wtorek, 6 grudnia 2022

Momenty

 Momenty.... Przepływają powoli obok nas otulając niczym mgła. Nieuchwytne, ulotne... Przepływają i mijają niepostrzeżenie w czasie telefonicznej nieuwagi, telewizyjnego zawieszenia. Naszą uwagę skupiają drobnostki, pożeracze czasu, ogłupiające media. A momenty wydarzają się gdzieś obok. Spoglądają poważnie cudnymi, niebieskimi oczami małego dziecka. Spływają kroplą deszczu po świeżo utkanej pajęczynie. Spacerują drobnymi kroczkami owłosionej gąsieniczki. Wypowiadają pierwsze słowo w życiu. Błyskają ostatnim promieniem słońca w rozwianych włosach. Otrzepują poranną rosę ze skrzydeł. Ulatują gorącą mgiełka znad świeżej kawy. Uwalniają duszę tygrysa w ciele małego kotka. Spoglądają wystraszonymi oczami sarny. Błyskają na różowo na południowym niebie. Mówią "kocham Cię". Pachną szczęśliwym wspomnieniem dzieciństwa. Zatrzymują bicie serca na sekundę. Spadają z nieba pierwszym płatkiem śniegu. Śmieją się głównie i szczerze, jak tylko dziecko potrafi. Biorą pierwszy oddech. Prostują linie na szpitalnym wykresie. 

środa, 24 sierpnia 2022

Kiedyś

 12 lat to naprawdę już spory kawałek czasu. Nawet emocje ucichły, przytłumione świeższymi, wyraźniejszymi. Ze zdjęć spoglądasz taki, jakim Cię zapamiętała tamta chwila. Moja pamięć kalibruje swoje dane na podstawie tych kolorowych pamiątek, ale przecież Twój obraz to nie wszystko, co chciałam mieć na zawsze we wspomnieniach. Krótkie filmy z Twoim udziałem w mojej prywatnej kolekcji powoli blakną, płowieją. Wytarte taśmy urywają wątek, głos nie jest już podobny do oryginału. Ilekroć odtwarzam je w myślach czuję, że ich część straciłam na zawsze. Ciągle jednak staram się pielęgnować to, co mi zostało. Już jutro wylądowałabym w Twoim niedźwiedzim uścisku, wieńczącym urodzinowe życzenia. Zawsze byłam pod wrażeniem Twojej siły, a Twoje „przytulasy” po prostu łamały żebra. Jednocześnie byłeś delikatny i precyzyjny, dokładny i staranny. Naprawy różnego sprzętu wymagały cierpliwości i precyzji. Gra na keybordzie również. Rysowanie, szkicowanie także. Żałuję, że nie ma we mnie nic z Twojego spokoju, dokładności i cierpliwości. No cóż, nie wybiera się charakteru. Pamiętam jeden sylwester, na którym wyciągnąłeś stary akordeon i zagrałeś. Wszyscy chyba pamiętamy niezliczone godziny spędzone nad klawiszami. W przypływach melancholii głośne słuchanie muzyki. Pamiętam ten piękny zestaw kredek ze sportowym autem na opakowaniu, którego nie wolno nam było używać, bo był wyłącznie Twój. Żałuję, że nie zachowały się tamte wszystkie rysunki. Pamiętam żmudny proces naprawy lampek świątecznych, kiedy kilka godzin zajmowało rozplątanie i naprawa niedziałającego kompletu, a jedyną oznaką nerwowości u Ciebie był kolejny zapalony papieros. Takiego chcę Cię pamiętać, nie takiego, któremu złość, smutek i rozgoryczenie rzucały na usta gorzkie słowa. Milczący i powściągliwy jesteś dla mnie większą pociechą. Chciałabym umieć kwitować rzeczywistość westchnięciem, ruchem brwi czy gładzeniem wąsa, jakkolwiek to ostatnie jest nieco trudne. Gdy trafia mnie szlag staram się mieć przed oczami Twój obraz siedzącego na tapczanie ze stoickim spokojem pośrodku burzy rozpętanej przez cztery kobiety. Moja zła dusza siada wtedy w drugim końcu tapczana, czekając na Twój ironiczny komentarz opatrzony błyskiem w brązowym oku i kilkoma zmarszczkami w jego kąciku. Wtedy wiem, że łączy nas nadal pokrewieństwo dusz i mam w Tobie oparcie. Żałuję, że nie zawsze to wystarcza, żeby ten spokój zachować. Wiem, że kiedyś tak sobie jeszcze usiądziemy. Odrzucę wszystkie złe wspomnienia, usiądę obok i siorbiąc gorącą kawę będziemy wspólnie prześmiewczo komentować wszystko i wszystkich. Kiedyś na pewno.

