poniedziałek, 28 stycznia 2019

Wybacz

Wybacz, że nie kupiłam dla Ciebie tych kilku bułek. Ale wiesz, jakoś tak byłam zamyślona bardzo nad tą niebieską sukienką, czy jeszcze do niej się zmieszczę, czy trzeba już sobie darować a przecież tak mi zależy ładnie przy Tobie wyglądać... Więc jakoś tak wyszło, ja wyszłam i nie kupiłam. Więc wybacz...
I wybacz że się nie uśmiechnęłam do Ciebie dzisiaj, wiesz ,kiedy na mnie spojrzałeś. Jakoś tak zapomniałam i myślami byłam gdzie indziej i znowu kolejna szansa uciekła niepostrzeżenie...
I wybacz że dziś na Ciebie nie nakrzyczalam wcale. A przecież zawsze krzyczę porządnie, ze strachu, troski , zdenerwowania. Bo Ty mnie obchodzisz przecież i Twoje błędy mnie ranią. A dziś wykipiało mleko i zwiędły dwa kwiatki w wazonie i posypywali drogę. Więc jakoś tak nie zdążyłam, zapomniałam i nie krzyczałam.
I wybacz że nie dotknęłam Cię za żadnym razem gdy przechodziłam obok. Zawsze miałam coś w ręku, gdzieś się strasznie spieszyłam a potem to już wyszedłeś i znowu ja nie zdążyłam.
I wybacz że Ci złożyłam skarpetki znów nie do pary. Bo one takie czarne a ja daltonistka, one takie podobne a ja niewpatrzona w szczegóły.
I wybacz ten pocałunek którego rano nie było, ani w południe ani tym bardziej wieczorem. Myślałam za chwilę, za moment, tylko dopije ciepłą kawę, dojem drugą kanapkę i tylko umyję ręce.
I wybacz że nie spostrzegłam tej łzy co zawisła między nami. Nie patrzyłam, odeszłam, pobiegłam do bardzo ważnej pierdoły. Dopiero teraz ją widzę, leży wyschnięta, bledziutka, w miejscu gdzie nasze słowa pocięły powietrze jak noże.
I wybacz że Cię kocham ciągle tak nieporadnie, tak nieudolnie i tak słabo.
I wybacz że tak jak w filmie nasze życie się nie układa, że czasem brudne naczynia, niezaścielone łóżko, kurz w kącie i łzy pod powieką.

niedziela, 27 stycznia 2019

Tym którzy odeszli

Tyle ich ostatnio odeszło... Za szybko... W pośpiechu. Bez do widzenia. Zostawiają po sobie niedopitą herbatę, nieprzeczytane wiadomości, nieodebrane telefony, rozłożoną gazetę na stole. Potworną pustkę. Ich nieobecność jest bardziej widoczna od życia. Przecież byli tu o krok, na wyciągnięcie ręki, na długość spojrzenia, na zasięg szeptu. Komentowali wiadomości, posapywali przy wstawaniu z fotela, kasłali po soku malinowym. Kakofonia ich dźwięków tworzyła naszą codzienność. Zapach unosi się jeszcze, tak zwodniczy jakby jeszcze tu byli. Koszula w koszu na pranie, nieuprzątnięte skarpetki, wyleżana poduszka. Są wszędzie a przecież już ich nie ma. Spozierają że zdjęć z fałszywym uśmiechem dającym złudzenie szczęścia. Jeszcze przecież wczoraj, przed chwilą... Pustka dotkliwa, bolesna, prawie namacalna, we wszystkich miejscach gdzie ich już nie ma.
Spieszą się gdzieś, uciekają, znikają nagle zostawiając nas żywych w smutnym zdumieniu. Bo dokąd? Czy im coś więcej obiecano? Czy wiedzieli coś a nam nie powiedzieli? Czy im tu smutno i źle było?
Uparcie tkwią nam w pamięci, wyryją się w sercu na zawsze, napiszą tysiące historii a swojej nie chcą dokończyć. Bo czy kto widział tak odejść ze świata? Po cichu, po trochu, po obiedzie? Siejąc łzy, rozpacz i ból? Jeszcze mieliśmy plany, wspólnie coś, razem, we dwójkę... Obiad na jutro dla dwojga a przecież już tylko jeden. I chleb kupiony ziarnisty, ulubiony, i zapas herbaty z miodem i kto to wszystko wypije? To tak nieładnie marnować, a ich to już nie obchodzi.
Oczy zamknięte na zawsze, usta już nic nie powiedzą, ręką nie zadrży nigdy i nigdy się nie uśmiechną.
Lecz cząstka ich, mała iskierka, żyje w nas i żyć będzie, w rzeczach, ludziach i miejscach będzie ich pamiętanie i nie przeminie tak długo jak długo zechcemy wspominać.

