niedziela, 5 kwietnia 2020

i Jezus też się bał...

Zewsząd spoziera statystyka, liczby wyrażane w dziesiątkach i setkach tysięcy, niezliczone odmiany dobrych rad i "eksperckich" wypowiedzi. Epidemia. Pandemia. Strachu, niepewności, lęku, wreszcie wirusa. Wirusa który bardzie niż płuca zatruwa serca wszystkich ludzi na całym świecie. Zasiewa zwątpienie, chęć odosobnienia, zamyka nas w domach, w kokonach bezpiecznej izolacji od rzeczywistości. Sączy się w nas kolorowym strumieniem telewizyjnych przekazów, inspirowanych chęcią sprzedania sensacji, jakiej w naszym życiu nie było od jakichś dziesięcioleci. Wgryza się w nas świdrującym poczuciem zagrożenia, najgorszego jakie znamy - chorobą i śmiercią. Strach jest dla ludzi czynnikiem ratującym życie, a - ponoć - lenistwo, matką wynalazków. Strach kazał naszym przodkom uciekać przed tygrysem, strach pomaga uniknąć wielu groźnych sytuacji. Instynktowny i najbardziej pierwotny odruch, kiedy stykamy się z nieznanym.  Przesadny i paraliżujący pozbawia zdolności właściwej oceny sytuacji i zdroworozsądkowego zachowania. Niektórzy boją się pająków, inni wysokości, ptaków, owadów, samochodów. Zdecydowana większość ludzkości bała się i boi do dziś cierpienia a przede wszystkim śmierci. Dlatego modlimy się o spokojną śmierć, najlepiej we śnie, bez poprzedzającej ją choroby naznaczonej cierpieniem. Uciekamy od cierpienia innych, a własne napawa nas lękiem, nawet przerażeniem. Ból łamie ciało i ducha. Unicestwia człowieczeństwo w nas. Poniża i odbiera godność. Każdego dnia straszą nas kolejnymi ciężkimi przypadkami, wypełniają nasze myśli obrazami cierpiących ludzi, z grymasem bólu i przerażenia na twarzy. Wypalają nam go pod powiekami, aby towarzyszył nam zawsze, kiedy wrócimy myślami do otaczającej nas rzeczywistości. Wyznają kult śmierci, z niespotykaną skrupulatnością wyliczając kolejne przypadki śmiertelne. A my się boimy. A ze strachem nam nie do twarzy. Ze strachem nam obco. Nerwy jak dzikie konie galopują nam we krwi, małe bomby wybuchają przy najmniejszej iskrze. Zamknięci w domach zaczynamy się nienawidzić. Z tęsknotą myślimy o nudnym obiedzie u mamy, o sztywnych urodzinach od szwagra. Brakuje nam ludzi, życia, przestrzeni. Lęk i depresja wyciągają do nas swoje szpony, upatrując łatwy łup w przerażonych sercach. Boimy się nieznanej choroby, ciąży nam przypomniana ulotność życia, wygrzebane ze  średniowiecza "memento mori". Szukamy pociechy w modlitwie, oglądamy Papieża na pustym placu, tęsknimy za kościołem w którym nas dawno nie było. Dziś trudno nam uwierzyć, że cierpienie uszlachetnia, że śmierć może być dopiero początkiem. Nic dziwnego. Wiara to wysiłek, wiedza to przywilej, którego nie mamy. Zanurzeni w chwilowej ufności we wszechmoc Boga, liczymy na cud. Odegnania nieprzyjemności na rzecz spokojnego, miłego, komformistycznego życia.  A przecież to nic wielkiego się bać. To żaden wstyd. Czując się panami na tej ziemi pożegnaliśmy to uczucie. A ono jest nam potrzebne. Odkrywa znaczenie wszystkiego, co zdążyliśmy strywializować. Na nowo ustawia perspektywę, kalibruje wartości. Przecież nawet Jezus się bał. Bał się, wtedy w Ogrójcu, wcale nie miał ochoty umierać. Młody, z garstką przyjaciół, popularny, może zakochany? "Wziąwszy ze sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę."(Mt 26,37); "Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i począł drżeć i odczuwać trwogę.(...)I odszedłszy nieco do przodu, padł na ziemię i modlił się, żeby - jeśli to możliwe - ominęła Go ta godzina." (Mk 14,33.35) Wszyscy się boimy, o siebie, o innych. Słusznie, czy dlatego, że komuś na tym zależy...? Poddani ekstremalnemu doświadczeniu społecznemu, bezbronni i w malignie wykluczających się informacji. Bójmy się trochę, odczujmy trochę strachu, dajmy się skalibrować, wyzerować. Wszak i Jezus się bał....




  • Cytaty zaczerpnięte z "Biblia Tysiąclecia" Wydanie 5.