niedziela, 24 lipca 2022

Małe szczęścia

 Czas sączy się leniwie szumiąc czasem liśćmi czeremchy i z wolna prowadząc słońce przez nieboskłon. Na rozkwitłej kępkami kończynie bzyczą pracowite pszczoły. Stary pies wygrzewa kości w gorących promieniach. Schowaczek - starsza z kotek - w wysokiej trawie za drogą czeka na swoją zdobycz. Piękna, biało-ruda, o cudownym spojrzeniu  miodowych oczu. Na ogół pełna powagi i gracji, spokojna, zabójczo skuteczna. Wszystko to znika, gdy ucieka przed Kopciuszkiem, naszą maleńką kotką. Nic dziwnego. Dla spokojnej i cichej Schowaczka biegający z szybkością światła wulkan energii w postaci Kopciuszka jest bytem tak dziwnym i odmiennym, że lepiej od niego uciec. Pierzcha  z podkulonym ogonem daleko i z bijącym z przerażenia sercem wraca do swojej sfinksowej postawy.  Kopciuszek akurat atakuje stojący przy domu orzech. Wspina się dzielnie, drapie korę, przygryza gałęzie, aby w następnej sekundzie zeskoczyć i pognać bawić się czym innym. Na koniec pewnie wpadnie niczym torpeda pod altanę, przewracając pusty pojemniczek na karmę. Kopciuszek jest maleńka i gdyby nie sterczący do góry ogon nie byłoby jej widać zza nieskoszonej trawy. Szara, w czarne pręgi przypomina tygrysa. Okrągłe szare oczy wydają się ciągle zdziwione, tyle nowych rzeczy poznaje codziennie. Z charakteru również tygrys. Ciekawska, odważna, nieustępliwa, zadziorna. Pełna energii. Najsłodsza, gdy śpi, ufnie wtulona w nasze ramiona.   

Ogród pełen jest radosnych głosów dzieci. Słychać ich śmiechy, pluskanie wody w basenie, skrzypienie sprężyn w trampolinie. Głośne MAMOOO średnio co piętnaście minut. Porozrzucane ręczniki i butelki z piciem zajmują prawie całą drewnianą huśtawkę. Tę, którą mąż zrobił, kiedy z pierwszym dzieckiem byłam w ciąży. Żebym miała gdzie odpoczywać. Odpoczywałam wtedy i odpoczywamy do dziś. Schowana między dwoma drzewami idealnie nadaje się na dopołudniową kawkę, zapewniając przy tym leniwe kołysanie. Niegdyś oblegana codziennie, przeszła na swoją emeryturę. Obecnie króluje u nas altanka. 

