poniedziałek, 26 lutego 2018

al(e)chemia

Chciałabym wśród zwykłych, prostych ludzi uczciwie żyjących sobie w spokoju i niemających nic wspólnego z jakąkolwiek gałęzią naukową, znaleźć kogokolwiek, komu na co dzień przydaje się wiedza, który pierwiastek jaki ma symbol, liczbę atomową i co z tego wynika, w której grupie i okresie leży dajmy na to tlen i dlaczego oraz ile i jakich wiązań między pierwiastkami tworzyć może węgiel. Owa wiedza tajemna wpajana uczniom na lekcjach chemii ulatuje jak hel leciuchny i nie pozostawia w zasadzie niczego głębszego po sobie. W dorosłym życiu układ okresowy interesuje nas o tyle, czy po wspólnym w parze układaniu Ona dostała okres czy nie i co z tego faktu wynika. Ten wynik to już bardziej kwestia biologii, więc nie wnikajmy. Czcigodny Dmitrij Iwanowicz Mendelejew za swą genialną tablicę zyskał zapewne wszelkie możliwe wyrazy uznania, za życia i po śmierci, od świata nauki, zaś od kolejnych pokoleń uczniów bukiet kwiecistych przekleństw za konieczność uczenia się tej kobyły na pamięć. 
Z zakresu chemii wystarczą, moim zdaniem, trzy zasady: nie lakierować włosów podczas palenia papierosa, nie pić domestosa i kreta w celach przeczyszczających oraz zawsze pić alkohol etylowy z wiadomego źródła.
Alkohol jest jedną z przyjemniejszych stron chemii stosowanej. Mniemam, iż alkohol wymyślił jakiś bardzo przewidujący i zapobiegawczy jaskiniowiec, odziany w mamucie futro, z czupryną której pozazdrościłaby mu Magda Gessler. W okresie obfitości zgromadził sporą ilość owoców na gorsze czasy, a po jakimś czasie zaciekawiony ich dziwną wonią zakosztował soku który się z nich zgromadził. Zdumiał się był niepomiernie, że mu ten soczek poplątał nogi a jeszcze bardziej się zdziwił, gdy wyposażony w poczucie nieśmiertelności wyruszył ochoczo na polowanie na szablozębnego, lub coś w tym guście. Mijały wieki a ludzie nauczyli się produkować ten cudny napój z tego, co akurat pod ręką. Ziemniaki, zboża wszelakie (pszenica, kukurydza, ryż, owiec, jęczmień), buraki cukrowe, trzcina cukrowa, agawa, owoce; z dodatkiem ziół, przypraw,  leżakowane i nie, cuda wianki po prostu. Wódka, wino, gin, tequila, whiskey, wreszcie siwucha czy samogon, każda ma swoją słodko-ostrą tajemnicę a ich warzelnicy podobni mi są do dawnych alchemików - z rzeczy zwyczajnej, niezbyt wartościowej tworzą rzecz cenną po której nikt by się nie spodziewał z czego powstała!
Współcześni alchemicy, w większości, jednak mają swoje linie produkcyjne i wielkie przedsiębiorstwa, gdzie cała magia i tajemniczość, przemiana godna cudu największego staje się po prostu procesem chemicznym, zwracając uwagę wszystkich, że bez chemii jednak ciężko żyć.
Jednak...czy buteleczka smacznego alkoholu opróżniona w miłym i zaufanym koniecznie towarzystwie nie roztacza pewnej aury magii, nie dokonuje cudu zapomnienia o codzienności, czyż nie dodaje odwagi i czy nie rozwiązuje języków...? Cud!
Pewnieś wczoraj był wesół, dlategoś dziś smutny" - niech słowa Ignacego Krasickiego nie przypomną nam się nigdy po takim "magicznym" spotkaniu!  Na zdrowie!

