piątek, 30 marca 2018

w ogrodach wspomnień

W mojej głowie zazwyczaj wiele się dzieje i często próbuję sobie zwizualizować jak może wyglądać jej wnętrze, skoro tyle się tam dzieje, a jednocześnie wiele osób mówi, że mam dobrze "poukładane". Więc wyobrażam sobie rzędy szafeczek ze skatalogowanymi pojęciami jakie kiedykolwiek ktokolwiek jakkolwiek "włożył" mi do głowy, wszelkie informacje, fakty, wierzenia, strachy, przekonania i wartości włożone w schludne katalogi i poukładane alfabetycznie. Na razie ich nie gubię, ale kto wie, co będzie kiedyś... To jednak tylko niewielki wycinek. Resztę zajmują ogrody. Największy z nich, ten, po którym najbardziej lubię się przechadzać to ogród dobrych wspomnień. Jest ogromny i ciągle się powiększa. Uwielbiam się zatracać w jego pięknie, w jego dorodnych, cudnych kwiatach, krzewach rosnących tutaj chyba od zawsze, odnajdywać maleńkie pączki dawno niewidzianych gatunków. Przechadzam się tędy często, mam swoje ulubione ścieżki, czasem jednak zbaczam na te mniej odwiedzane i na nowo zachwycam się ich pięknem. Codziennie sadzę tutaj nowe roślinki i odwiedzam je często, aby się przyjęły na stałe. Ciągle świeci tu słońce a czasami z bezchmurnego nieba spada deszcz słodkich łez szczęścia i rozczulenia. Na skraju tego pięknego ogrodu znajduje się dużo mniejszy, otoczony wysokim murem, zamknięty na siedem spustów ogród cierniowy. Tutaj zaglądam rzadko i zazwyczaj tylko przez dziurkę od klucza. Niebo tutaj spowijają ciężkie chmury wzajemnych urazów, żali, smutków i złości a ziemię ciągle karmi słony deszcz smutnych łez. Nie przeszkadza to rosnącym tutaj ciernistym krzewom, zakorzenionym na tysiąc lat chyba. Sieją się same i mimo, że nie dbam o nie w ogóle, trzymają się zaskakująco mocno. Jeden mały spacer po tych ścieżkach szarpie serce i duszę na kawałki. Dlatego staram się tutaj nie zaglądać, ale zostawiam ten ogród w jego kącie, z całą brzydotą i szarością, bo tylko na jego tle mój ogród dobrych wspomnień wygląda tak cudownie i w tym kontraście ujawnia się cała jego doskonałość. Daleko na krańcu moich dobrych wspomnień rosną coraz nowe i dziwne gatunki zmieniając się powoli w rabatki ze wspomnieniami snów. Mam też i takie, są cudaczne i dziwne, niezwykle kolorowe i machają do mnie pluszowymi łapkami. Zaglądam tam czasem, szukając powodu do uśmiechu i zawsze go tam odnajduję. W końcu nie ma nic bardziej pokręconego niż ludzkie sny a te które zostały na stałe w moim ogrodzie są dopiero cudaczne!!  Niewątpliwie jest tutaj pięknie i uwielbiam to miejsce.
Mam też kino, gdzieś na granicy ogrodu dobrych wspomnień a pudełkiem marzeń. Tutaj wyświetla się filmy jedyne i niepowtarzalne, powstałe  w  mojej głowie z przeczytanych książek. Prawdziwi i wymyśleni aktorzy odgrywają rolę tak jak podpowiada im moja wyobraźnia a scenografia warta jest miliony! Oscar murowany! Ciągle dodaję nowe do kolekcji a ponieważ nie panuje tutaj porządek, stare filmy mieszają się ze sobą tak, że trudno potem rozróżnić, co z czego się wzięło. 
Mam nadzieję, cichą i gorącą, że nikt nigdy mi tych pięknych miejsc nie zabierze, bo to one stwarzają mnie na co dzień taką jaką jestem i nie wyobrażam sobie, abym mogła tutaj nie przychodzić....

czwartek, 22 marca 2018

bo szczęśliwym się nie tylko bywa...