Kiedy trochę ponad dwa lata temu mąż z teściem na nierównej trawie wyznaczali cały dzień sznurkami jakieś poziomy nie wierzyłam ani w położenia kostki, ani w postawienie altany. Moja niespokojna i w gorącej wodzie kąpana natura domagała się czynów i to czynów energicznych, dających szybki efekt. Poprawianie sznurków w zimny kwietniowy dzień do nich nie należało. A już z początkiem czerwca organizowaliśmy urodziny naszej Zosi pod nową altaną, przy stole postawionym na równej kostce. Cierpliwość popłaca. Dziś to moje ulubione miejsce, w którym wszystko jest dobrze przemyślane i nie jest to moja zasługa. W kącie prostokątnego placyku, blisko drzew na końcu działki, stoi drewniana altanka, choć nieco inna niż wszędzie. Z dwóch stron zabudowana pełnymi ścianami chroniącymi nas przed ciekawskim spojrzeniem z drogi. Dwóch pozostałych ścian nie ma w ogóle, co tworzy przyjemne przejście na resztę placu. W kącie altanki stoi odratowany narożnik, przyjemny i wygodny. Właśnie wcisnęłam się w jego kącik, siedząc na pachnącym kocu, spoglądam na ściany na których wiszą zrobione przeze mnie wiklinowe serca i drewniane lampiony - prezent urodzinowy. Jest stół zrobiony przez mojego męża, nieopodal specjalne miejsce na ognisko, grill. Centrum życia towarzyskiego i rodzinnego w naszym ogrodzie. Schowana przed upalnym słońcem mam jednak możliwość oglądania całego placu, bawiących się dzieci, kolorowych kwiatów, ciągnących od czeskiej granicy chmur i przelatujących nad głową samolotów. 

W błogim szczęściu dziękuję Bogu, że nie muszę się ich bać ...

poniedziałek, 23 maja 2022

Na rozstaju dróg

 Ostateczność i nieuchronność przerażają. Wpełzują leniwym, cienkim strumieniem strachu wprost do mózgu, na granicy rzeczywistości i sennej mary. Wypełniają powoli myśl, te ostatnią, przed zaśnięciem. Rozszerzają źrenice przypływem przerażenia. Popędzają uśpione serce do szaleńczej gonitwy za tlenem. Wypełniają płuca nadmierną ilością powietrza. Przebiegają po karku zimnym mrowieniem, sunąć w dół, aż na koniuszek kręgosłupa. Uderzają w bębenki zwariowanym staccato. Zwilżają dłonie zimnym potem. Okładają stopy lodem. Stają kluchą w gardle. Sprawiają ból w piersiach, żołądku i jelitach. Nie ma ucieczki. Nie ma odwrotu. Ta maszyna, puszczona raz, pędzi i nie ma hamulca bezpieczeństwa. Nie można zrezygnować, wrócić, odmówić. Ktoś, kiedyś, swoją decyzją ruszył nasz pociąg a on mknie. Droga czasem prosta, czasem kręta. Zapas energii jeden i nieodnawialny. Rozstaje i mijane po drodze składy mądrości, szybkie luksusowe torpedy i samotne lokomotywy.  Wajha w lewo lub w prawo. Szybka reakcja, która droga lepsza. Żal z nietrafionych decyzji. Żadnej mapy i drogowskazów. Kilka szans na wykolejenie. A gdyby tak raptem wyskoczyć z tej maszyny. Nie dać jej szansy na dotarcie do celu. Zrobić sobie własny hamulec awaryjny. Zostawić ją bez maszynisty i zostać tutaj. Rzucić się w ramiona tego, co niepewne, niezbadane. Co przeraża, zabiera radość, wstrzymuje oddech i wyciska łzy. Strach pomieszany z nadzieją. A co jeśli tam czekają, co jeśli ten peron już tętni życiem? W moim pociągu inni są na chwilę. Wchodzą, wychodzą, pojawiają się i znikają. Są chwile radości i zwątpienia. Może już tu wysiądę, a może jeszcze pojadę. Z tamtego peronu już nikt nie odjeżdża. Siedzą cierpliwie i piją herbatę. 

