności umysłu wyzutego ze stereotypów, niż na wolności macic tak szeroko ostatnio podnoszonej ...

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Rozmyślania o myśleniu


Myśleć albo nie myśleć, oto jest pytanie! Taką parafrazą możnaby streścić dzisiejsze rozważania na temat myślenia - czynności stanowiącej istotę, poniekąd, człowieczeństwa. Czy  warto przeżyć życie bez myślenia w ogóle? Bo że można, to zdaje się być pewne, patrząc na niektórych. Okazy totalnych imbecyli żyją sobie bezstresowo, ale też i bez głębszego sensu istnienia. Większość jednak myśli przynajmniej w stopniu logicznym a niektórzy również w stopniu abstrakcyjnym i to do tego stopnia, że trudno ich w ogóle zrozumieć. Myślimy gdy przechodzimy przez ulicę ale również myślimy siedząc w fotelu, zadumani nad sensem życia w ogóle i nad własnym jestestwem. Myślenie służy do życia, ale skłonna jestem stwierdzić, że jest dla niego również niebezpieczne. Nadmierne, analityczne, nad sprawami na które nie ma się wpływu potrafi odebrać chęć do życia. Czasem stwierdzam, że im mniej ktoś się zastanawia nad sobą, światem, problemami egzystencjalnymi tym jest szczęśliwszy... Czy dla własnego poczucia szczęścia można być na tyle samolubnym, żeby zaniechać  rozważań na wszystkie smutne tematy...? A może właśnie z nadmiernego, niepohamowanego rozmyślania, podszytego lękami i strachami, biorą się pomysły rozwiązujące problemy na świecie? Ostotnie, można zwariować od nadmiaru myślenia, od braku można zidiocieć i w zasadzie sprawdza się najstarsza zasada - we wszystkim należy zachować umiar. W myśleniu także.
Warto nad tym pomyśleć!

piątek, 26 stycznia 2018

Dlaczego nie będzie o macierzyństwie.


Mama na pełnym etacie, ale o dzieciach i macierzyństwie nie chce pisać? Dziwne...?? W internecie istnieje kwadrylion blogów o tym, jak zajść w ciążę, przeżyć ją w upojeniu i skrajnym zachwycie nad spuchniętymi nogami, o tym, jak, gdzie i z kim rodzić i ile błędów może popełnić przy okazji lekarz i położna. Kolejne miliardy blogów o tym, jak wychowywać dzieci i stymulować ich rozwój aby były bardziej inteligentne, asertywne, ambitne, wszechstronne, wielojęzyczne, wielokulturowe, wielozadaniowe itp.itd. Kolejne o tym jak być nieprzeciętnie wspaniałą rodzicielką, której doba trwa sto godzin, która "daje radę", jest szczupła, zadbana, czyta poradniki wszelkiej maści, chodzi na siłownie, basen, pilates, masaże, dba o dzieci, spędza z nimi czas, bawi się, zawozi na przeróżne zajęcia, wspaniale dekoruje dom, sama uprawia warzywa, robi przetwory, piecze, smaży i gotuje, koniecznie multizdrowo, a to wszystko robi popierniczając na szpileczkach z wykwintnie udrapowaną fryzurą, żelowymi paznokciami i pełnym makijażem, jak - nie przymierzając - pani Boska z pewnego serialu. Kolejne blogi o tym jak być przy tym wszystkim cudowną żoną, przyjaciółką, dbającą o relacje z mężem/partnerem. O tym wszystkim właśnie u mnie nie będzie. Nie znam się na wychowywaniu dzieci, bo mam tylko dwoje i z tego co widzę, kiepsko mi idzie, zazwyczaj wygrywa pragnienie świętego spokoju, które sromotnie przegrywa z poczuciem, że powinnam być stanowcza. Nie będę więc innych pouczać, sama nie naumiawszy się uprzednio a to raczej proces długotrwały. Na co dzień popełniam pierdylion błędów, które moje dzieci zaczną mi wypominać za jakieś kilka lat aż do śmierci. Żona też ze mnie nieszczególna...  Dobra kucharka, niezgorsza prezes banku rodzinnego, jako organizator czasem się też sprawdzę, ale już sprzątaczka od niechcenia, psycholog od siedmiu boleści a kochanka to już w ogóle od święta. Tak więc całokształt oceniam na słabe trzy z plusem i chwalić się nie zamierzam. Mam też psa, który w ogóle ignoruje moje polecenia, patrząc się na mnie z politowaniem jak na łagodny przypadek idioty, który myśli, że im głośniej mówi, tym go bardziej słuchają. Okazuje się, że nie i dotyczy to wszystkich członków rodziny, nie tylko psa.
Tak więc z uwagi na powyższe o tym wszystkim, wyjąwszy ten jeden raz, u mnie nie będzie. I kropka.