niedziela, 20 stycznia 2019

ku pamięci...

Pamiętam Ją tylko z ostatnich trzydziestu lat, podczas gdy przeżyła ponad 85. Pamiętam Ją wesołą, szczęśliwą, ale też smutną, płaczącą czy zdołowaną. Była wyjątkowa, jedyna, dla mnie i pewnie wielu osób niepowtarzalna, a pustka po niej dotkliwa i raniąca. Miała w sobie wiele ciepła i pokory, dzieciństwo w czasach wojny, bez matki, dorosłe życie na gospodarstwie wśród rodziny, starość.... No cóż, ostatnie lata w chorobie. Pamiętam jak śpiewała piosenki, jak uczyła mnie liter, jak czytała nam na dobranoc, kiedy rodzice musieli być w pracy, albo opowiadała je z pamięci, najlepiej na świecie. Jak pobłażliwie patrzyła na nasze brojenie, jak łagodziła gniew rodziców, jak pocieszała płaczące wnuki. Pamiętam koleżanki, szwagierki, kuzynki przyjeżdżające do Niej po to, aby się wygadać. Każdego wysłuchała, dawała dobre słowo a wszystkie sprawy zachowywała dla siebie. Opowiadała świetne historie ze swojej młodości, pamiętała wszystkie daty, nazwiska, wydarzenia i rocznice. Nie ma chyba na świecie osoby, którą by skrzywdziła, przeciwnie, wiele osób ogromnie wiele Jej zawdzięcza. Była ogromnie pracowita, skora do pomocy i życzliwa. Ale była jednak tylko człowiekiem, dlatego potrafiła się złościć, denerwować i krzyczeć. Życie Jej zresztą nie rozpieszczało, chociaż nigdy się nie skarżyła. Piekła pyszne pączki, kołocze, nikt tak cieniutko jak Ona nie skrobał ziemniaków a robiła to zawsze swoim ulubionym nożem. Uczyła nas szacunku do ziemi, zwierząt i ludzi. Pokazywała, że jedynie ciężką pracą można coś osiągnąć. Masło czy ser nie brały się znikąd tylko trzeba je było zrobić. Lubiła serek bieluch, kawę anatol rankiem i parzoną kawę z czarnego kubka po południu. Pijąc kreśliła łyżeczką kształty na serwecie. Była jedną z pierwszych "fanek" Klanu i Złotopolskich oraz programu "1 z 10".
Ostatnie lata żyła z chorobą. Taką, która odarła ją z pamięci, radości życia, godności i ostatecznie skazała na łaskę najbliższych. Jej aniołem stróżem została jej córka, na szczęście nie pielęgniarki w domu opieki. Pokonana przez chorobę odeszła po cichu.
Jutro pożegnamy Ją ostatecznie, bo tej, którą pamiętamy sprzed 10, 20 lub 30 lat już od dawna przy nas nie ma.  Wśród zasłużonych łez wzruszenia za jej życie, które zawsze było dla kogoś, przeplata się uczucie ulgi, że oto szedł kres jej ziemskiej męczarni.
Była dla mnie kimś wyjątkowym i w moim sercu na zawsze taka pozostanie.
Pokój Jej duszy.