Niedawno wpadł mi w oko tytuł książki o Barbarze Stuhr - "Basia. Szczęśliwą się bywa". Nie do końca chyba, w każdym razie myślę, że lepiej po prostu permanentnie być szczęśliwym, bywając tylko czasem w innym nastroju. Nie mówię tutaj o szczęściu euforycznym, powodującym łzy wzruszenia, radosny śmiech, taneczny krok, itp. Takie ładunki emocjonalne niosą ze sobą tylko szczególne wydarzenia w naszym życiu, pierwsza miłość, pierwszy pocałunek, urodzenie dziecka, ale są to wydarzenia rzadkie, błyszczące jak diament wśród zwykłych koralików na sznurku wspomnień. Myślę, że można i warto być tak po prostu zwyczajnie szczęśliwym - czuć się ze sobą i z tym co się ma, co się zdobyło lub otrzymało od losu po prostu dobrze.  Taki stan wymaga jednak wysiłku i pracy nad sobą. Mawiamy, że kiedyś ludzie byli szczęśliwsi - i to prawda. Koncentrowali się na swoim małym świecie skupieni na zaspokajaniu podstawowych potrzeb i częściej niż my dzisiaj bywali zadowoleni z życia. Globalizacja i powszechny dostęp do informacji sprawia, że żyjemy problemami całego świata, codziennie bombardowani informacjami o zamachach, wojnach, okrucieństwach, zmyślonych lub prawdziwych zagrożeniach. Wszystko to atakuje naszą podświadomość powodując uczucie niepokoju i lęku. Jesteśmy również o wiele lepiej wykształceni, poznaliśmy świat w najmniejszych cząstkach, znamy tajemnice ziemi i nieba a to powoduje w ludzkim umyśle nadmierne analityczne rozmyślania powodując często depresje i smutek. Już romantycy wiedzieli, że wiedza jest przekleństwem i lepiej czasem nie wiedzieć. Zdaje nam się, że półnadzy Afrykanie zamieszkujący sawanny są biedni i  nieszczęśliwi, bo nie mają pięknych domów z bieżącą wodą, wygodnych ubrań i butów, samochodów i wszystkiego tego co czyni nasz świat cywilizowanym. Mnie jednak zdaje się, że to my podobni jesteśmy do  słowika w złotej klatce z baśni Andersena, który zmarł w luksusie z nieszczęścia. Żyjemy w społeczeństwie wciśniętym do złotej klatki dobrobytu, pięknych domów, szybkich samochodów, do świata przyjemności płynącej z samego faktu posiadania. Konsumpcjonizm tak mocno został nam zakorzeniony, że poczucie szczęścia łączymy mimowolnie ze stanem posiadania i to posiadania w coraz większych ilościach. Biegamy do pracy, zostajemy po godzinach, bierzemy pożyczki i kredyty, żeby mieć, bo mieć trzeba. Nie potrafimy powstrzymać się od ciągłego porównywania i wpędzania się w frustracje i złość, bo komuś się udało i ma więcej.  Moim zdaniem poczucie szczęścia jest odwrotnie proporcjonalne do chęci posiadania czegokolwiek.  Aby poczuć się w życiu dobrze należy obniżyć wymagania do optymalnego minimum i cieszyć się z tego co się ma, zarówno jeżeli idzie o sprawy materialne jak i uczuciowe. Środki masowego przekazu wpajają nam surrealistyczny obraz życia, rodziny, relacji międzyludzkich. A życie nie wygląda przecież jak film, jak reklama, czy jak zmyślona książka. Jest inne, trudne, wymagające, irytujące i rozczarowujące. Mimo wszystko można przecież zawalczyć o to, aby czuć się szczęśliwym, aby szczęśliwym być a nie tylko bywać. Trzeba popracować nad sobą. Odpuścić. Nie chcieć.  Machnąć ręką. Przemilczeć. Pomyśleć dwa razy. Świat zawęzić do czterech ścian swojego domu i tylko tym się przejmować. Żeby być szczęśliwym trzeba być trochę, a nawet bardzo, egocentrycznym i egoistycznym. Moim zdaniem warto. Kijem Wisły nie zawrócisz a marnowanie energii i sił na sprawy na które nie mamy wpływu doprowadzi nas do obłędu. O wielkie sprawy można zadbać w małej skali, na swoje możliwości, nie próbując być nikim na pokaz.
Ja jestem szczęśliwa, chociaż los nie zawsze układa się po mojej myśli, nie codziennie świeci słońce a ludzie nie są tacy jak w filmach to przecież wieczorem zamykam oczy i powtarzam sobie - w gruncie rzeczy, mimo wszystko, jestem szczęśliwa!
Życzę Wam wszystkim abyście szczęśliwi byli, a nie tylko bywali!

