poniedziałek, 13 lipca 2020

... miałam piękny sen

Miałam dziś piękny sen. W tym śnie byłam kobietą. Nie taką jednak, która chodzi w domestosowych spodniach. Taką prawdziwą, ze smukłą dłonią, pięknym uśmiechem, pachnąca zmysłowo. Prawdziwą, pewną siebie i śmiałą. Był w tym śnie mężczyzna, chyba przystojny choć nie widziałam twarzy. Tańczyliśmy razem. Rozmawialiśmy. Oddaleni od siebie szukaliśmy się wzrokiem. Czułam się dobrze, jak nigdy wcześniej. Swobodnie w tańcu i w rozmowie. Bezpiecznie. Ciepło. Elektryzująco. Spokojnie cieszyłam się każdą chwilą, czułam przecież, że nie muszę walczyć, nikogo udawać, rozmyślać nad każdym ruchem, wciągać brzucha i martwić się co będzie, jeśli zechce poznać mnie bliżej. W tym śnie byłam piękna, tym piękniejsza, że w pełni tego świadoma. Chciałam przyjemniej bliskości, zupełnie bezstresowej, bez kompleksów. Chciałam, aby z tego rozelektryzowanego powietrza między nami wyłoniła się potężna burza pożądania, miłości, emocji i przyjemności. Zwlekałam jednak zbyt długo... Wczesny letni świt, zazdrosny o mój twardy sen, wybudził mnie w najlepszym momencie. Zesztywniałe ręce z trudem odsunęły pościel a opuchnięte dłonie w niczym nie przypominały tych ze snu. Postać w lustrze, zaspana i pokołtuniona do reszty przywołała mnie do rzeczywistości. Od razu rzuciły mi się w oczy wałki tu i tam, obwisłości, zaokrąglenia w ilości większej, niż mi potrzeba. Już nawet nie tęsknię za tym pięknym ze snu. Nie chciałabym przejść wobec jego obojętności. Niczego mu przecież nie mogę zaoferować. Nikomu w zasadzie. Moja nagość nawet dla mnie jest przykra. Każdy kolejny x na koszulce przytłacza mnie swoim ciężarem. Ile są warte obolałe kolana, zgrubiałe stopy i szorstkie ręce? Rozminęłam się gdzieś po drodze z kobiecą subtelnością.
Zasnąć. Wyśnić sobie siebie taką, jaką chciałoby się być. Napisać kolejny nierealny scenariusz. Oszukać siebie choć na krótką chwilę. Poczuć się tym, kim się nigdy nie było.