Zastygam w ciemności.
Oblewa mnie ołowianą smolistą czernią pochłaniającą wszystko dokoła.
Studzi moje narowiste serce zimnem obojętności i wiecznej nicości.
Czuję, jak wolno zakleja powieki czernią, w której nie widać już nic.
Wlewa się do uszu odcinając szepty i złowrogie słowa.
Pieści moje ciało powolnym pocałunkiem, jak wytrawny w miłosnej gierce kochanek.
Zalewa usta niezdolne od teraz nikogo skrzywdzić i nikogo pocieszyć .
Znikam w niej z głębokim poczuciem ulgi.
Znikam z oczu i myśli tych wokół.
Jestem w tej czerni niewidoczna dla innych.
Nie mam już niczego niezgodnego z oczekiwaniami.
Nie mam już wad, ani zalet.
Nie mam już praw, ani obowiązków.
Serce nie tęskni za niczym.
Płuc nie pali kolejny oddech.
Nie noszę już masek, nie gram w przedstawieniu.
Nie muszę już wysoko trzymać głowy, ani szukać mądrych słów.
Czekam, aż moja gorąca krew ostygnie na tyle, żeby nie być już w ogóle.
Ciemność przynosi mi spokój. Ukojenie rozedrganym nerwom. Rytm niespokojnemu sercu. Usprawiedliwienie dla wymykających się myśli. Zapomnienie od rzeczywistości. Spokój od oczekiwań. Jedność z całym wszechświatem.