czwartek, 25 stycznia 2018

zapach wiosny zimą

Ziemia dzisiaj pachniała wiosną.
Taka dziwna mieszanka, nieco zaskakująca o tej porze roku, ale zapewne mająca związek z utrzymującymi się dodatnimi temperaturami. Spacerując po okolicy parę chwil przed zmierzchem poczułam znajomy, cudowny zapach. Mieszanka delikatnej wilgoci z zapachem odpoczętej po zimie ziemi i kilku promieni słońca, które nieśmiało spoziera z nieba, chętne, aby grzać bardziej, ale na wszystko przyjdzie czas. Zapach, który przywodzi na myśl budzącą się do życia przyrodę, jest to zapach zielonych pączków drzew, pierwszej zielonej trawy pokrytej rosą, zapach późnego jeszcze świtu okraszonego gwizdami kosa, zapach nadziei. Nadziei która przepełnia człowieka czasami na przekór wiedzy, doświadczeniu, zdrowemu rozsądkowi, tego co spotyka nas i wszystkich dookoła. W nadziei piękne jest właśnie to, że jest tak irracjonalna, pozbawiona podstaw istnienia że tworzy w zasadzie osobny, ulotny, eteryczny byt, który czasem zakwita w nas właśnie w takich krótkich minutach zachwytu nad pięknem - obiektywnym i niewzruszonym, trwającym miliony lat. Zapach wiosny przywodzi mi na myśl kwietniowy poranek, kilka chwil po świcie, jasny i przejmujący człowieka jak espresso, swą rześkością, kryształowością kształtów i barw, które rozbudzają zmysły i trwają tylko chwilę, rozmywając się w cieple dnia i promieniach żółtego słońca. Te wszystkie odczucia towarzyszyły mi na spacerze, kiedy wdychałam, nieco zaskoczona, ten cudny zapach, wpatrując się w pomarańczową tarczę zachodzącego za nagim horyzontem słońca, które malowało krajobraz ciepłą, przyjemną nutą, która ulatuje tak szybko jak dźwięk, pozostawiając szaro-burą zieleń styczniowego wieczoru. 
Więc tak sobie szliśmy, ja, RZ i zapach wiosny...