poniedziałek, 29 lipca 2019

chłopak ze zdjęcia

Pamiętam go takim, jakim widziały go moje nastoletnie zakochane oczy, jakim go odbierałam zamroczona pierwszym poważnym nieodwzajemnionym uczuciem. Nieco wyższy ode mnie, średniej budowy, ze szczeciną ciemnych włosów, zawsze trzymał się prosto, ale nie sztywno. Zazwyczaj w koszuli założonej na t-shirt oraz dżinsach. Czarnych lub niebieskich. W krótkim rękawku widywałam go rzadko, nawet w dość ciepłe dni. Dłonie miał smukłe, zadbane, blade, jak ktoś, kto nie pokazuje się słońcu, z wyraźnie widocznymi czarnymi włoskami. Pamiętam jego twarz, pociągłą, z niebieskimi, lekko opadającymi oczami, wąskimi ustami i troszkę za dużym nosem. Połączyła nas szkoła, ale już nie potrafię powiedzieć kiedy dokładnie zorientowałam się, że mi na nim szczególnie zależy. Po prostu któregoś dnia uświadomiłam sobie, że dzień bez niego jest okropny, beznadziejny i smutny. Że na jego widok serce skacze mi z radości a w płucach brakuje powietrza. Starałam się jednak nie okazywać tego po sobie, mając niejasne przeczucie, że mój entuzjazm nie znajdzie odzwierciedlenia z drugiej strony.  Powstała jednak między nami niezwykła jak na nasz wiek i różnicę płci zażyłość, przyjaźń nawet, jedna cieniutka nić bliskości pielęgnowana przez kolejne trzy lata liceum. Już nie jestem w stanie wskazać kiedy to się dokładnie zaczęło, kto zadzwonił pierwszy, czy to ja dążyłam do tej bliskości wiedziona uczuciem, czy też po prostu byliśmy bliskimi duszami, które się zwyczajnie rozumiały, z czasem nawet bez słowa. Nie siedzieliśmy w jednej ławce, nie rozmawialiśmy na przerwach, nasza przyjaźń rozwijała się poza szkolnym towarzystwem podczas popołudniowych rozmów telefonicznych. Trudno powiedzieć, ile godzin przegadaliśmy, ile tematów poruszyliśmy i ile po prostu przemilczeliśmy, bo słowa już nie wystarczały. Pretekst zawsze był błahy a po godzinie w sumie nie pamiętaliśmy od czego się zaczęło. Wyczuwał moje nastroje, nie pozwalając mi się jednak rozklejać. Chyba najbardziej lubił rozmawiać ze mną, kiedy byłam w dobrym humorze, kiedy się śmiałam  i żartowałam. Znałam go na tyle dobrze, że potrafiłam wyobrazić sobie jaką ma akurat minę, kiedy rozmawiamy.  Czy jest poirytowany, poważny, smutny, czy się uśmiecha a w oczach ma błyski. Jak nikt potrafił uśmiechać się tylko oczami, robił to czasem kiedy nasz wzrok spotykał się nad zeszytami. W jego głosie wyczuwałam, kiedy robił to po drugiej stronie słuchawki. Miał spokojny, ciepły, delikatnie nosowy głos, którego uwielbiałam słuchać. Przenigdy nie krzyczał, rzadko też się denerwował. Zaledwie kilka razy, brał wtedy głęboki oddech i mówił szybko, patrząc przy tym twardo, prawie stalowymi oczyma. To chyba było gorsze, niż gdyby krzyczał. Nie przypominam też sobie, aby przeklinał. Ja znacznie więcej, o co mnie czasem upominał. Mówił do mnie wprost, bez zdrobnień i upiększeń, których sam też nie lubił, ale moje imię w jego ustach brzmiało naprawdę pięknie. Kończył rozmowę zwyczajnym "trzymaj się" i tylko to czasem dawało mi siłę, aby naprawdę się "trzymać". Martwiłam się o niego, a on czasem wykazywał troskę o mnie. Nigdy nie spotkaliśmy się na nasze pogaduchy, nigdy nie było między nami żadnej fizycznej bliskości, zaledwie raz trzymałam jego dłoń, w tańcu podczas studniówki.  Pozostał jednak niezwykle mi bliski. Nasze drogi rozeszły się nagle i jak widać na stałe. Pozostało jedno zdjęcie, kilka blizn i piękne wspomnienia...

