piątek, 8 listopada 2019

ONA

ONA - wygląda zupełnie jak ja, ma gęste, kręcone włosy, korpulentna, wysoka. Trochę za duży nos, szare oczy, trochę niezgrabnie chodzi i często kopie w krawężniki. Chyba kiedyś nią byłam, tak mi się zdaje, kiedy miałam siłę dogonić jej tempo, towarzyszyć jej we wszystkim, wytrzymać z nią ciągle. Z czasem odpuściłam troszeczkę, potem jeszcze jedną i następną i tych troszeczek nazbierało się tyle, że teraz patrzę na nią z boku i cicho zazdroszczę. Tak trudno nią być. Zrywa się wcześnie z pierwszymi dźwiękami budzika, który do mojej świadomości trafia po piętnastu minutach wraz z snem o pysznym śniadaniu. Wstaje z uśmiechem, parzy sobie kawę, czesze włosy i robi makijaż. A ja z grymasem siadam na porcelanę i kombinuję, co można z rana sobie odpuścić, a co jest jednak niezbędnie konieczne. Biegnie z radością obudzić dzieci, a ja przeklinam szesnaście schodów na pierwsze piętro. Ma sto pomysłów na swoje śniadanie i co najmniej dwadzieścia na posiłek dla dzieci. Ja ciągle zajadam musli z jogurtem a dzieciom serwuję mało znane bułeczki z bardzo znanym kremem czekoladowym. Ona wstała piętnaście minut wcześniej i nie siusiała tak długo, więc jest spokojna i zorganizowana, na czas wyjeżdża do pracy i w ogóle się nie stresuje. Ja gorącą kawą parzę sobie język i w pospiechu ubieram dziecku buty na opak. Ona dla każdego ma uśmiech i życzliwe słowo, ja to wszystko powtarzam po niej. Idzie do pracy z energią, a ja odliczam minuty do końca. Ona wraca do domu i wszędzie jej  pełno, ja się zaszywam w jakimś cichym kącie, z dala od brudnych talerzy i sterty prania do prasowania. Ona przysiada z kawą nad książką, a ja się gapię na zachodzące słońce. Słucha z dziećmi fajnej muzyki, a ja zakrywam uszy przed hałasem. Czasem się z nią zamieniam na chwilę, wracam zmęczona i płaczę cichutko.  Ona w tym czasie już biegnie dalej, kolejne zadanie i kolejny sukces. Jest ode mnie dużo spokojniejsza, rzadziej się kłóci i mniej przeklina. Ja się o wszystko ciągle wykłócam, wciąż mam pretensje i wciąż szlag mnie trafia. Ona idzie spać pogodna, sny ma kolorowe i oddech spokojny. Ja w ciemności nocy błąkam się leniwie po zakamarkach duszy, zaglądam do wspomnień, przerażam lękami. Czasem ją widzę jak spogląda z lustra. Patrzy z wyrzutem i marszczy brwi. Chce coś powiedzieć, ale już mnie nie ma. Nie chcę jej słuchać, bo pewnie ma rację. Bo zawsze ma, bo taka jest. Jest taka poukładana, błyskotliwa i inteligentna. Mnie ciężko się skupić na choćby jednym zdaniu, zapominam co było dziesięć minut temu i raczej nie mówię niczego mądrego. Wciąż coś mnie boli i źle mi w ogóle. Ją też, być może, ale nigdy niczego nie okazuje.
Siadamy razem na schodach przed domem. Patrzymy w gwiazdy, słuchamy ciszy. Ona się dla mnie na chwilę zatrzymała, przysiadła, czuję jej ciepło obok. Patrzy się na mnie z politowaniem. "Chodź ze mną" - mówi. "Nie. Tu zostanę"...