wtorek, 20 marca 2018

o wróblach, dziewicach i Kubusiu Puchatku

Dziś jest naprawdę piękny dzień - pierwszy dzień kalendarzowej wiosny. Równonoc! Od dziś dnia będzie więcej niż nocy. Nadchodzi piękny okres roku, widny, jasny, optymistyczny, napawający energią, witalnością, chęcią działania. Ale nie tylko. Jak się okazuje 20 marca świętują wróble, w Międzynarodowy Dzień Wróbla, a także wszyscy szczęśliwi, ponieważ mamy Międzynarodowy Dzień Szczęścia. Trudno powiedzieć, czy w tym dniu wszyscy powinni czuć się szczęśliwi, czy tylko gratulować tym, którzy za takowych się uważają. W każdym razie, wróble na pewno dziś są szczęśliwe, w końcu mają swoje święto. Zaglądając w kalendarz trudno nie odnieść wrażenia, że świąt jest tyle, że brakło dni w roku na ich celebrowanie, toteż upchnięte zostały po kilka na każdy dzień. Jestem prawie pewna, że taką ilość świąt wszelkiej maści i odmiany stworzyło grono AAWS - Anonimowi Alkoholicy Wstydzący Się. Picia bez okazji. Zatem, aby do kieliszka bez okazji jak ostatni ochlapus nie zaglądać, stworzono dni przeróżne świąteczne, a jakże, tak, aby codziennie można bez wyrzutów sumienia wznosić huczne toasty. Tak więc mamy Dzień  Kaca, od razu pierwszego stycznia, stosownie do okazji, a przy tym świetna okazja aby klin klinem wybijać...  Jest  święto sprzątania biurka, co jest przecież czynnością skomplikowaną, mozolną i w zasadzie można go świętować bez konieczności robienia jakiegokolwiek porządku. Jest Dzień Lizaka, Dzień Wszystkich Fajnych i Najbardziej Kochanych. Jak tu nie obchodzić tylu fantastycznych świąt?? Swoje święto mają również dziewice i Kubuś Puchatek, a także postaci z bajki ogólnie. Jest dzień pizzy, pikantnych potraw i bez mięsa, a także wegetarian. Dla każdego coś dobrego. Dzień przytulania i całowania. Mamy w kalendarzu dzień geja, ptaka wędrownego, mleka, ręcznika, a nawet....Agugaga - ktokolwiek widział, ktokolwiek wie... Świętują grzyby, a także pieczarka oddzielnie, jako twór grzybopodobny. Mamy dzień bez stanika, całowania, przytulania i seksu a nawet dzień orgazmu! Najlepsze święto, moim zdaniem,  obchodzimy 24 października - Dzień Niezdecydowanych Co To za Dzień - dla tych wszystkich którzy by w tym zatrzęsieniu świąt wszelakich dopatrzyli się jakiejś luki i zapragnęli ją świętować. 

Mnie osobiście przypada świętować 31 sierpnia - w Dniu Blogów. Udanego świętowania!!

piątek, 16 marca 2018

rodzina ach rodzina... !