Zmrok znów zapada. Strumyczek panicznego strachu szumi już z daleka. Wiem, że się zbliża, że wedrze się za chwilę. Obrzydził mi noc, którą tak kochałam. Z łóżka zrobił największego wroga. Z głowy bolesny wrzód, którego dobrze się pozbyć. Z serca nerwowy strzęp strachu i przerażenia. Ze mnie żywy nerw schowany pod maską normalności.

sobota, 14 maja 2022

Gdyby mi Ciebie zabrakło

 Gdyby mi Ciebie zabrakło

Rankiem w promieniach świtu

Nikt by mnie wtedy nie zmusił

By je schować za płaszczem rolety.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

W kuchni przy późnym śniadaniu

Nikt by się wtedy nie zżymał

Na brak świeżutkiej bułeczki.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

W telefonie po drugiej stronie

To nikt by mnie już nie pożegnał

Jakimś śmiesznym zdawkowym słowem.

Gdyby mi Ciebie zabrakło 

W zwykłym smażeniu kotletów

Komu sypałabym czosnek 

Grubą, równiutką warstwą.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

W kłótniach naszych dzieci

Skąd bym wiedziała co

I w jaki sposób powiedzieć.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

W myśli przy trudnej decyzji

Kto byłby mi wyznacznikiem

Słuszności mojego wyboru.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

W odwadze dnia codziennego

Czy miałabym jeszcze siłę

Otwierać oczy co rano.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

We łzach goryczy i smutku

Czy jakaś siła nieznana

Podniosłaby mnie z upadku.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

Nagle i zaskakująco

Czy starczyłoby wina na świecie

Żeby utopić mój smutek.

Gdyby mi Ciebie zabrakło

Kto dałby mi siłę do życia

Kto trzymałby w pionie na co dzień

Kto by mnie kochał na serio.




wtorek, 5 kwietnia 2022

Urodziny Babci Bronci

 Gdyby żyła kończyłaby dziś 89 lat. Gdyby założyć, że byłaby z nami, bez tej paskudnej choroby, która ją trawiła w ostatnich latach, to mogłyby być piękne urodziny. Ubrałabym dzieci w eleganckie stroje i jechałbym do niej z ochotą. Na pewno uśmiechnęłaby się na sam mój widok. Pewnie nie zdążyłabym nawet powiedzieć jej wszystkich życzeń, bo przytuliłaby mnie mocno, a ja resztę życzeń mówiłabym jej we włosy, piękne zakręcone przez fryzjerkę ze Zgonia. Moda modą, ale babcia całe "babciowe" życie nosiła krótkie włosy z trwałą ondulacją. Lubiłam ją po nich głaskać i całować w czoło. Pewnie teraz też bym tak zrobiła. Zawsze przerywała moje życzenia w połowie powtarzając że najważniejsze, żeby tylko była zdrowa i dodawała przyciszonym głosem, że tego prawnuka chciałaby doczekać. No to wyprosiła i doczekała. Teraz miałaby już czwórkę i pewnie byłaby bardzo szczęśliwa widząc, jakie są śliczne i mądre. Pewnie tuliłaby je nie słuchając ich "wszystkiego najlepszego", szczęśliwa, że ją odwiedziły. Zawsze była wdzięczna za uwagę, którą ktoś jej poświęcał. Za odwiedziny i wspólne chwile. W prezencie przywiozłabym jej gorzką czekoladę, bo bardzo lubiła i jakiś preparat witaminowy. Albo cieplutkie bambosze, bo pod koniec życia zrobiła się zmarzluchem. Albo grube rajtuzy, które nosiła do spódnic. A ona cieszyłaby się na pewno, powtarzając, po co to wszystko. Siedziałaby na pewno w fartuchu, który zakładała rano, a zdejmowała wieczorem. A kieszenie miałaby wypchane jakimiś husteczkami. Zawsze je nosiła, chociażby dlatego, że przy jedzeniu obiadu zawsze musiała wycierać nos. A przy jedzeniu zupy makaron zawsze zostawał jej na brodzie. Siedziałaby sobie przy stole, opowiadając kto już zdążył ją odwiedzić, myląc dokładnie wszystkie imiona. Mama zrobiłaby nam kawę, a ona popijałaby siorbiąc troszkę, kręcąc łyżeczką w prawej ręce. Jak każda babcia podsuwałaby nam coś dobrego. O ile ją znam, zachwycałaby się prawnukami. Być może opowiedziałaby jakąś anegdotę z czasów, jak ja byłam w wieku moich dzieci. Na pewno byłoby trochę wspomnień, które wszyscy znaliśmy na pamięć, ale i tak słuchaliśmy. Pewnie odebrałaby jakiś telefon z życzeniami, pytając potem mamy kto to był. Na pewno uśmiech nie schodziłby jej z twarzy. Czasem, gdy tak z nią siedziałam, a ona opowiadała o swoich bliskich, których odwiedzała już tylko na cmentarzu, próbowałam odgadnąć jej uczucia. Czy naprawdę była szczęśliwa tutaj z nami, z młodymi, których nie do końca rozumiała, w których życiu uczestniczyła już coraz mniej? Czy może trawiła ją tęsknota do jej kochanego Taty, do ukochanej Siostry, z którą dzieliła wszystkie radości i smutki, do Braci, którzy tyle razy byli powodem do śmiechu? Jeżeli rzeczywiście teraz jest w miejscu, do którego odprowadziłam ją w moim śnie, to jestem pewna, że jest bardzo szczęśliwa, wśród bliskich, za którymi tęskniła. Nie zmienia to faktu, że tak bardzo chciałabym ją dziś przytulić, pogłaskać po włosach, ucałować w czoło i popatrzeć w jej pełne miłości i uśmiechu oczy powtarzając najszczersze w życiu życzenia długich lat życia w zdrowiu....

