wtorek, 5 grudnia 2023

Mikołaj

 Pamiętacie swoje najbardziej niezwykłe wizyty Mikołaja?? W ogóle Jego wizyty? Ja miałam to szczęście, że do mnie kilka razy przyszedł. O szczegółach za chwilę, ale pomyślałam o tym dziś, kiedy staram się po cichu przygotować dzieciom niespodzianki, że miałam naprawdę szczęście. Do moich dzieci nigdy nie przyszedł żywy Mikołaj, nie licząc tego w przedszkolu. Ja pamiętam dwoje odwiedzin, a jedno - że się tak wyrażę - pośrednie. Zastanawiam się nad tym dziś, jako dorosła, jako matka, ile zachodu sprawiło moim Rodzicom sprawienie mi takiej niespodzianki. Dzisiaj wiem, że starając się zapewnić mi atrakcje w postaci Mikołaja (oraz diabła jednym razem !!) pokazali swoje uczucia do mnie. I chociaż wtedy rozmawiałam po prostu ze świętym Mikołajem, to dziś wiem ile frajdy i radości mają rodzice i jak bardzo muszą kochać swoje dzieci, żeby coś takiego im sprawić. 

Pierwszy, którego pamiętam, to wtedy gdy miałam 4-5 lat (Mamo, uściślij). Wiem, że byłam wtedy tylko ja, ciemność za oknem, gościnny pokój, czerwony Mikołaj i diabeł. TAK, DIABEŁ!! Czarny, okropny, kudłaty, z łańcuchami. Pobrzękiwały złowieszczo, a Mikołaj tłumaczył, że trzyma go w tych kajdanach, żeby był posłuszny. Jako dziecko krnąbrne, pyskate i nazbyt ciekawskie podług śląskiej tradycji dostałam kartonik łoszkrabin* i wonglo*. Mój płacz skruszyłby serce nawet diabła, o Mikołaju nie wspominawszy, stąd ponoć później prezent właściwy, ale za odmówienie modlitwy, której stres i spazmy żalu nie pomagały mi sobie przypomnieć. Pomogła Mama, na szczęście, bo ja wprawdzie już prezentu nie pamiętam, ale ona twierdzi, że go dostałam. Jako osoba już obeznana z Mikołajową prawdą dowiedziałam się, że czarnym potwornym diabłem był mój osobisty Ojciec, który odznaczał się lokowaną czupryną i smukłą, wysoką sylwetką, jak mniemam, w sam raz diabelską. Mikołajem zaś był przyjaciel moich rodziców, którego wtedy oczywiście absolutnie nie poznałam. 

Druga sytuacja miała miejsce już na Zawiści, z moimi siostrami, kiedy miałam chyba 10 lub 11 lat. Pamiętam, że to był dzień jak co dzień, kiedy nagle usłyszałyśmy z siostrami dzwonki w sieni. Niedowierzałyśmy, że to naprawdę może być ON. Jednak drzwi się otwarły, wszedł Mikołaj, z laską oczywiście i workiem prezentów, a my zamarłyśmy z emocji. Jest do dziś dnia zdjęcie w albumie jak stoimy wszystkie trzy ze złożonymi w modlitwie rękami, a za nami w telewizji bajka. Laska. Ta najgorsza, bo przecież od miesiąca wszyscy straszyli, że jak będziemy niegrzeczne, to dostaniemy od Mikołaja rózgą zamiast prezentu. Grzeczne nie byłyśmy nigdy, bo to nudne i niepraktyczne, ale jednak worek Mikołaja pusty nie był. Ostatecznie otrzymałyśmy prezenty, chociaż dziś naprawdę nie pamiętam co to było. Mikołajem okazał się kuzyn Mamy. Nie wiem skąd miał strój. Nie mam pojęcia kiedy to załatwiła. Wiem, że byli obecni oboje, na pewno ciesząc się z udanej niespodzianki. 

Trzeci raz, który pamiętam był nieco straszny, bo nagle na okno pokoju, w którym akurat byliśmy ktoś w ciemności zapukał, a potem pokazała się tylko twarz Mikołaja. Sparaliżowane strachem nie wiedzialyśmy z dziewczynami co robić. Dziadek chyba wtedy podpowiedział nam, że pewnie zapukał, bo zostawił gdzieś prezenty. Musimy więc poszukać. Tak. Prezenty były. Na okno pukał Tata, którego wyjście na papierosa nie wzbudziło naszych podejrzeń. Swoją drogą, co to były za prezenty! Jabłko, pomarańcza, czekolada, rarytas - nutella. Wystarczyło. Dla mnie grudzień zawsze już pachnie pomarańczą. 

Nie wiem, kiedy przestałam wierzyć, że to on przynosi prezenty, ale nie była to jakaś trauma. Zawsze czułam wdzięczność. Za to, że ktoś z myślą o mnie coś wybrał, kupił i ofiarował. Mam tak do dziś. Staram się uczyć tego moje dzieci. Z jakim skutkiem? Czas pokaże. 

Rano moje dzieci znajdą prezenty. Będą się cieszyć. Ja będę się cieszyć razem z Nimi, bo uwielbiam sprawiać prezenty i obserwować czyjąś radość. 

Mamo, Tato, dziękuję za Mikołajów w moim życiu. ❤️