Podobno  z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Ja nie jestem w tym temacie aż tak sceptyczna. Rodzinę każdy ma, a jak tworzy z kimś nową, kolejną, to ma też drugą rodzinę, zazwyczaj "gorszego sortu". Przychodząc na świat każdy z nas dostał w pakiecie powitalnym rodziców, ich przodków, być może rodzeństwo oraz całą masę genów mieszanych przez pokolenia w różnych konfiguracjach tworzących tzw. więź krwi. Moim zdaniem najsilniejszą i najbardziej wartościową na świecie. Jaka by ta rodzina nie była jest własna, najlepsza i jedyna. Ludzie pozbawieni przywileju posiadania bliskich są ubodzy, godni współczucia, chociaż pewnie nie postrzegają swojego ubóstwa w ten sposób. 
Wszystko w życiu może się skończyć w ciągu kilku sekund, w ciągu chwili może nam zostać odebrane. Jednak dopóki mamy rodzinę, mamy magiczną siłę do walki o wszystko. Można zachorować, stracić  dom, rozejść się z małżonkiem, mogą nas spotkać duże i małe dramaty, ale jeżeli mamy możliwość schowania się pod opiekuńcze skrzydła rodzinnych więzi, nie czujemy się samotni, opuszczeni, mamy siły do walki i stawiania czoła przeciwnościom. 
Krytykujemy się na potęgę. Zwłaszcza kiedy nam się wydaje, że mamy czego zazdrościć swojemu rodzeństwu czy rodzicom. Rzadko dostrzegamy, że oni zazdroszczą nam bardziej. I jeszcze bardziej krytykują za plecami. Najwdzięczniejszym tematem do plotek jest rodzina współmałżonka, no bo o swojej nie wypada  źle mówić, a na tej drugiej można psy wieszać. Dlatego na tym punkcie tak często dochodzi do małżeńskich awantur ("tylko popatrz na swoją mamusię!") - do czasu aż oboje nauczą się gryźć w język zamiast pochopnie wygłaszać swoje głębokie przemyślenia na temat teściów, szwagrów, itp. Małżeństwo jest o tyle ciekawe, że dwoje ludzi tworzy sztuczną więź, która bierze się z połączenia dwóch różnych światów, przyzwyczajeń, zachowań, wartości, czasem nawet języków. Iskrzy, grzmi i huczy, ale ostatecznie udaje się utrzymać te dwie natury w ryzach i na tym między innymi polega udane małżeństwo. Zawsze należy jednak mieć szacunek do  ludzi dzięki którym nasz współmałżonek jest taki a nie inny, którzy go ukształtowali i stworzyli świat w którym się wychowywał. I zawsze należy pamiętać o swoich korzeniach, dzięki nim - sięgającym daleko, daleko w przeszłość - jesteśmy sobą. Nasz charakter, zachowanie, język, wierzenia, tradycje dojrzewają w nas karmione przeszłością zapisaną w naszych genach. Wiele można wypracować, ale dziedzictwo krwi zostaje i zawsze wychodzi w końcu na wierzch.  Dlatego ludzie, z którymi łączy nas DNA są nam bliżsi, rozumiemy ich zachowania, poglądy i uczucia bo mamy ten sam bagaż dziejów w sobie. 
Możemy się nawet nawzajem krytykować, śmiać, wytykać wady ale kiedy spotyka nas ból, gorycz, rozpacz chętnie chronimy się pod jej ciepłe, opiekuńcze skrzydła. Będąc razem stwarzamy cudowną atmosferę wzajemnej miłości i bliskości, ładując nasze akumulatory.
Cieszmy się naszymi rodzinami, kochajmy je i po prostu bądźmy dla siebie. Nie tylko na zdjęciu.