sobota, 19 marca 2022

Dziewczyno, za czym tak tęsknisz

Podobno miłość za życia zamienia się w tęsknotę po śmierci. Nic więc dziwnego, że towarzyszy mi ona często, zwłaszcza, kiedy z nostalgią wspominam dawniejsze czasy. Nieustannie towarzyszy mi pragnienie, aby Ci wszyscy kochani ludzie byli tutaj nadal. Szybko jednak reflektuję się, że jest to pragnienie bardzo egoistyczne. Chciałabym, aby wciąż żyli, tak jak ich pamiętam, dla mojej własnej przyjemności. Dla mojej samolubnej chęci spojrzenia jeszcze raz w ich oczy, usłyszenia ponownie ich głosu i śmiechu, dla paru chwil spędzonych wspólnie. Surowo oceniam to moje pragnienie, bo przecież upłynęło już sporo czasu. Świat się zmienił i ja się zmieniłam. Czy nadal jeszcze mieliby powód do uśmiechu? Czy trzymani przy życiu moim pragnieniem, nie byliby jednak bardzo nieszczęśliwi? Tata już nie ma przecież swojego tapczana, a ten, który jest, pewnie by mu się nie spodobał. Co z tego, że nadal powtarzają Ranczo, skoro musiałby na nie patrzeć  z bardzo niewygodnej pozycji? Nie ma już na placu drewnianej ławki, na której siadywał z kawą grzejąc się w słoneczku. Stoi teraz altanka i słońca pod nią jak na lekarstwo.  Na widok samochodów stojących na placu targał by pewnie nerwowo wąsa. Las mu poprzecinali, ścieżki zarosły. Grzyby wciąż jeszcze rosną, ale czy chciałby ich szukać? Czy byłby już całkiem siwiutki bawiąc się z wnuczką w świnkę Peppe? Jakie mam prawo sądzić, że takie życie byłoby mu droższe, niż wygodne czekanie na nas w zaświatach? I czy brak sił na wszystkie zwykle prace nie zrobił z niego zrzędliwego dziadka? Co by tu porabiała moja biedna babcia, skoro jej wynieśli cały piec węglowy, mały kocherek i grzałkę do herbaty? Gdzie byśmy zimą siedziały na ryczce wspominając czasy stare jak dinozaur? Nic by pewnie nie powiedziała, nikt by nie usłyszał od niej słowa skargi... Pewnie by tylko wspominała z żalem, siedząc w ręku z łyżeczką od gorącej herbaty. Może by narzekała, że na tym nowym pieroństwie nie można usmażyć placków jak należy. A ja bym dla niej chciała tej kuchni, co tam stała. Tej starej, kochanej, z haftowaną zasłonką. Ze stertą drewna pachnącego żywicą. Ze skrzypiącą komodą, w której chowała czekoladę. Czy jeszcze by miała siły obierać dla nas ziemniaki? I czy naprawdę jeszcze miałybyśmy o czym rozmawiać? Co by powiedziała na ten smutny świat? Nowa wojna, a lęki całkiem stare. I biedna by jeszcze zapalczywiej szeptała nocą zdrowaśki, tylko ja już bym nie miała szansy tego słyszeć. Co byśmy z dziadkiem wspólnie robili, kiedy on by już nie miał całkiem na nic sił? I ile tak naprawdę miałabym dla nich czasu, jeżeli go nie miałam wtedy, kiedy żyli? Niech więc może lepiej żyją w moim sercu. W świecie takim, jaki pamiętamy z naszych najszczęśliwszych dni. Ze słońcem, które ogrzewało nasze pole, ale nie zabierało nam wody ze studni. Z syreną z Huty Łaziska, która nam latem odmierzała czas. Z porannym papierosem taty do gorącej kawy. Z pachnącym sianem i konikami polnymi. Z zapachem ziemi na wykopkach we wrześniu. Z rozgrzanym piecem. Z radością świątecznych dni, przy makówkach i karpiu. Z cicho szeptaną zdrowaśką, z którą mi było tak bezpiecznie ...

