poniedziałek, 9 listopada 2020

listopad

  Listopad to bez wątpienia najbardziej przygnębiający miesiąc w całym roku. Do wiosny daleko, lato dawno minęło. Jesienne mieniące się w słońcu kolorowe liście zastąpiły szaro-bure, na wpół zmarznięte resztki liści pokrywające brudną trawę, ubłocone pobocza i mokre jezdnie. Dnia coraz mniej i chociaż grudzień pod tym względem bije rekordy, to przecież świąteczne dekoracje, pobłyskujące choinki sprawiają, że długie wieczory są naprawdę urocze. A listopad niczym takim nie może się pochwalić. Świecą się znicze na grobach bliskich, ale w żadnym razie nie można ich nazwać pokrzepiającymi i uroczymi. Być może jest w nich dostojne piękno, ale dość poważne i smutne bardziej, niż wesołe. Nagie drzewa smagają wilgotnymi wichrami, przenikającymi ciepłe swetry i wnikające do ciała aż do szpiku kości. Wiatr w nich nie szumi a jedynie gwiżdże i przywodzi na myśl złowróżbne zawodzenie. Wszechobecna wilgoć zamienia się co jakiś czas w mżawkę, deszcz, ulewę, zamieniając trawniki w grząskie mokradła, a drogi w płytkie potoki. Jej monotonny plusk i szum wlewa się w serca strumyczkiem smutku i melancholii. Kolejne kawy są jak nieuzbrojone bojówki w starciu z regularnym, dobrze wyszkolonym jesiennym wojskiem. Słońce leniwie przetacza się przez horyzont, po coraz mniejszej linii oporu. Sądzę, że gdyby miało wybór przeturlałoby się po widnokręgu ze wschodu na zachód, by tam schować się w bardziej przyjemne rejony  świata. Częściej śpi cały dzień otulone w grube, puchowe chmury i zapominając o nas zupełnie. Nic dziwnego, całą noc pracuje ciężko tam, gdzie zaczyna się lato, więc do nas przychodzi trochę zmęczone. Nawet jeśli wyjrzy czasem, patrzy zimnym stalowym okiem rzucając białe światło na przywiędłe chryzantemy. Mgły spowijają okolicę przez długie godziny, jakby zbyt leniwe, aby podjąć decyzję w którym kierunku powinny już zniknąć. Dziś chyba w ogóle nie doszły do ładu, bo zawieszone nocą tkwią ciągle w tym samym punkcie. Cicho. Nikt nie ćwierka, fiuka, skrzeczy. Wszystko co żywe schowało się głęboko. Jeże zakopały się w najbardziej okazałe sterty liści, ani myśląc wyglądać stamtąd do wiosny. Wróbelki i sikorki pochowane w swoich gniazdeczkach schowały łepki pod skrzydła i wspominają cieplejsze dni. Nawet koty się nimi nie interesują, mrucząc niezadowolone gdzieś w suchym kącie. Dzieci spragnione towarzystwa przebiegły kilka razy ulicą chlapiąc w kałużach i robiąc bitwy na patyki. Pies śpi pod ciepłym grzejnikiem, otwierając oko tylko na czas obiadu. Wyjrzawszy przez drzwi, wraca do środka bez spaceru. 

Pora na ciepła herbatę, ze słońcem zaklętym w złocistym miodzie. Pora na dobrą książkę, która przeniesie nas w radośniejsze chwile. Pora na rozgrzewające czerwienią jabłka, słodkie konfitury na puszystych racuchach. W końcu to tylko 30 z 365 dni w roku....

środa, 4 listopada 2020

Dziękuję Ci Boże

Dziękuję Ci Boże za mój mały dom, w którym nikt nie ma swojego pokoju. W którym siedzimy sobie na głowie całymi dniami. W którym nikt nie może się schować przed resztą rodziny.

Dziękuję Ci Boże za mój stół kuchenny, który muszę sprzątać kilka razy dziennie. Z okruszków chleba, kilku kropel rosołu, plamy z kredki i śladu ołówka. Na którym wytarł się kolor od szurania talerzami.

Dziękuję Ci Boże za brudne talerze, garnki, sztućce i szklanki. Za działającą ciągle lodówkę. Za różne zapachy i przypalony piekarnik. 

Dziękuję Ci Boże za hałas nieznośny. Za to, że nie mogę spokojnie obejrzeć serialu. Że muzykę ciągle zagłusza czyjś głos. Za śmiechy radosne, dziecięce. Za to, że nie starcza mi cierpliwości.

Dziękuję Ci Boże za wysokie rachunki. Za nadmiar sprzętów, bogactwo przedmiotów. Za to, że mi się większość nie mieści do szafek. Za porozrzucane wszędzie zabawki. Za sukienki, w których nie mam ochoty już chodzić. 

Dziękuję Ci Boże za pełne worki liści i trawy. Za zalegające wszędzie orzechy. Za zwiędnięte na jesień kwiaty, które trzeba sprzątnąć. Za zmęczenie po pracy w ogródku. 

Dziękuję Ci Boże za nasze kłótnie i swady. Za to, że wyczekuję i że on czeka. Za przytyki, krytykę, dodatkową porcję prania co tydzień. Za wspólne myśli i śmiechy z niczego. 

Dziękuję Ci Boże, że komórka wciąż mruga. Że dzwoni i brzęczy. Że zawsze jest do kogo napisać. Że jest dla kogo szykować przyjęcie i z kim napić się wina.

Dziękuję Ci Boże.

Bo co by było, gdyby tego wszystkiego nie było.