środa, 19 sierpnia 2020

pieskie życie

Pamiętam tę czerwcową niedzielę, spędzaną na punkcie ksero w jednej z filii Uniwersytetu Śląskiego. Dłużyła się, jak każda w tym miejscu, przerywana niezliczoną ilością sms-ów wymienianych z moim przyszłym mężem. Rozmowa o psie już była, w sumie żaden konkret, jedynie tyle, że oboje byśmy chcieli. A tu nagle pytanie: sąsiadka ma małe owczarki, chcemy? W dobie telefonów na kartę rozmowa mojego narzeczonego z sąsiadką kosztowała pięć złotych. I do dziś żartujemy, że tyle nas właśnie kosztował nasz piesek. Przyjechała do mojego domu czarna kuleczka ze słodziutką mordeczką, opadającymi uszkami i zadziornym charakterem. Podbiła serca nas wszystkich, szczególnie mojego taty, z którym, pod moją nieobecność, spędzała całe dnie. Wkrótce, zaraz po naszym ślubie dwa miesiące później, zamieszkała z nami w nowym miejscu. Przebywała z nami w domu będąc spokojnym i ułożonym psem, ale przecież niepozbawionym żywiołowości. Zjadła kilka butów i zabawek, zniszczyła parę dywaników. Obrażała się i miała muchy w nosie. Przetrwała z nami trzy przeprowadzki. Uciekała i wracała niezmiennie skruszona. Nie uznawała i do dziś nie uznaje niczyjej prywatności. Jest cwana i niezwykle inteligentna. Wykopała miliony dziur i odebrała życie sporej grupce kretów i myszy. Uwielbia śnieg i zabawę z nim, zwłaszcza przy odśnieżaniu. Ganiała za kropką z lasera jak szalona. Podskakiwała na dwa metry do góry chcąc złapać piłkę. Przynosiła gałęzie dwa razy dłuższe od siebie. Czasem zdaje się rozumieć więcej, niż mógłby każdy przeciętny pies. Choroba pozbawiła ją możliwości posiadania dzieci. Nasze zaakceptowała bez wyjątków. Z czasem tylko zaczęły jej przeszkadzać głośne krzyki i płacze. Daje się kochać, przytulać i ciągnąć za ogon. Zaczęłam z nią moje nowe życie i trwa ona w nim od jego początku. Kolejne lata mijają niepostrzeżenie, a ona coraz wolniej wchodzi po schodach. Coraz więcej śpi a od spaceru woli wylegiwanie się pod drzewem. Boi się zostać sama, zwłaszcza w domu. Jej oczy nie błyszczą już jak dawniej, pyszczek pokrywają siwe włosy. Niewiele słyszy, ale nie wygląda na zmartwioną. Nadal wkurzają ją muchy i krety panoszące się w ogrodzie. Dla zasady trochę poszczeka, zawsze na te same osoby.  I raczej już nie ugryzie, w obawie o własne zęby. Starość ma chyba udaną, z kochającą rodziną, bez chorób chyba i bólu. Kiedy widzę jej smutne spojrzenie i słyszę jej ciężki oddech powtarzam sobie: "jeszcze nie dziś. Jeszcze nie odchodź, zostań z nami na chwilę".  Ale wiem przecież, że los jest dla nas łaskawy, czternaście lat to i tak już sporo, a ona uparcie się trzyma życia. Nasza kochana Nana.  

wtorek, 11 sierpnia 2020

ON

Pojawił się w moim życiu dość nagle, zupełnie nieoczekiwanie i bez żadnego zaproszenia. Nie w wyniku przypadku, a w skutek pewnych skrytych porozumień. Wszedł do mojego serca wypełniając jego dużą część swoimi niebieskimi oczami, pięknym uśmiechem i złotymi włosami. Nieopatrznie wyrzucony z niego czekał u jego drzwi jak wierny pies. Zawsze niezmienny w uczuciach, wierny swoim deklaracjom. Zakochany chyba na zabój, o ile wolno mi to oceniać. Zaopiekował się lalką z porcelany, z potłuczoną sukienką. Pokleił, odnowił i nie przestał powtarzać, że jest tyle warta co idealne figurki. Zawsze ciężko pracuje. Nigdy wiele nie mówi, no prawie. Czasem wymyśli pyszną kolację. Od niedawna nie pyta, w jakim kubku chcę kawę. Uwielbia świeże bułeczki, mleczną czekoladę bez dodatków i pija mleko z kawą. Zawsze uważny, wyczulony, tak wiele zachowuje w pamięci, że aż mnie czasem zawstydza. Moja złota rybka spełniająca marzenia. Surowy sędzia nieprzemyślanych decyzji. Czuły opiekun. Zawsze blisko, choć czasem to trudne. Zawsze na straży. Uwielbiam zapach jego złotych włosów, przepastność silnych ramion, spokojny, niewzruszony oddech przy moich wariactwach. Rozumie więcej niż pokazuje i cierpi bardziej, niż chce się przyznać. Pełen różnorodnych pasji, zdolności, ukrytych talentów. Wypełniony tęsknotą za tym, co przepadło. Z wielkim sercem, które pomaga innym i jest wrażliwe na krzywdę. Staromodnie szanuje starszych i jest archaicznie honorowy. Najlepszy tata na świecie, z nieprzebranymi pokładami cierpliwości. Obiera parówki ze skórki i oddaje ostatni kawałek mięsa małym głodomorom. Gra z synem w piłkę na podwórku i na konsoli. Tatuś córeczki. Jedyny ukochany.
Trwa. Zawsze obok. Zawsze gotowy do pomocy. Kochany. Jedyny. Niezastąpiony.
Mój, od czternastu lat, mąż. 