piątek, 23 lutego 2018

śmiertelnie poważnie

Życie z reguły jest dosyć zabawne. Zaczyna się z takiej strony, że lepiej nie komentować... no a potem jest tylko śmieszniej. Wszystkiego się w pocie czoła trzeba uczyć - chodzić, mówić, używać sztućców chociażby, aby to na koniec wszystko zapomnieć. Biegamy od  świtu do nocy aby być wreszcie szczęśliwym i zazwyczaj braknie nam czasu aby się tym szczęściem nacieszyć. Właśnie w takiej chwili życie robi się śmiertelnie poważnie.
Nie pyta, nie ostrzega, nie przeprasza. Kończy się nagle, ostatecznie, nieodwołalnie i w najmniej spodziewanym momencie. Nikt nigdy nie jest na nią gotowy, choćby miał sto lat albo długo i ciężko chorował.
Śmierć. Dotyka nas szponami strachu, bólu i żalu zabierając bliskie osoby nie wiadomo gdzie i zawsze zbyt wcześnie. Cudza i daleka nas nie interesuje, nie obchodzi, o tyle tylko, że z ulgą stwierdzamy, że tym razem to nie nam się przytrafiło, tylko tym "innym".
Skoro chorował, to wszyscy się spodziewali, skoro umarł nagle, no to się nie męczył przynajmniej, skoro staro to się przynajmniej nażył a jeśli nawet młodo, no to zapewne nie miałby dobrego życia to i lepiej że tego nie doczekał.
Dobrze, że umarł, bo nie zasługiwał na życie. Szkoda, mógł jeszcze pożyć. Ocenianie i kategoryzowanie przychodzi nam tak łatwo jak oddychanie. Stratę i pustkę jakoś próbujemy sobie tłumaczyć, ubierając tę tragedię w znane formułki. 
Każda śmierć to tragedia. Każdy był czyimś dzieckiem, przyjacielem, bliską osobą, może współmałżonkiem, rodzicem, rodzeństwem. A nam tak łatwo przychodzi sądzenie innych własną miarą.
Śmierć jest nieodłącznym elementem życia a przeraża nas najbardziej ze wszystkiego. Swą ostatecznością, definitywnym końcem czegoś co znamy i z reguły lubimy. Przynosi nieznane i niezbadane. Luksus wiedzy w tym temacie nie obowiązuje, a chociaż trudno nie wierzyć w nic, to w COŚ równie ciężko. 
Może to dzisiejsze "cześć" było ostatnim, może to było ostatnie spojrzenie, może jutro nas lub kogoś obok po prostu nie będzie. Ile niewypowiedzianych słów, myśli, wspólnych planów i zamierzeń przyjdzie nam pogrzebać zbyt wcześnie? Co bardziej wyciska łzy na naszych policzkach? To jeszcze nie tęsknota, to żal niedoszłych chwil i ciężar własnego rachunku sumienia. 
Na tęsknotę przychodzi czas później.
Bardziej bądźmy, mniej tęsknijmy.

środa, 21 lutego 2018

co by było gdyby...?

a gdyby ON wtedy powiedział "tak"...?

W życiu ważne są tylko chwile, a niektóre z nich ważne są podwójnie, bo decydują o reszcie naszego życia. Alegoria rozstaju dróg jest tutaj jak najbardziej na miejscu, stoimy w obliczu wyboru jednej z dwóch (trzech, kilku) możliwości a każda decyzja będzie w jakimś stopniu dobra i zła i nigdy, ale to nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy podjęli inną decyzję. Nieraz jednak o naszym losie decyduje inna osoba i jego/jej krótkie "nie" lub "tak". Tak niewiele a tak wiele może zmienić.

Nie wiem i nigdy się nie dowiem jak potoczyłoby się moje życie, gdyby ON wtedy, kilkanaście lat temu, powiedział "tak". Czy nadal bylibyśmy razem, czy też monotonia i zwyczajność obdarłaby nasze życie ze złudzeń? A obnażywszy nasze codzienne oblicze oddaliły nas od siebie na stałe. Być może nie. Być może mielibyśmy dość udane życie, przy porannej kawie rozmawialibyśmy o smaku pasztetowej na kanapkach, drożejącym czynszu i o tym, że kochamy nasze dzieci ale doprowadzają nas do szału. Albo też wiedlibyśmy spokojne życie bezdzietnej pary, jednej z wielu na wielkomiejskim blokowisku. Każde z nas miałoby jakąś interesującą pracę o której opowiadalibyśmy sobie przy kolacji. Może właśnie siedziałabym na szpitalnym krześle, trzymając go za rękę i błagając, by jeszcze ode mnie nie odchodził. Istnieje szansa, że mógłby mnie zdradzić, w końcu wielu zdradza... Ja miałabym okazję zachować się jak w filmach, zrobić potężną awanturę, rzucać czym popadnie i pławić się w nieszczęściu. Z kolei gdyby mnie nie zdradzał, to kto wie... może byłabym człapiącą w rozdeptanych papciach mamuśką kilkorga dzieci poświęcającą się bezgranicznie domowym sprawom. Ostatecznie, może siedziałabym teraz przed komputerem w całkiem innej rzeczywistości i pisała na blogu, co by było gdyby wtedy powiedział "nie"? Czy kiedykolwiek potrafiłabym sobie wymyśleć życie takim jakie mam? Czy ktokolwiek potrafiłby?
Swoją drogą, naprawdę ciekawe, co by było gdyby....