wtorek, 13 marca 2018

bądź wola moja

Jak trwoga to do Boga - mówi stare porzekadło. A jak wiadomo, porzekadła mówią prawdę. Nawet Ci, którzy na co dzień nie zawsze mają czas lub chęć na rozmowę ze Stwórcą, w chwili trudnej, bolesnej, beznadziejnej przypominają sobie, że warto skorzystać i z tej metody, skoro wszystko inne jakoś zawodzi. No a jeśli nawet nie pomoże, to przecież nie zaszkodzi. Zatem, czy to w domowym zaciszu, czy w murach kościoła, przypominamy Panu Bogu o swoim istnieniu zasypując Go lawiną gorących życzeń. I aby nie pozostawić tej prośby takiej gołej, mało religijnej i świętej okraszamy ją na szybko "Ojczem naszym", myśląc już zazwyczaj o tym, co jutro na obiad, czy zdąży się rozmrozić to mięso na gulasz i czy te granatowe spodnie będą mi pasowały do tej nowej bluzki kupionej przez internet...Amen! O! I już zadowoleni, że oto zrobiliśmy już wszystko, co można, aby ten węzeł gordyjski na drodze naszego życia rozwiązać. A skoro tylko wybrzmi Amen wypatrujemy z nieba boskiej interwencji w naszej sprawie. Rzadko, lub wcale, zauważamy, iż w tekście modlitwy wybrzmiewają słowa które zdają się przeczyć naszemu euforystycznemu nastawieniu do jej mocy. "...bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi..." Twoja nie moja. Warto się czasem zastanowić, czy wiemy o co prosimy wymawiając te słowa. Zgadzamy się na poddanie woli Boga a przecież nie zawsze musi ona zgadzać się z tym, co my byśmy chcieli. Jeżeli nasza modlitwa nie zostaje wysłuchana, zawsze mamy żal i pretensje, rzadko cichą pokorę człowieka, który prosił, ale liczył się, że Stwórca ma inne plany. 
Z pokorą nam nie do twarzy. Hardzi jesteśmy i raczej relatywni jeśli idzie o podejście do religii, do prawa, do obowiązków. Wybieramy opcję, która nam pasuje, która zaspokaja nasze pragnienia i oczekiwania. Nie przestrzegamy przepisów, jeśli nie są po naszej myśli i nie mam tu na uwadze zbirów okradających niewinnych ludzi, tylko każdego z nas pędzącego przez miasto ponad dozwoloną prędkość. Prosty przykład, jest to przecież łamanie prawa, ale usprawiedliwiamy się zawsze na tysiąc sposobów. A nie o to idzie, kto ma lepszą wymówkę, tylko o to, aby przepisów przestrzegać i już. I nie usprawiedliwia nas nieznajomość prawa, czy przepisów, wszak powszechnie wiadomo, że Polacy znają się na medycynie jak najlepszy profesor, na prawie jak prezes sądu najwyższego i na sporcie jak Włodzimierz Szaranowicz. Jeżeli sąsiad zapali ognisko na działce, albo wykrzyknie coś po 22, odśnieża zapalony samochód lub też wyprowadza psa bez kagańca, z lubością wytykamy mu niewłaściwe postępowanie a czasem nawet nasyłamy mundurowych.  W żadnym razie nie przeszkadza to nam biegać z pupilem bez kagańca (mój nie gryzie), odśnieżać zapalonego samochodu (trzy razy szybciej niż sąsiad), krzyczeć po 22 (ale i tak ciszej i rzadziej niż sąsiad) oraz palić ogniska jak stos na którym można by spalić trzy czarownice! Cudze błędy rażą bardziej, a własne czyny zawsze mniej.  
Pisząca te słowa - człowiek z krwi i kości - popełnia te same "grzechy" i czasem tylko kiedy wychodzi z siebie i staje obok patrzy krytycznym okiem i pyta:
- czyja bądź wola dla Ciebie...?

czwartek, 8 marca 2018

być kobietą, być kobietą...

Co to właściwie oznacza, dzisiaj, na początku XXI wieku, w czasach, kiedy podobno wszystko można, a nic nie trzeba? W dawniejszych, bardziej patriarchalnych czasach rola kobiety była ściśle i dość klarownie wyznaczona poprzez status społeczny i pochodzenie. Dziś coś takiego podobno nie obowiązuje, wmawia się nam, że nie ma gorszych i lepszych i każdy ma równe szanse. Powszechnie jednak wiadomo, że pochodzenie i status społeczny nadal determinują życie ogromnej liczby kobiet. Uboga dziewczyna z małej wioski rzadziej zostaje prezesem banku, adwokatem, czy wziętym lekarzem niż jej rówieśniczka z zamożnej rodziny w wielkim mieście. Ludzkie umysły za nic mają dumne zapisy konstytucji i wielu innych dokumentów o równouprawnieniach, a seksizm ma się świetnie zarówno na wysokich szczeblach władzy jak i w najniższych warstwach społecznych. Zakorzenione w ludzkiej naturze uprzedzenia i przesądy, również te dotyczące roli kobiet w społeczeństwie, nadal żyją. 
Nieważne.
Wiadomo, że tak jest i nie zmieni się to jeszcze przez kilka pokoleń, a być może nigdy. Nie powinno to jednak mieć wpływu na fakt, że kobiety - wszystkie bez wyjątku - powinny czuć się wyjątkowo, powinny doceniać swoja kobiecość i powinny wiedzieć, że być kobietą dziś, to być ŚWIADOMYM swojej kobiecości i czerpać z tego sto procent satysfakcji.
Nieważne, czy pochodzisz z maleńkiej biednej wioski, czy z wielkiego miasta, czy jesteś młoda, czy masz już siwe włosy, czy zarabiasz tysiące, czy paręset złotych, a może nic. To wszystko nie ma znaczenia. Ważne, aby każda z nas poczuła siłę kobiecości, tego cudownego pierwiastka, który sprawia, że spajamy świat w całość, sprawiamy, że wszystko ma jakiś sens, utrzymujemy w ryzach rodziny, społeczeństwa. Nie ma znaczenia, czy zajmujemy się domem, czy prezesujemy wielkiej firmie, czy jesteśmy singielką, czy od dwudziestu lat żyjemy z jednym mężczyzną, czy wychowujemy siedmioro dzieci, czy w ogóle. Każda z nas jest tak samo wartościowa, ważna i spełnia swoją jedyną i niepowtarzalną rolę w społeczeństwie. Jesteśmy jedyne, niepowtarzalne, nie do zastąpienia. Bez różnicy, czy rzęsy i paznokcie mamy swoje, czy doczepione, czy biegamy do kosmetyczki i na zabiegi chirurgiczne, czy pozwalamy, aby czas malował swoje znaki na naszym ciele - wszystkie jesteśmy piękne i cudowne. Kobiecość to nie czerwone szpilki i talia osy, to poczucie piękna płynące ze świadomości naszej wewnętrznej siły. 
Porównywanie się z mężczyznami w ogóle jest bezcelowe. Jesteśmy inaczej stworzeni, inaczej myślimy, czujemy, do innych spraw jesteśmy stworzeni. Płaczemy, bo możemy, bo tak zostałyśmy stworzone, aby emocje wylewały nam łzy a nie rozsadzały serce po pięćdziesiątce. Rozdajemy uczucia, bo potrafimy, bo przez to świat jest lepszy i wartościowszy. 