czwartek, 17 stycznia 2019

magiczna choinka

To trwało tylko ułamek sekundy. Mgnienie chwili, kiedy poczułam się przeniesiona w czasie do lat bezpowrotnie minionych. Do siebie w wersji kilkunastoletniej, w naciskiem na kilku. Jakby za sprawą magicznej różdżki ktoś pozwolił mi poczuć atmosferę, klimat i ciepło mojego domu z dawnych czasów. Domu w którym mieszkało siedem osób, dwa pokolenia i milion problemów. Domu w którym u babci zawsze palił się ogień w piecu, a na nim stał czajnik pełen wrzątku. Zawsze można było napić się ciepłej herbaty, dostać ukrywane przed dziadkiem ciasteczko, kawałek czekolady albo  jabłko. Można było usiąść i nawet nic nie mówić, ale ogrzać się w przyjemnym cieple pieca i ludzi. Można było uciec przed zagniewaną mamą, która akurat rzucała gromami. Można było posłuchać dawnej historii o czasach wojny opowiadanej przez babcię, pośpiewać z nią piosenki, albo nauczyć się zabawnej rymowanki. Święta zawsze były ciepłe, pachniały sosnową żywicą, makówkami, karpiem, pomarańczami i maślanymi ciasteczkami. Na Wigilię mama robiła pięć dań, ale za to jedynych w swoim rodzaju, wyczekiwanych cały rok. Cały dom pachniał pieczonym karpiem i moczką. Podczas życzeń, dziadek  - chłop ze stali - zawsze płakał ze wzruszenia. Śpiewaliśmy kolędy, dla dziadka zawsze "Cichą noc" po niemiecku. U dziadków zawsze stała żywa choinka, sosna, przyozdobiona prawdziwymi szklanymi bombkami i żarowymi lampkami. Takimi z gwintowanymi żarówkami, które dawały mocne, ciepłe światło. Uwielbiałam siedzieć w ciemnym pokoju i patrzeć na tę choinkę. Właśnie taki widok - żywej choinki oświetlonej takim kompletem światełek przeniósł mnie w ten dawny czas. Do domu, który zmienił się na zawsze, do ludzi, których dziś już ze mną nie ma, do mnie samej, szczęśliwej niewinnym i niczym nie zmąconym szczęściem dziecka... 