poniedziałek, 19 lutego 2018

świetni święci

Moja babcia ilekroć zdarzyło jej się (a zdarzało się często) podziać gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu swój ulubiony nóż, a poszukiwania nic nie dały, no bo "diabeł ogonem nakrył", modliła się pospiesznie do św. Antoniego, aby ten nóż jej w wolnej chwili znalazł. Antoni widać niewiele w niebiosach ma do roboty, bo zawsze po chwili nóż się znajdował. Dla kilkuletniej dziewczynki zakrawało to niemalże na cud! Babcia tylko powtarzała: "ilekroć coś zgubisz, módl się do św. Antoniego bo to święty od rzeczy zgubionych". Ja tam na miejscu babci modliłabym się raczej do świętej Rity od spraw beznadziejnych, bo raz że zgubienie TEGO noża, którym babcia skrobała ziemniaki, kroiła chleb i drapała się w trudno dostępne miejsca na plecach było sprawą beznadziejną a dwa, że znalezienie go w takiej ilości miejsc do zgubienia było po prostu niemożliwością. Sądzę, że święty Antoni biegł wśród niebieskich dróg do świętej Rity i na prośbę babci oboje tego noża szukali! Moja babcia chyba nie wiedziała również, że w niebie siedzi sobie drugi Antoni, patron grabarzy i gdyby niechcący do niego się pomodliła w roztargnieniu, to sądzę, że nóż przepadłby na zawsze! 
O różnych świętych warto wiedzieć. Są przecież tacy od bólu głowy (św. Dionizy), od chorób gardła (św. Błażej), chorób zakaźnych (św. Rozalia) a nawet biegunki (św. Łucja z Syrakuz) - co komu potrzeba. O niektórych jednak lepiej nie wiedzieć, lub wiedzieć tylko część prawdy, no bo jak dziecku wytłumaczyć, że święty Mikołaj roznoszący prezenty, wcielenie dobra i uosobienie świąt jest patronem prostytutek...? Bardzo przyjemny patron i przez większość roku zupełnie  bezrobotny.  Panie lekkich obyczajów mają również i swojego świętego od chorób przenoszonych drogą płciową - święty Fiakier. Po blisku zajmuje się również hemoroidami. 
Na każdą życiową bolączkę, kłopot i zmartwienie jest wsparcie świętego, jest święta od udanych głodówek - święta Zyta, od unikania niechcianych zalotów - Wenefryda, a nawet patronki wzywane w bólach okołoporodowych - św. Dorota z Cezarei i św. Notburga z Klettgau - dla tych kobiet, które jeszcze wtedy są w stanie o nich pomyśleć....
Podobno nawet internet ma swojego patrona, świętego Izydora, który  żył w VII wieku i zapewne bardzo się zdziwił po tylu wiekach spokojnej wieczności, iż go mianują patronem czegoś o czym on za bardzo pojęcia pewnie nie ma. Zresztą po obrazie dzisiejszego internetu można stwierdzić, że niewielu użytkowników wzywa jego pomocy... 

W sprawach serca najlepiej  pomodlić się do św. Walentego, który błogosławi zakochanym. Można również do św. Antoniego. Ponoć znajduje nie tylko noże, ale także zagubione serca...

poniedziałek, 12 lutego 2018

o starości bez radości

Nikt nie chce umierać młodo. Ba! Któż w ogóle chce umierać? O umieraniu nie myślimy, bo to przykre, przypominamy sobie o tej smutnej konsekwencji życia na pogrzebach i sru! pod dywan codziennych spraw ląduje ten smutny temat. Większość z nas chciałaby dożyć starości i odejść z tego świata, kiedy życie go znudzi, a nie wtedy, kiedy życie znudzi się nim... 
80 lat...90 lat... mówimy piękny wiek, żeby tak człowiek dożył! I zaraz dopowiadamy: w jako takim zdrowiu. A właśnie to zdrowie często nie jest ani jakie ani takie. Starość potrafi być okropna, obedrzeć człowieka z godności, dumy, zedrzeć maskę noszoną całe życie aby uwypuklić, uwidocznić wszystkie złośliwe cechy charakteru tak skrzętnie przez dziesięciolecia skrywane. Starość przykuwa ludzi do wózków, rurek, woreczków, odbiera siły, rozum, wolę. Tak jakby się chciała z nami założyć, że nas do tego życia ostatecznie zniechęci. Co jej się zresztą bardzo często udaje. 
Starość zabrała też moją babcię. I nie chce oddać rzecz jasna. Babcia odeszła. Po cichu, cichutku. Z każdym dniem oddalała się od nas o kroczek, krok, o kolejne uleciane wspomnienie, zapomniane imię, bezskuteczny wysiłek, aby sobie to czy tamto przypomnieć. Nie potrafiła już walczyć o to, żeby z nami być taka jak zawsze, więc odeszła niepostrzeżenie. 
Ta kobieta którą dziś odwiedzam wygląda tak samo jak moja babcia, ma te same włosy, oczy, duży nos, spracowane ręce i pochylona sylwetkę. Ale to nie ona, to nie jest moja babcia, która uczyła mnie  wszystkiego, życia po prostu, obchodzenia się z drugim człowiekiem, bycia przyjacielem, a także gotowania, pieczenia, radzenia sobie z obowiązkami, uczyła mnie piosenek i śmiesznych wierszyków.  Tej babci już ze mną nie ma... Została zamiast niej kobieta, która mnie nie poznaje, nie pamięta imienia, nie wie kim jest i jaka była wspaniała. Czasem tylko dostrzegam w jej twarzy błysk dawnego uśmiechu i wtedy tęsknię najbardziej. 
Gdy kiedyś przyjdzie mi pożegnać tę kobietę, która nosi imię mojej babci, nie będzie mi chyba nawet żal. Bo to tak, jak gdybym żegnała obca osobę. 
Tą ukochaną pożegnałam już wtedy, gdy zabrała mi ją Starość... 
84 lata... Żeby tak dożyć! w jako takim zdrowiu......