poniedziałek, 14 marca 2022

Ukraina

 Obiecałam sobie nie mieszać się w tę wojnę publicznie. Nie wypowiadać się i nie okazywać politycznych poglądów. Tu jednak jest miejsce na moje przemyślenia i opinie, jakkolwiek byłyby odosobnione i dziwne. Mam trochę dziwne poczucie, że ta sytuacja już kiedyś była. Koło historii przetacza się właśnie przez nasze czasy. Tę opowieść już znamy. Jedno małe, waleczne państwo atakowane przez inne, większe i mocniejsze. Płynące zewsząd głosy oburzenia i kiwanie głową z niedowierzaniem. A później państwa tych oburzonych zawładnięte przez jednego szaleńca. Jak będzie teraz...? Na razie walczą. A my w białych koszulach i drogich krawatach opowiadamy do kamer jak bardzo jesteśmy oburzeni. Jak bardzo potępiamy i że się nie zgadzamy. Stworzyliśmy pakty, sojusze, unie, żeby świat czuł się bezpieczny. Ten sam świat podzieliliśmy sobie na ten lepszy i gorszy. Zamykamy oczy na martwe z głodu dzieci w Afryce. Zmęczony przejedzeniem umysł nie ma siły o tym pomyśleć. Bierzemy na raty nowszą zmywarkę, rzekomo dla oszczędności wody, której na świecie przecież brakuje. Myślimy o naszym wkładzie w środowisko, leżąc w wannie wypełnionej wodą. Oglądamy w telewizji zbombardowane muzułmańskie wioski, przyznając po cichu, że im się należy. Bo przecież siwy pan w garniturze powiedział w telewizji, że to terroryści. Ważne, że u nas hybrydy i żelki. Laminowane rzęsy i silikony. Spodnie kupione za trzykrotność wartości. Porcja chemii zjedzona w sieciówce. Ubaw po pachy przy komercyjnych papkach. Świat zamknięty w kilku portalach. Aplikacje, guziczki i wygodne życie. 

