piątek, 29 grudnia 2023

Wielka Artystka

 Znam wielką artystkę. 

Poznałam ją w dresie i bez makijażu stojącą pod szkołą w oczekiwaniu na córkę. Ot, zwyczajna mama jakich wiele. Zawsze zaangażowana, czy to w klasową wigilię, czy w pieczenie babeczek, czy zabawy andrzejkowe dla pierwszej klasy. Ślązaczka z krwi i kości. Nie tylko dlatego, że tu się urodziła i wychowała, ale głównie dlatego, że w jej sercu goszczą wartości bliskie każdemu Ślązakowi. Dłuższy czas znałam ją tylko jako kobietę podobną do mnie, która stara się jak najlepiej wychować dzieci, zrobić zakupy, ogarnąć dom i przy tym wszystkim nie zwariować. 

Później poznałam drugą Martynę. Taką, która przekonana o własnej artystycznej wartości, talencie i zdolnościach, przy tym bez krzty zarozumialstwa czy pychy wychodzi na scenę. Patrzę na nią i podziwiam za jej pewność siebie, odwagę, swobodę i naturalność. Osobiście czuje w sobie wielki niedosyt tych cech. A ona w swoim otoczeniu tworzy z kilkorgiem przyjaciół zespół, który jest tak samo niepowtarzalny jak ona sama. 

Koncert zaczyna się nieco przykrym dla ucha skrzypieniem, które w kontekście całości naprawdę nieźle pasuje. Wydaje się, jakby zespół uchylał dla nas drzwi do świata swojej wrażliwości, swojego talentu, swojej muzyki. 

A nie jest to muzyka łatwa. Nie dająca się zaszufladkować w żadne ramy i gatunki, płynąca z duszy. Jak bardzo trzeba być wrażliwym, ile trzeba mieć muzycznej wyobraźni, polotu i fantazji, aby tworzyć kompozycje, które poruszają duszę? Z pewnością trzeba być kimś szczególnym. W oryginalnych i niezwykłych aranżacjach każda nutka wydaje się być idealnie na swoim miejscu, a instrumenty nie do zastąpienia. Głos Martyny skacze po oktawach, trafiając - wydawać by się mogło - w przypadkowe nuty. Jednak już po krótkiej chwili wiadomym jest, że nikt nie wyobraża sobie tego konkretnego utworu inaczej. Słuchamy wszyscy jak urzeczeni. A śpiewa przecież o rzeczach tak bliskich tym, którzy tu się wychowali. Ukradkiem ocierają łzy ci, którzy od swoich dziadków czy rodziców słuchali szeptanych ze strachem opowieści o utopcach, bebokach, diobłach w ludzkiej skórze. Tęsknię wtedy do czasów, kiedy świat dla ludzi był pełen zjawisk i istot z innego świata, kiedy dzieci straszono czarownicami i bebokami na strychu czy w studni. Świat był wtedy ciaśniejszy, ludzie tworzyli społeczności, które się znały i szanowały. Martyna śpiewa o tym, o czym wie każde śląskie dziecko, że starszym należy się szacunek, ponieważ wiele już przeżyli i uczą nas swoim doświadczeniem. Ale to tylko część ich twórczości. Aranżują również poezję. Sama zachwycam się Sanah, ale kiedy Martyna śpiewa Leśmiana, moja dusza ulatuje na scenę, przebiega po klawiszach, otrzepuje się ze smutku w drganiach perkusji, sunie przez gitarę pozwalając się szarpać wprawnym palcom. Potem ulatuje pod sufit tańcząc w świetlnej iluminacji. Ma się ochotę, żeby trwało to wiecznie. Kompozycja niezwykle żywych i rytmicznych dźwięków ze słyszalnym, lecz delikatnym akompaniamentem wokalu pozwalają na chwilę być w innym świecie. Świecie pięknym, wzruszającym, pełnym wrażliwości i uniesienia. Każdy poetycki utwór zagrany ze sceny przenosi nas w świat artystycznego piękna, a emocje są na tyle autentyczne, że wielu płacze nad mogiłą biednej tkaczki. Chciałabym kiedyś usłyszeć "Deszcz jesienny" Staffa. Może akurat??

Dla mnie najbardziej poruszające jest "Niebo ". Wpatruję się w teledysk wyświetlany na ekranie, a moje serce szybuje nad górami, grzeje się w promieniach ciepłego, późno letniego słońca. Czuję zapach popołudniowego upału, sosnowej żywicy i tęsknoty za tymi, którzy z nieba na mnie patrzą. Łzy kąpią same. Trochę mi wstyd, ale chyba ich muzyka tak ma. Trafia do serca i wyciska łzy. Do tego trzeba być wielkim artystą. 

Cieszę się, że Cię znam, Wielka Artystko.