Nie życzę Wam wszystkiego najlepszego, bo to i tak się nie sprawdza, życzę Wam KOBIETY, aby na każdym zakręcie życia dodawało Wam sił poczucie, że jesteście niezwykłe i na pewno dacie radę!  

poniedziałek, 5 marca 2018

schronisko dla samotnych dusz

Ten dom istnieje naprawdę. Ma ceglane mury, dach, otacza go podwórko, ogród i płot i zawsze otwarta brama. Mieszkają w nim ludzie na pozór zwyczajni, mama na państwowym kiepsko płatnym etacie i tata - jak przystało na Śląsk - większość życia górnik. Zwyczajny robotnik próbujący zapewnić byt swojej rodzinie w pracy, której nie da się wycenić w żadnej walucie świata. Mieszkają wielopokoleniowo, babcia, rodzice, dzieci. I zawsze jeszcze ktoś. Z rodziny, przyjaciół, znajomych. Każdy garnie się do tej rodziny, chce się przytulić do jej normalności, ogrzać w cieple jej serdeczności i zanurzyć w atmosferze jaką stwarzają wokół siebie tylko dobrzy ludzie. Bezinteresowni,  nie oceniający, współczujący i serdeczni. Każdy jest mile widziany, samotna matka, zagubiona mężatka, zbuntowana nastolatka, każdy kogo trapi cokolwiek, idzie i leczy swoją zraniona duszę. Sami borykają się z rożnymi problemami, takimi jak wszyscy i takimi jak nieliczni. Nigdy o nich nie mówią, czasem widać w ich oczach zmęczenie codziennością, ale i tak uśmiechnięci wysłuchują Twoich problemów, choć by były nie wiem jak błahe. Nie oceniają i nie potępiają, świadomi aż nadto ludzkich ułomności. Nigdy nie jesteś przyjacielem tylko jednego jej członka, poznając jednego stajesz się częścią ich życia, każdy o Ciebie pyta i interesuje się Tobą. Miłość, życzliwość i ciepło wylewają na innych jakby znaleźli nieskończone ich  źródło. Jakby znaleźli złotą receptę na bycie szczęśliwym, a przecież wichry życia nie oszczędzają również ich, a kolejne zmarszczki i siwe włosy nie biorą się znikąd. W ich kuchni zawsze pachnie jedzeniem i zawsze możesz zostać czymś poczęstowany - zwykła zupa z ryżem albo ziemniaki z jajkiem, ale wszystko doprawione miłością i życzliwością. Człowiek przychodzi, zrzuca swoje ciężary i wychodzi odrodzony, przekonany, że on też może stworzyć taki dom, gdyby tylko troszkę się postarał. 
Polityka i wielki świat nie mają tu racji bytu, liczy się człowiek i podstawowe wartości, rodzina, przyjaźń, dobro. Każdy wychodzi pokrzepiony do dalszej walki z rzeczywistością. I wraca, bo zakochał się w tym miejscu i w tych ludziach.