środa, 2 stycznia 2019

na (nie)nowy rok

Gatunek ludzki,chociaż może nie uświadamia sobie tego na co dzień, lubi rzeczywistość uporządkowaną, sklasyfikowaną i dającą się objąć w pewne ryzy. Nasi pra pra pra przodkowie kiedy tylko osiągnęli poziom IQ przewyższający temperaturę ich ciała skonstatowali, iż słońce wschodzi po jednej stronie widnokręgu i zachodzi po przeciwnej tylko po to, aby za jakiś czas wzejść znowu w tym samym  miejscu co poprzednio. Zauważyli również, iż cykl ten powtarza się w nieskończoność i w pewien sposób wyznacza ich pory odpoczynku i pracy. Kolejne inteligentniejsze pokolenia poczyniły obserwacje przyrodniczo - meteorologiczne zauważając, iż następujące po sobie w przyrodzie zjawiska są cykliczne i powtarzalne i dzieją się zwykle w odstępie podobnej ilości wschodów słońca. W wyniku takich i podobnych odkrywczych obserwacji jak również wzrostu poziomu intelektu wymyślono kalendarz, zegar i skutecznie uprzykrzono ludziom życie świadomością upływającego czasu. Ponieważ czas w przyrodzie biegnie cyklicznie mamy cyklicznie powtarzające się stycznie, zamiast po  prostu 69348 kolejny miesiąc. Oczywiście, co kraj to obyczaj i na całym świecie czas liczy się różnie, według różnych kalendarzy, zreformowanych lub nie, słonecznych, księżycowych oraz mieszanych. Wszystko jest umowne i równie dobrze nowy cykl mógłby zaczynać się pierwszego dnia wiosny, od kiedy przyroda budzi się do życia (co zresztą czyniono przed panowaniem Juliusza Cezara) albo od przesilenia zimowego, kiedy dzień staje się dłuższy.  Nowy Rok dla użytkowników kalendarza gregoriańskiego przypada 1 stycznia a ten znów fakt zawdzięczamy Juliuszowi Cezarowi. Jednak... co w nim nowego? Kolejna wiosna, ptaki znowu przylecą z daleka, kwiaty znowu zakwitną, zboża się zezłocą i zostaną ścięte a na koniec wszystko znowu zaśnie, aby przetrwać mrozy i śniegi. I tak ciągle, bez końca, co w tym więc nowego, może zatem powinniśmy świętować kolejny rok, a nie nowy rok? Lubimy jednak nowe. Nowy kojarzy się miło, łączy się z uczuciem radosnego podniecenia i jednoznacznego skojarzenia nowe - lepsze. Nowe auto jeździ szybciej chociaż podobnie jak to stare ma cztery koła, jest jednak piękniejsze i według zapewnień producenta bezpieczniejsze. Nowa sukienka wywołuje zazdrość wśród koleżanek budując nasze poczucie własnej wartości. Nowa dziewczyna lub chłopak zapewniają nowe, więc lepsze doznania i przeżycia, przynajmniej do czasu, kiedy jest nowy. Dlaczego zatem nowy rok miałby się kojarzyć inaczej? Z nowym rokiem wiążemy plany i nadzieje, że oto w magiczny sposób wspomagany niebotyczną ilością szampana wypitego w noc sylwestrową, rzeczywistość się odmieni i od kolejnego wschodu słońca nasze problemy znikną, nasze błędy obejmie amnezja a sama nasza chęć podjęcia diety spowoduje spadek wagi o kilka kilogramów. Euforystycznie nastawieni do nowej, lepszej rzeczywistości mającej się ziścić tuż po północy, życzymy wszystkim wszystkiego co najlepsze i co tylko można sobie zamarzyć. Ostatecznie fundujemy sobie masę frustracji, stresu i użalania się nad sobą z powodu niedotrzymanych obietnic danych samemu sobie. Oczywiście, moglibyśmy sobie 6 lipca powiedzieć: od jutra nie oglądam telewizji. Jakież to jednak trywialne, zwykłe i tak trudno potem policzyć, chwaląc się przed znajomymi, ile to już czasu upłynęło naszego trwania w postanowieniu. Od 1 stycznia łatwiej się liczy i przecież postanowienie noworoczne nobilituje nasze działanie do rangi zwycięstwa w mistrzostwach świata. 
Pierwszy stycznia jest jednym z krótszych dni w roku, przypada w czas astronomicznej i często również meteorologicznej zimy, sprzyja depresji, lenistwu i jest najmniej odpowiednim czasem dla nowych postanowień, ponieważ poziom motywacji w tym okresie roku wynosi mniej niż zero. 
Życzę Wam na ten kolejny rok więcej spontaniczności wynikającej z prawdziwej, szczerej chęci niż planowania powodującego frustrację. 
Choć tak naprawdę nic się nie zmienia zostaną lęki, zostaną marzenia, zostaną dawnych krzywd pamiętania, to do refleksji serce się skłania. Co się udało - a co nie wyszło; co miało być - a nie przyszło; co byśmy chcieli z pamięci wymazać, lub sercu inaczej rozkazać... Chwile radosne i te bolesne, całkiem zwyczajne i te podniosłe. Coś mija a coś przychodzi, może nasze życie osłodzi?