wtorek, 17 grudnia 2019

Wizyta u szamana


Nie żebym wybierała się do niego specjalnie. Co to, to nie... Ma normalne polskie imię i nazwisko, przyjmuje w zwyczajnym gabinecie w przeciętnej przychodni. Nosi nawet biały fartuch i ma tytuł lekarza, specjalisty nadto. Wywołana po numerze, który czyni mnie jak najbardziej anonimową dla pozostałych oczekujących, weszłam do gabinetu. Przywitał mnie lekko siwiejący i mocno łysiejący pan w średnim wieku, na powitanie racząc mnie swoimi przemyśleniami na temat wyników wyborów do parlamentu. Wysłuchując wystudiowanej opinii zerkałam delikatnie na moją kartotekę, która jak na razie nie doczekała się otwarcia. Ostatecznie pan doktor zapytał z czym przychodzę.
"Otóż boli mnie i tu kręgosłup i o tu ta kość biodrowa, dość mocno i długo. " Mój krótki opis okraszony był szczegółowym wskazaniem miejsc bólu. Pan zrobił minę pod tytułem "o nie takich bólach tu już słyszałem" i rozpoczął wywiad. Co Pani robi, czy coś podnosi, czy siedzi, czy chodzi. Ja opowiadałam o szczegółach mojego życia i sytuacjach w których mój organizm buntuje się w formie bólu, opowiadam bo mnie przecież pytał, ale widzę że nie bardzo słucha. Nawet nie to że nie bardzo tylko w ogóle. Wtedy pomyślałam sobie że może to szaman, który czyta w myślach i wcale nie potrzebuje mnie słuchać. Kiedy kazał mi się położyć na kozetce w zupełnym ubraniu moje wątpliwości urosły. Nie wiedziałam wtedy, że oto przy magicznej kozetce zwyczajny lekarz w zwyczajnym białym fartuchu, objawi mi się jako ponadprzeciętnie uzdolnione medium. Założywszy ręce do tyłu wpatrywał się we mnie chwilę z namaszczeniem, po czym całkiem poważnie zapytał
"Ma Pani psa czy kota?"
W ułamku sekundy poprzedzającym moją odpowiedź przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli, w tym takie, czy gdy powiedziałabym mu, że kota, to kazał by mi go oskórować i przykładać w bolące miejsce? Czy z psa też robi się wywary na bolące miejsca? Wtedy odkrył przede mną prawdziwe szamańskie oblicze, a ja ze strachu i przekonana, że potrafi czytać mi w myślach, powiedziałam prawdę, że psa. Niezrażony tą informacją złapał mnie za nogę, uniósł do góry i zaczął bacznie przyglądać się sufitowi. Trwało to kilka chwil, zanim na tymże suficie duchy przodków objawiły mu prawdy skrywane pod moją warstwą skóry, tłuszczu i mięśni, a mianowicie:
"Ma Pani zdrowe biodra."
I w tym punkcie zgadzaliśmy się oboje, bo ja w zasadzie z czym innym przyszłam. Przypomniałam szamanowi że mnie
boli trochę inne miejsce i dodałam w desperacji, że w systemie jest moje zdjęcie miednicy. Szaman zeźlony moją totalną ignorancją i impertynencją, ledwie rzucił jednym okiem na tak niegodny szamana sprzęt jakim jest komputer i orzekł z niesmakiem:
"Bez sensu to zdjęcie."
Zależy jak dla kogo. Bo ja mu nie zdążyłam dopowiedzieć że to zdjęcie jest jednak rentgenowskie, ale za to całkiem udane, według większości podręczników anatomii, wygląd mojej miednicy jest prawidłowy. Szaman orzekł jednak, że źródłem moich problemów jest prawdopodobnie zbyt duża waga. Po moim pospiesznym oświadczeniu, że oto w tym roku ubyło mi kilkanaście kilogramów, szaman, zupełnie niezbity z tropu, przekonywał że szybka utrata wagi również jest niebezpieczna. Wyjął kartkę z ćwiczeniami i kazał sumiennie ćwiczyć wątłe mięśnie niezdolne unieść ciężar mojego ciała. Wobec mojej nieufności w jego szamańskie zdolności, nie odprawił żadnych czarów, czy zaklęć, zdecydował się za to wypisać recepty. Od razu uprzedziłam, że biorę od jakiegoś czasu blablablatynę.
"A co to jest?"
Widać nie jest to szamański środek, a jedynie całkiem laboratoryjna substancja.
"Na Dojmujący Smutek."
Podniósłszy jedną brew dociekał:
"A co się dzieje że sięgnęła Pani po blablablatynę?"
Sięgnąć, to można sobie po czekoladę, albo po papierosa. Szaman przewiercił mnie wzrokiem zapewne czytając mi w myślach jak w otwartej księdze. Bałam się, że zaraz wyczyta, że mam nieregularny okres i o tym też będzie chciał pogadać....
"Przepisał mi lekarz specjalista, bo różnie sie dzieje."
Szaman skrzywił się okrutnie na dźwięk słowa specjalista, jak gdyby gardził wszystkimi lekarzami wychowanymi li tylko na wiedzy książkowej. Uchylając jednak rąbka przepastnej otchłani niezmierzonej mądrości rzekł poufale:
"Trzeba było wczoraj iść na wybory i zagłosować inaczej niż wszyscy, to Dojmujące Smutki by Pani przeszły."
Porażona głębokością tej mądrości uczciłam ją minutą ciszy.
Ponieważ za wizytę płaciła Kasa a nie ja osobiście, szaman adekwatnie do wynagrodzenia zaprzestał okazywania sztuczek, nie wyciągnął żadnej szczurzej łapki dla odegnania demonów bólu, nie kazał łykać sproszkowanego rogu nosorożca, nawet nie rozpalił ogniska. Wypisał za to bardzo konkretne recepty na bardzo konkretne leki za bardzo konkretne pieniążki. A ponieważ przekonał się o moim całkowitym dyletanctwie w zakresie szamańskich sztuczek, skierował mnie na kolejne zdjęcie. Rentgenowskie.
Ze strachu nie pójdę do niego chyba już nigdy.


Drodzy czytelnicy, wiadoma Wam jest moja ogromna wyobraźnia i fantazja, uwierzcie jednak, że to wszystko ZDARZYŁO SIĘ NAPRAWDĘ.