wtorek, 4 sierpnia 2020

zapachy domu

Godzina dziesiąta to odpowiednia pora na przedpołudniową kawę. Biorę elektryczny młynek i wsypuję porcję ziaren do środka. Kilka chwil i już czuję ten uzależniający, lekko kwaskowy zapach kawy. Włączam ekspres i po chwili jej aromat rozlewa się po całym mieszkaniu. Zapach kawy jest jednym z moich ulubionych, jest kotwicą, gdziekolwiek jestem zapach kawy sprawia, że zaczynam czuć się dobrze. Jak w domu. Każdy dom ma swój specyficzny zapach. Ktoś taki jak ja, który odwiedza kilka domów w tygodniu i spędza w nich po kilka godzin, jest tego wyjątkowo świadomy. Zapachy tworzą energię domu, jego ducha, tożsamość. Zastanawiam się, czym pachnie mój dom. Całym bukietem zapachów. Począwszy od słodkawego, lekko mdlącego zapachu suchej karmy dla psa. Od razu na wejście, pomieszany z ciepłym, charakterystycznym zapachem jej sierści, który uwielbiam. Wilgotno-chłodny zapach kamienia z piwnicy. Duszny, lekko wpadający w kurz zapach nagrzanych od dachu desek w gorące, słoneczne dni. A dziś, gdy pada, pachnie tylko wywieszone pranie. Suszone róże w wazoniku, ze swoim zaklętym w płatkach zapachem słońca i dawnych aromatów. Szafka pachnąca czekoladą i miodem. Czasami pachnie ciastem na pizzę, czasem zwykłym biszkoptem, ale najpiękniej pachnie zawsze szarlotka i świąteczne pierniczki orzechowe. Lubię zapach łazienki zaraz po kąpieli, kiedy zapachy używanych kosmetyków unoszą się w gorącym powietrzu. W pokoju mam swoją ulubioną szafeczkę, pełną albumów ze zdjęciami, kadzidełek, świeczek, zeszłorocznych kartek urodzinowych, niezużytych serwetek z poprzedniej Wielkanocy. Gdy tylko się ją otworzy ulega się magii wymieszanych zapachów, w którym niepodzielnie rządzi drzewo sandałowe i wanilia. Odpręża mnie zapach świeżych firanek, nadających wnętrzu charakteru czystości. Szczególnie zaś lubię zapach świeżej pościeli. Staram się mieć zawsze osobny płyn do jej prania, tak, by pachniała inaczej niż reszta rzeczy. Uprasowana czeka w szafie na swój wielki dzień. Założona na pościel oddaje nagromadzone aromaty wiatru i słońca które ją wysuszyły, gorącego żelazka, szafy. 
Delikatne nutki zapachowe, ledwie dostrzegalne aromaty tworzą mój azyl, moje miejsce na świecie, Bluza męża, która nim pachnie, moja sukienka z której unosi się jeszcze zapach perfum, czerwone pomidory pachnące krzaczkiem, na którym dojrzewały, niedzielny rosół, świeże pieczywo, herbata karmelowa.  
Koi mnie zapach moich najbliższych. Uwielbiam zapach włosów moich dzieci, który jest sumą wiatru z podwórka, potu, wody i ciepłych poduszek. Zapach męża, różny o różnych porach dnia. Krem do rąk, odżywka do włosów, stróżka dymu z wypalonej świeczki. Mój pachnący świat.

niedziela, 2 sierpnia 2020

Tonąc

Nie mam już chyba dość sił, aby brnąć dalej. Zbyt jestem zmęczona i przygniata mnie ciężar ponad siły. Życie jest dla mnie za trudne, za ciężkie, by dać mu rady. Samo wstanie z łóżka już przecież tak bardzo boli. Setki codziennych czynności, od których mdleją mi ręce. Trzeba się przecież odzywać, a to nadludzki wysiłek. Czuję że brak mi tchu już po pierwszym wyrazie. Słowa nie układają się wcale, z trudem znajduje ich sens. Wypadam z domu dla samotności, ale przeciez nie jestem sama. Odpowiedzialność mnie trochę przerasta. Brak sił na codzienność, irytacja i złości, które przecież tak bardzo wyczerpują. Nie zasłużyli na to. Nie oni. Oddaliłam się w swoim cierpieniu. Zanużyłam w swój ból i myślenie o nim. Pochłonęły mnie czarne wizje, jak gęsta lepiącą smoła. A oni ciągle są obok. Czujni, wrażliwi, łaknący dobra. Zepsuta maszyna zgrzyta i trzeszczy. W swojej głupocie, nerwach i uporze, popełniam milion kolejnych błędów. Odtrącam, warczę, staje się potworem, nienawidząc siebie z każdą chwilą bardziej. Boję się chwili, kiedy się odwrócą, znienawidzą, wytkną wszystkie błędy, wyprą z pamięci nieobecną mamę.
Płaczę nad swoją głupią bezsilnością, nad każdym upuszczonym w roztargnieniu przedmiotem. Własna niezgrabność wkurza mnie i męczy. 
Chciałabym przeżyć jeden dzień bez bólu, bez bagna w głowie i łez pod powieką. Czuję się jak topielec, który nie może wypłynąć na powierzchnię. Pochłania mnie głębia, zagłusza rozsądek, beznadzieja wlewa mi się w serce. Jestem we wszystkim, ale nie uczestniczę, unikam, wypieram się, inni mnie męczą. 
Błogostan ciszy, spokój samotności, życie mi ciężarem, ale śmierć przeraża. 
Czy trzeba sięgnąć dna, żeby się odbić?