W czym oni tak naprawdę różnią się od nas, że ich oddzieliliśmy od tej kategorii lepszych? Czy przynależność do jakiegoś paktu decyduje o większym prawie do życia? Czy ich ciężarne kobiety mają mniejsze prawo rodzić i wychowywać w godnych warunkach? Czy mamy na tyle zimne serca, aby ciągle się tylko przyglądać? Czy strach przed utratą wygodnego życia pozwala nam poświęcić jeden naród? Boimy się przeciwstawić z powodu możliwych ataków. Czy zasługujemy na życie w pokoju, wygodzie, komforcie, składając ofiarę z niewinnych ludzi? Jeżeli potrafimy przelać cudzą krew przyglądając się temu z wygodnego fotela, to czy zasługujemy na życie w ogóle? Czy nam to życie nie stanie kością w gardle? Czy się nam po nocach nie będzie śniła Ukraina? Nie tylko przywódca Rosji ma krew tych ludzi na rękach. 

niedziela, 13 marca 2022

Odwiedziny

 Od dawna nie odwiedzała mnie już we śnie. W natłoku codzienności i smutnej rzeczywistości nie było mi dane nawet wrócić do niej myślami. Być może czuła to gdzieś tam, gdzie jest, jak bardzo potrzeba mi oderwania i spokoju, powrotu do czasów, w których nie miałam pojęcia o większości problemów tego świata. Odwiedziła mnie kilka nocy temu. Wyczarowała cudne lipcowe lato ze słońcem i bezchmurnym niebem. Czekała jak zawsze w letniej kuchni, dusznej od rozpalonego węglowego pieca, na którym stał już czajnik z gorącą wodą. Uśmiechnęła się, jak zawsze na mój widok, i zabrała mnie na pole. Pachniało tak jak powinno, gorącą, suchą ziemią, dojrzałymi warzywami, z daleka dobiegał zapach suszonego siana. Pewnie tam na łące pracował już dziadek. Nie zdziwiła mnie bujność i dorodność na warzywnych grządkach. Babcia zawsze miała rękę do tego, zawsze rosło piękne i smaczne, podsycane tradycyjnym łajnem. Tyczki z pomidorami były wyższe ode mnie, oklejone wielkimi, czerwonymi kulami, których ilość przewyższała na pewno nasze możliwości konsumpcyjne. Przebierałyśmy w pachnących buraczkach, wybierając tylko te największe, nie potrafiąc nadziwić się temu urodzajowi. Całe pole tak wyglądało. Dorodnie, pięknie, zielono. Było cicho, tylko z niedalekiego lasu dobiegały krzyki ptaków, dokładnie tak, jak zawsze na naszym polu. Pracując rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się z czegoś. Po powrocie przyszedł czas na dojenie krowy. Babcia w zielonym fartuchu, jak zawsze do tej czynności, z wiadrem i ryczką w ręku już była gotowa. Wydoiłyśmy całe wiadro. Z piękną, śnieżnobiałą pianą. Jakieś dziecko przybiegło z garnuszkiem skosztować ciepłego mleka. Chyba wiem, kto to mógł być, ale w śnie go nie poznałam, bo był mały. Babcia oczywiście z uśmiechem częstowała. Przepuściłyśmy mleko przez czyściutką tetrę. Zaczęłyśmy się zastanawiać, co z taką ilością zrobić, ile zagotować na słodkie mleko, ile zostawić w kamionce na zsiadłe mleko. Nagle jednak babcia zniknęła. Myślałam przez moment, że może tylko zawołał ją dziadek i wróci. Ale nie, poczułam dziwną pewność, że już nie wróci. Słońce przysłoniły chmury, a ja zostałam nagle niepewna wszystkiego, czego mnie przez lata nauczyła. Nagle zaczęło mi się plątać, czy mleko do zsiedzenia należy zagotować, czy nie. Poczułam się bardzo zagubiona, jakby z Nią odeszła cała moja pewność siebie, wiedza i obycie w tym wiejskim świecie. Widocznie miała jakiś powód, żeby tak szybko odejść. Żałuję, oczywiście, ale cieszę się z tych wspólnych chwil. Z tej dawki zapachów, obrazów i wspomnień, które mi dała. I czekam, aż znowu zechce mnie odwiedzić. 

wtorek, 8 marca 2022

Kobieta

 KOBIETA - ta, która stoi na czele wielkiej organizacji. W drogim uniformie skrojonym na miarę. W butach na obcasie określonym w przepisach. Której każde słowo powtarza się w kilkunastu językach. Której opinie mają ciężar cysterny z ołowiu. Ta, która nie ma czasu dla siebie, która dzieci widuje na zdjęciach. 