A czy gdzieś obok Ciebie jest takie schronisko dla samotnych dusz?

czwartek, 1 marca 2018

jak dobrze (czasem) być samemu

Wielka chwila zbliża się wolno, zaznaczona w kalendarzu na czerwono, obietnica nieskalanej swobody i luzu, ciszy w najczystszej postaci, po prostu pustego domu, całego tylko dla mnie. Jakże rzadka, zwykle tylko kilkugodzinna, naszpikowana pomysłami na jej spędzenie i wykorzystanie, jawi się jak namiastka wolności dla więźnia, powoduje dziwne podniecenie i zachwyt. Kiedy drzwi zamykają się za całą gromadką, która postanawia spędzić czas wyjątkowo beze mnie, odczekuję kilka niedowierzających minut zastanawiając się, czy aby nie wrócą. Kiedy nie wracają rozpoczynam radosny bieg przez kuchnię, myśląc jednocześnie o tym, czego bym się napiła (kawka, koniecznie z pianką, albo nie, ta herbatka ulubiona, którą zawsze pije zimną, albo wiem! zrobię sobie drinka, aha i jeszcze to winko mam w szafce, ale w sumie, napije się wody jej przygotowanie zajmuje najmniej czasu a mam jeszcze tyle do zrobienia!)i o tym co włączyć do słuchania - Elvis, dawno nie słuchałam, albo lepiej Beethoven, nigdy nie mogę go słuchać jak wszyscy są w domu, albo lepiej, puszczę sobie składankę starych hitów a potem symfonię i na koniec Elvisa. W mgnieniu oka wobec pustych ścian i braku taksujących spojrzeń ujawniają się moje wszystkie skrywane talenty. Śpiewam wyśmienicie, wyciągam wszystko i tak długo jak trzeba a nawet co tam taka Houston, ja potrafię wyżej i dłużej ciągnąć to jej Uuu ze słynnego You. Zaśpiewałam Carey, Sinatrę, Madonnę, Villas i Habanerę z Carmen i dopiero się rozkręcam! Na co dzień nie śpiewam, nie warto zawstydzać wszystkich dookoła takim ogromem talentu, przecież komuś może zrobić się przykro, że ktoś ma TAKI głos! Tańczę pierwszorzędnie, Egurrola przy mnie ledwo podryguje w takt muzyki, ja po prostu wszystko mam w małym paluszku, tańczę za siebie i za partnera, nawet się nie zgrzałam, taka forma, taki styl!! Zazwyczaj z żywym partnerem już mi tak nie wychodzi, jednak różnica poziomów itp. trzeba się dopasować do partnera, co poradzić. Po prezentacji obu talentów czas na malowanie paznokci, muzyka dudni, a ja wymyślam kolory, mam przecież czas, mogę ostatecznie przemalować paznokcie u nóg na inny kolor, gdyby był nietwarzowy. Bo mi  koniecznie stopy do twarzy pasować powinny. Wystrojona w odjazdowe paznokcie idę wyciągnąć z szafy ukryte w kącie rzeczy z metką "jak schudnę" i przymierzam je sobie do woli, wolna od ironicznych spojrzeń i uwag w stylu: "to się aż tak nie naciągnie"; "kolacja z dwóch dań to przesada"; "przydałaby się dietka"; "wiesz, ile kalorii ma łyżeczka majonezu?" itp. Nic nie pasuje, wprowadzając mnie w nieco przykry nastrój... Wyciągam więc rozmaite skarby schowane w barku, czekoladki, batoniki, wafelki i po trosze wszystkim się delektuję, stwierdzając, że mi kilka starych szmat nie zepsuje tego dnia! Mogę sobie pokomentować do woli program w telewizji, popłakać na reklamach, przekląć głośno i nie martwić się, że "się dzieci uczą", - jak zwykle nie tego co trzeba.  Miałam się jeszcze wygrzać w wannie, zrobić peeling stóp, nabalsamować, obejrzeć milion stron w internecie, poczytać książkę, poukładać zdjęcia, pofarbować włosy.....i w sumie, dobrze, że już wrócili. Strasznie mnie zmęczyło to odpoczywanie...