czwartek, 25 stycznia 2018

zapach wiosny zimą

Ziemia dzisiaj pachniała wiosną.
Taka dziwna mieszanka, nieco zaskakująca o tej porze roku, ale zapewne mająca związek z utrzymującymi się dodatnimi temperaturami. Spacerując po okolicy parę chwil przed zmierzchem poczułam znajomy, cudowny zapach. Mieszanka delikatnej wilgoci z zapachem odpoczętej po zimie ziemi i kilku promieni słońca, które nieśmiało spoziera z nieba, chętne, aby grzać bardziej, ale na wszystko przyjdzie czas. Zapach, który przywodzi na myśl budzącą się do życia przyrodę, jest to zapach zielonych pączków drzew, pierwszej zielonej trawy pokrytej rosą, zapach późnego jeszcze świtu okraszonego gwizdami kosa, zapach nadziei. Nadziei która przepełnia człowieka czasami na przekór wiedzy, doświadczeniu, zdrowemu rozsądkowi, tego co spotyka nas i wszystkich dookoła. W nadziei piękne jest właśnie to, że jest tak irracjonalna, pozbawiona podstaw istnienia że tworzy w zasadzie osobny, ulotny, eteryczny byt, który czasem zakwita w nas właśnie w takich krótkich minutach zachwytu nad pięknem - obiektywnym i niewzruszonym, trwającym miliony lat. Zapach wiosny przywodzi mi na myśl kwietniowy poranek, kilka chwil po świcie, jasny i przejmujący człowieka jak espresso, swą rześkością, kryształowością kształtów i barw, które rozbudzają zmysły i trwają tylko chwilę, rozmywając się w cieple dnia i promieniach żółtego słońca. Te wszystkie odczucia towarzyszyły mi na spacerze, kiedy wdychałam, nieco zaskoczona, ten cudny zapach, wpatrując się w pomarańczową tarczę zachodzącego za nagim horyzontem słońca, które malowało krajobraz ciepłą, przyjemną nutą, która ulatuje tak szybko jak dźwięk, pozostawiając szaro-burą zieleń styczniowego wieczoru. 
Więc tak sobie szliśmy, ja, RZ i zapach wiosny...

środa, 24 stycznia 2018

"Kiedyś było jakoś inaczej"


Zdanie, które w ostatnim czasie jakoś często zdarzało mi się słyszeć, czytać. Kiedyś, czyli w rozumieniu mówiącego, za moich czasów. Czyli czasów mojej młodości, bo jakoś wszyscy najchętniej wspominamy okres młodości i do niego najczęściej tęsknimy i jego mamy na myśli wypowiadając to zdanie. Popularny w sieci stał się filmik mówiący o pokoleniu lat 80-tych, którzy wspominają jak to za ich czasów było inaczej niż jest teraz i co to inaczej oznacza. Słowo inaczej w przytoczonym zdaniu, nie tylko trąci nutą, ale grzmi kakofonią nostalgicznych dźwięków utożsamiając tę inność jako coś lepszego, wartościowszego. We wspomnieniach chleb ma zawsze lepszy smak, cukier jest słodszy niż teraz a każda zima straszyła dwudziesto-stopniowym mrozem i metrowymi zaspami śniegu. Każde kolejne pokolenie swoje "kiedyś" wspomina z nostalgią bezwstydnie upiększając co tylko można i - jako że pamięć jest wybiórcza - pamiętając tylko to co dobre. Każde pokolenie rodziców kręci nosem na zachowanie i obyczaje młodego pokolenia wspominając z westchnieniem "za moich czasów..." I jakkolwiek inność: czasów, ras, wyznań, zdecydowanej większości Polaków kojarzy się pejoratywnie, tak w tym jednym jedynym zdaniu ma ona znaczenie pozytywne. Bo ta inność wspominana i wzdychana jest dobra, weselsza, w opozycji do teraźniejszości - złej, wulgarnej, no po prostu innej... Bo już w zdaniu "Teraz jest jakoś inaczej" to inaczej wcale nie znaczy lepiej, a wręcz przeciwnie, ugina się to inaczej pod naporem zniesmaczonego mówiącego, który chciałby powiedzieć dosadniej jakie to czasy nadeszły, ale woli powiedzieć "inaczej".
A inny znaczy różny, my wszyscy jesteśmy inni w tym znaczeniu różnorodności, różnokulturowości i to sprawia, że świat w ogólności jest zjawiskiem raczej ciekawym i godnym zainteresowania. Można wszakże powiedzieć o kimś że jest "inny" w znaczeniu: pomylony, albo, jak mawiała moja babcia, nie całkiem mądry. Tak jak ten świat teraz, taki inny...