KOBIETA - ta, która stoi na czele rodziny. W spranych legginsach i podkoszulku. W kapciach upstrzonych plamami rosołu. Jest zawsze blisko, zawsze na zawołanie. Nie ma czasu na fryzjera, ani na kosmetyczkę. A może ma, ale szkoda jej pieniędzy. Smaży racuchy na specjalne życzenie, śpiewa piosenki i pakuje tornistry. Ogarnia dom i tylko tym żyje. 

KOBIETA - ta, która stoi na stanowisku pracy. Której serce zostało przy dziecku w żłobku. Która codziennie zarzuca sobie, że za mało czasu poświęca rodzinie. W ciągłym biegu i w ciągłym poczuciu winy. Ta, która nową zabawką kupuje sobie odpuszczenie grzechów.

KOBIETA - ta, która rzuca wszystko i biegnie pomagać tam, gdzie jest potrzeba. Która ciepłą kawę z rana zamienia na nieprzytomne ze zmęczenia ręce. Która płacze w nocy nad krzywdą innych. Której gorące serce ogrzewa innych miłością.

KOBIETA - ta, która została w domu. Ma czas na paznokcie, masaż i sklepy. Żyje ilością polubień jej zdjęcia. Bez skrupułów korzysta z życia. Poprawia po Bogu co można. Resztę dokleja, albo maluje.

KOBIETA - ta, której ręce pękają od pracy. Od chłodu, wysiłku i trudnego życia. Której historia zmarszczek naznaczona jest łzami. Której jedyny luksus to łazienka w domu. Która wieczorem szturmuje niebo kolejną dziesiątką różańca.

KOBIETA - ta, która pod makijażem ukrywa dowody miłości partnera. Która naiwnie wybacza i kocha. Która z nadzieją spogląda w jutro. Ta, której miłości uczył narwany gwałciciel w krzakach. I ta, która cierpi wykorzystywanie.

KOBIETA - ta, która kocha rodzinę. Która stoi teraz z karabinem w ręku. Której kolega poprawia warkocze. Na wszelki wypadek, żeby piękna szła do nieba. Ta, która wysłała daleko dzieci, a sama została walczyć z najeźdźcą. Ta, która się boi, ale się nie poddaje. 

KOBIETA - magnolia ze stali.

piątek, 25 lutego 2022

Wolałabym

 Wolałabym czasem nie być taka dumna. Nie nosić głowy wysoko i nie być taka odważna. Wolałabym czasem nie mieć kilku pomysłów, nie zapalać się jak ogień w lampie. Wolałabym czasem nie budować swojego obrazu z żelaza i hartowanej stali. Kredyt zaufania do samej siebie dawno się skończył. Odsetki od pożyczek na dobru humor są nie do spłacenia. Limity lęku i strachu dawno przekroczone. Gdyby tak można odłożyć głowę na bok, odłączyć myślenie jak jakieś urządzenie. Schować hardość, odwagę, dumę i zaradność do pudła na przydatne drobiazgi. Wyjść zza muru, zdjąć maski, ściągnąć zbroję. Naga osobowość niektórych przeraża. Stare blizny i świeże rany odwracają wzrok. Łzy wprawiają w zakłopotanie.  Smutek i przygnębienie są zawsze nie na miejscu. W końcu nie przyznano mi prawa do bycia nieszczęśliwą, sędziowie nie uznali moich argumentów. Za przyjaciół mam demony, szumiące złowrogo czarnymi skrzydłami. Ich szelest przyspiesza bicie mojego serca. I tak już zlęknione, a jeszcze trzymają go w szponach. A przecież licznika nikt już nie cofnie, upływa mój czas jak piasek w klepsydrze. Moja radość rani mnie mieczem, mój ogień mnie spala powoli, moja normalność odbiera mi zmysły. 

Wolałabym czasem być zupełnie kimś innym....