poniedziałek, 5 lutego 2018

o dżentelmenach, całowaniu w rękę i Danucie Rinn

dżentelmengentleman [wym. dżentelmen] «mężczyzna elegancko ubrany, mający dobre maniery» /Słownik Języka Polskiego PWN/
Dżentelmen – współcześnie mężczyzna o dobrym, uprzejmym, wspaniałomyślnym i kurtuazyjnym zachowaniu, bardzo miły. /Wikipedia/
Z kart słownika PWN jawi się dżentelmen jakiego znamy - elegancki mężczyzna cechujący się niewymuszoną elegancją i dobrymi manierami, nie tylko w stosunku do kobiet ale i do innych w ogóle. Mnie słowo dżentelmen przywodzi na myśl statecznego pana w średnik wieku z końca XIX wieku, ubranego elegancko, w lakierkach, z zegarkiem na łańcuszku, monoklem, cylindrem i laseczką, koniecznie z pięknym wąsem.Takie tam... moje... W końcu określenie angielskie gentelman przysługiwało niegdyś jedynie wysoko urodzonym, bez względu na to, jakie posiadali maniery. Przyjęło się jednak z czasem, że dżentelmen musi potrafić się zachować, a także ubrać, o czym Wikipedia zdaje się zapomnieć. Albo raczej stara się uwspółcześnić jakże trudny do osiągnięcia status dżentelmena z prawdziwego zdarzenia. Bo ubrać się, to raz, a potrafić zachować.... o! Toż dopiero sztuka!! Już Mickiewiczowski Sędzia mówił, że "grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą" doceniając, z sentymentem, szlacheckie normy zachowań i grzeczności, które co prawda po odpowiedniej ilości miodu szły w odstawkę, ale przecież były naszą narodową dumą. Dziś próżno szukać obytego szlachcica w kontuszu pokroju sędziego, czy choćby eleganckiego pana z minionej epoki podobnego do książkowego Poirota... Dziś dżentelmen to gatunek na wymarciu, mężczyzna, który potrafi się elegancko ubrać i odpowiednio zachować, to rzadkość. Zresztą... nawiązując do mojego wcześniejszego wpisu, kobiety nie wymagają puszczania przodem, odsuwania krzesła, całowania w rękę... Któż dzisiaj całuje w rękę? Któż potrafi odgadnąć, kiedy kobieta ma ochotę być w rękę pocałowana i na ostatek, która kobieta potrafi rękę do pocałowania odpowiednio podać? I już na sam koniec - skąd wiadomo, że się człowiek z człowiekiem dogada bez słów...? Z tym ostatnim ciężko, widziałam kilka razy rękę pani Premier (bez nazwisk, krajów i partii) misternie wykręcaną do pospiesznych pocałunków, kiedy witała się ze swymi ministrami. Co dziesiąty się zorientował, że ona w ogóle nie ma ochoty zakładać karnej kolonii tryliarda mikrobów na swojej ręce, której nie będzie mogła umyć przez najbliższych parę kwadransów! Pragnę jeszcze wspomnieć o ubiorze, dlaczego taki ważny? Czy dobre maniery łachmyty zrobią na kimkolwiek wrażenie? nie sądzę, nawet gdyby znał wszystkie zasady savoir-vivre świata! Za to draństwo, piękną szatą okryte, mniejszą przykrość wyrządza sercu, mniej się je nawet draństwem nazywa i na zawsze jakąś słabość do tego drania w sercu nosi...
Ponad czterdzieści lat temu Danuta Rinn pytała, wzdychając tęsknie, "gdzie Ci mężczyźni?"... a dżentelmeni? 
Czterdzieści lat temu, a cóż dopiero dziś!!