poniedziałek, 2 września 2019

zegarek

"Nosi Pani zegarek na prawej ręce?" - zapytała pani zegarmistrz tonem najwyższego zdziwienia, jakbym była niespełna rozumu i pomyliła ręce. I chociaż przez kilka lat nie nosiłam zegarka ponieważ go nie posiadałam, to intuicyjnie i zgodnie z własnymi przekonaniami i przyzwyczajeniami założyłam jednak na prawą. Hmm... Ale dlaczego? Trudno powiedzieć. Zaczęłam chyba w szkole, już nie pamiętam, czy jeszcze w ogólniaku, czy już na studiach. Było to bardzo praktyczne. Podczas pisania notatek mogłam bez ostentacji sprawdzić godzinę. A bywało, że czasami dłużyły się w nieskończoność. Pamiętam z czasów studenckich, że profesorowie krzywym okiem patrzyli na studentów sprawdzających godzinę na wykładzie. Każdy z nich przekonany był o tym, że jego przedmiot jest najbardziej godzien zainteresowania studenckiej braci. Nasze zdanie w tym temacie było nieco inne, stąd niecierpliwe odliczanie do końca. Jeden z naszych profesorów, który miał z tysiąc lat albo więcej, szczególnie komentował sprawdzanie godziny. Jednej z naszych koleżanek powiedział kiedyś, że nikt jej przecież nie zmusza do uczestnictwa w jego wykładach, ale nie powinna go obrażać zerkaniem na zegarek. Wiedzieliśmy skądinąd, że Pan Profesor potrafi się obrazić z opóźnieniem nawet kilkumiesięcznym i w sam raz wypadającym na okres egzaminów. I chociaż w swoim życiu widział już wiele mniej lub bardziej tępych studenckich twarzy, znakomicie pamiętał te sprawdzające godzinę na jego wykładach. Ja z koleżankami zajmowałyśmy pierwszy rząd udający znaczne zainteresowanie tematem, który wykładany był w dużej mierze po łacinie, której - w przeciwieństwie do profesora - nie znaliśmy  w ogóle. Przekręcałam wtedy zegarek na wewnętrzną stronę nadgarstka, tak aby wskazówki mieć zawsze na widoku bez zbędnego stresowania wykładowcy. Moja towarzyszka, pewnego grudniowego, szarego poranka, wykazywała znaczne zobojętnienie wykładem i rzeczywistością dookoła w ogóle, a upewniając się dyskretnie, że trwający już wieczność wykład w rzeczywistości zajął dopiero pół godziny, odłożyła zdesperowana długopis i postanowiła reszty wysłuchać drzemiąc na wpół na podpartej ręce, tłumiąc od czasu do czasu potężne ziewanie. W ramach koleżeńskiej solidarności szturchałyśmy ją od czasu do czasu, aby jakoś szczególnie nie podpadła.
Pamiętam mój pierwszy zegarek, który otrzymałam chyba jako pięciolatka. Maleńki, ze złota kopertą i szarym paskiem. Z mnóstwem dziwnych kresek. Kiedy zapytałam mamę co to takiego, odparła, że cyfry rzymskie. Było to dla mnie coś tak abstrakcyjnego, że postanowiłam w ogóle nie zawracać sobie tym głowy i po prostu schowałam zegarek. Chyba nosiłam go później do szkoły, kiedy już potrafiłam poznać się na nim, nawet bez znajomości cyfr rzymskich.
Pierwszy swój własny zegarek kupiłam sobie już w liceum. Koniecznie na bransolecie, ponieważ takie wydawały mi się szalenie kobiece. Z racji ich niskiej ceny wycierały się szybko i musiałam rozglądać się za nowym. Ponieważ jednak zegarki paliły mi się na rękach jak słoma na ognisku, zanim dotrwałam do licencjatu, a później do pracy, zdążyłam mieć kilka, a w ostateczności zostałam bez. W pracy za biurkiem plusem było posiadanie komputera na którym ciągle wyświetlała się godzina, o ile pamiętam, zawsze zbyt późna. Jednak zawołana na naradę, zebranie, posiedzenie do Prezesa, pozostawałam w słodkiej niewiedzy ile tak naprawdę zmarnowałam już czasu. Aż wreszcie otrzymałam zegarek z okazji urodzin. Niestety, kwadratowy, bez zaznaczonych godzin. Ot, zwykłe dwie srebrne wskazówki na czarnym tle. Szybko okazało się, że potrafię prawidłowo wskazać jedynie cztery godziny dziennie, czym prawie rozpętałam potężną awanturę. Podczas objazdu naszych placówek Prezes zapytał mnie o godzinę, na co ja, zgodnie z przekonaniem, odparłam że jest w pół do dziesiątej. Ucieszony, zaczął wizytację  i z pasją dyktował mi kolejne sprawy do załatwienia. Gdy pół godziny później zadzwonił dyrektor z awanturą, że jest już jedenasta, zaczyna się narada a szefa nie ma, zbladłam i wyjąkałam: "rzeczywiście, mogło być w pół do jedenastej...". Od czasu tej historii wszyscy się ze mnie śmieją, że jedyny zegarek jaki powinnam nosić to elektroniczny.
Dobrych kilka lat i dwa zegarki później, kiedy otrzymałam w prezencie piękne zegarki z bransoletką, prawdziwe, ze wskazówkami i zaznaczonymi godzinami, podczas ich mierzenia założyłam intuicyjnie na prawą rękę. Nie mam już nikogo, przed kim musiałabym utrzymywać dyskrecję, ale przyzwyczajenie pozostało. Więc na pytanie pani zegarmistrz odparłam: "Tak, noszę na prawej ręce."