środa, 3 lipca 2019

Ja za 40 lat

Koniecznie z siwymi włosami, bo dodają powagi. Chociaż może w ogóle z włosami...? Mam nadzieję, że nie bez, leżąca w szpitalnym łóżku, trzymając za rękę ostatniego odważnego, który mnie przyjdzie pożegnać. Może leżąca w jakimś domu opieki, z totalną pustką w głowie, z mężem na krzesełku obok łóżka, do którego ciągle będę mówić: " kim pan jest?". Chociaż nie, nie sądzę. Pewnie okutana w ciepły sweterek będę przesiadywać pod orzechem, jak dziś, obserwując życie dookoła i sąsiadów przy codziennych czynnościach. Pewnie nie tych co dziś, pewnie przy innych zajęciach. Orzech będzie okropnie stary, bez owoców, za to z przyjemnym jak dziś cieniem od słońca. Będę czytała książki, zapewne znowu te same, bo pamięć poplączę fakty i wstawi bohaterów w inne scenerie. Mąż przyniesie popołudniową kawę i będziemy rozmawiać o niczym. Być może w tych samych fotelach, ale z pewnością z innymi kubkami, znając moje zamiłowanie do tłuczenia. Powiemy kilka banałów, po czym każde zajmie się swoją lekturą. Może będę miała wnuki? W kuchni będę przyrządzać smakowite potrawy, szczęśliwa, że nie na mnie ciąży odpowiedzialność za ich wychowanie. Będę ich rozpieszczać smakowitym ciastem i zupełną swobodą. Jeżeli zechcą nas odwiedzać, oczywiście. Może będą wolały pokazać się hologramem w telewizyjnym raz w tygodniu, pytając zdawkowo jak zdrówko i zupełnie nie chcąc słyszeć odpowiedzi. A może zamiast wnuków będzie w domu samotna latorośl, wyjadająca z lodówki smaczniejsze kęski i podbierająca drobne z emerytury? A nas szlag jasny trafi i taki będzie koniec. Być może jeszcze  będę pracować, aby czuć się przydatną, potrzebną i chcianą, aby nie siedzieć w domu ze zgryźliwym tetrykiem. Albo sama, jeżeli tetryk ostatecznie i zasadnie mnie znienawidzi, głównie za niedosładzanie lub przesładzanie jego kawy i herbaty. Będzie przysyłał mi kolorowe widokówki z odległych części świata, które wreszcie zwiedzi beze mnie. Chociaż jak tak myślę, to nie widokówki, a tylko wiadomości na telefon ze zdjęciami egzotycznych krain. A ja będę pokazywała je dużo młodszej koleżance z pracy zamęczając ją opowieściami z własnego życia. Zresztą nie tylko ją. Za 40 lat mam nadzieję mieć więcej czasu na kawkę z przyjaciółką. Wpadałabym do niej bez kilkutygodniowego umawiania się, spontanicznie na kawkę lub lemoniadę, zasypując ją niezliczonymi plotkami o starych lub nowych znajomych, które powtarzane po stokroć nadal będą powodować wypieki na twarzy. Albo one, albo przesadna ilość kofeiny wypijanej każdego dnia. I zawsze się będę malować, chociaż efekt będzie z pewnością nieco straszny, ale nikt nie będzie miał odwagi powiedzieć starszej pani prawdy i sprawiać jej przykrości. Zrobimy z siostrami rodzinny wypad na liposukcję. Przestanę przejmować się dietą, zjadając to, na co akurat przyjdzie mi ochota. Oczywiście zawsze z kimś, bo we dwoje smakuje lepiej... Wpadnę do córki na lampkę szampana, do syna na nieproszony obiad, który potem solidnie skrytykuję, jako dzieło mojej synowej. Zapewne będę  nieznośna, wścibska i przemądrzała. Na tyle, aby nikomu nie było żal, kiedy stąd kiedyś odejdę. Będę nadal sadziła kwiaty na wiosnę, ciągle nie znając ich nazw, przycinała krzewy które uparcie wciąż będą odrastać, przesadnie stroiła dom na Wigilię i zachwycała się pierwszym krokusem. Kupie sobie wreszcie bujany fotel, z którego podnosić będzie mnie mąż, po solidnej porcji bujania. A pewnego dnia, otworzę stare pudełko, wyciągnę pożółkłe kartki i pokładając się ze śmiechu przeczytam ten tekst, sprzed czterdziestu lat...