sobota, 23 listopada 2019

Potrzebuję...

Potrzebuję odrobiny spokoju, jako antidotum na zwariowanie świata.
Potrzebuję serca, które kocha mnie i moje słabości.
Potrzebuję silnego ramienia, aby się wesprzeć, gdy powstaję z upadku.
Potrzebuję szorstkiej dłoni, na której czas i praca złożyły autografy, aby moja dłoń nie chwytała brzytwy.
Potrzebuję jasnych oczu, rozświetlających moje mroki.
Potrzebuję mądrych słów w odpowiedzi na moje pytania.
Potrzebuję cichego głosu, który rozleje się pieszczotą po moim sercu.
Potrzebuję sennego oddechu, aby ukołysać skołatane nerwy.
Potrzebuję ciepłej poduszki po drugiej stronie łóżka, aby mnie porwała nurtem ciepłych marzeń sennych.
Potrzebuję ciasnoty w łóżku, aby przestać szukać swojego miejsca.
Potrzebuję hałasu domu, aby cisza nie dźwięczała mi tak strasznie.
Potrzebuję przyjaźni, aby móc wysłuchać.
Potrzebuję kłótni, aby móc się wykrzyczeć.
Potrzebuję ludzi, aby znowu stać się człowiekiem.
Potrzebuję gwaru, aby zapragnąć ciszy.
Potrzebuję samotności, aby moje łzy nikogo nie smuciły.
Potrzebuję uśmiechu, aby odetchnąć od smutku.
Potrzebuję masek, aby pokazać się światu.
Potrzebuję pamiętać, kim naprawdę jestem.
Potrzebuję zapomnieć, aby móc iść dalej.
Potrzebuję słońca, żeby rozkwitnąć.
Potrzebuję deszczu, aby zmyć swoje winy.
Potrzebuję wiatru, aby odetchnąć pełną piersią.
Potrzebuję burzy, która poruszy mną jak ziemią na wiosnę.
Potrzebuje obłoków, aby złożyć na nich swoje marzenia.
Potrzebuję Ich, abym mogła być.

piątek, 8 listopada 2019

ONA

ONA - wygląda zupełnie jak ja, ma gęste, kręcone włosy, korpulentna, wysoka. Trochę za duży nos, szare oczy, trochę niezgrabnie chodzi i często kopie w krawężniki. Chyba kiedyś nią byłam, tak mi się zdaje, kiedy miałam siłę dogonić jej tempo, towarzyszyć jej we wszystkim, wytrzymać z nią ciągle. Z czasem odpuściłam troszeczkę, potem jeszcze jedną i następną i tych troszeczek nazbierało się tyle, że teraz patrzę na nią z boku i cicho zazdroszczę. Tak trudno nią być. Zrywa się wcześnie z pierwszymi dźwiękami budzika, który do mojej świadomości trafia po piętnastu minutach wraz z snem o pysznym śniadaniu. Wstaje z uśmiechem, parzy sobie kawę, czesze włosy i robi makijaż. A ja z grymasem siadam na porcelanę i kombinuję, co można z rana sobie odpuścić, a co jest jednak niezbędnie konieczne. Biegnie z radością obudzić dzieci, a ja przeklinam szesnaście schodów na pierwsze piętro. Ma sto pomysłów na swoje śniadanie i co najmniej dwadzieścia na posiłek dla dzieci. Ja ciągle zajadam musli z jogurtem a dzieciom serwuję mało znane bułeczki z bardzo znanym kremem czekoladowym. Ona wstała piętnaście minut wcześniej i nie siusiała tak długo, więc jest spokojna i zorganizowana, na czas wyjeżdża do pracy i w ogóle się nie stresuje. Ja gorącą kawą parzę sobie język i w pospiechu ubieram dziecku buty na opak. Ona dla każdego ma uśmiech i życzliwe słowo, ja to wszystko powtarzam po niej. Idzie do pracy z energią, a ja odliczam minuty do końca. Ona wraca do domu i wszędzie jej  pełno, ja się zaszywam w jakimś cichym kącie, z dala od brudnych talerzy i sterty prania do prasowania. Ona przysiada z kawą nad książką, a ja się gapię na zachodzące słońce. Słucha z dziećmi fajnej muzyki, a ja zakrywam uszy przed hałasem. Czasem się z nią zamieniam na chwilę, wracam zmęczona i płaczę cichutko.  Ona w tym czasie już biegnie dalej, kolejne zadanie i kolejny sukces. Jest ode mnie dużo spokojniejsza, rzadziej się kłóci i mniej przeklina. Ja się o wszystko ciągle wykłócam, wciąż mam pretensje i wciąż szlag mnie trafia. Ona idzie spać pogodna, sny ma kolorowe i oddech spokojny. Ja w ciemności nocy błąkam się leniwie po zakamarkach duszy, zaglądam do wspomnień, przerażam lękami. Czasem ją widzę jak spogląda z lustra. Patrzy z wyrzutem i marszczy brwi. Chce coś powiedzieć, ale już mnie nie ma. Nie chcę jej słuchać, bo pewnie ma rację. Bo zawsze ma, bo taka jest. Jest taka poukładana, błyskotliwa i inteligentna. Mnie ciężko się skupić na choćby jednym zdaniu, zapominam co było dziesięć minut temu i raczej nie mówię niczego mądrego. Wciąż coś mnie boli i źle mi w ogóle. Ją też, być może, ale nigdy niczego nie okazuje.
Siadamy razem na schodach przed domem. Patrzymy w gwiazdy, słuchamy ciszy. Ona się dla mnie na chwilę zatrzymała, przysiadła, czuję jej ciepło obok. Patrzy się na mnie z politowaniem. "Chodź ze mną" - mówi. "Nie. Tu zostanę"...