niedziela, 2 sierpnia 2020

Tonąc

Nie mam już chyba dość sił, aby brnąć dalej. Zbyt jestem zmęczona i przygniata mnie ciężar ponad siły. Życie jest dla mnie za trudne, za ciężkie, by dać mu rady. Samo wstanie z łóżka już przecież tak bardzo boli. Setki codziennych czynności, od których mdleją mi ręce. Trzeba się przecież odzywać, a to nadludzki wysiłek. Czuję że brak mi tchu już po pierwszym wyrazie. Słowa nie układają się wcale, z trudem znajduje ich sens. Wypadam z domu dla samotności, ale przeciez nie jestem sama. Odpowiedzialność mnie trochę przerasta. Brak sił na codzienność, irytacja i złości, które przecież tak bardzo wyczerpują. Nie zasłużyli na to. Nie oni. Oddaliłam się w swoim cierpieniu. Zanużyłam w swój ból i myślenie o nim. Pochłonęły mnie czarne wizje, jak gęsta lepiącą smoła. A oni ciągle są obok. Czujni, wrażliwi, łaknący dobra. Zepsuta maszyna zgrzyta i trzeszczy. W swojej głupocie, nerwach i uporze, popełniam milion kolejnych błędów. Odtrącam, warczę, staje się potworem, nienawidząc siebie z każdą chwilą bardziej. Boję się chwili, kiedy się odwrócą, znienawidzą, wytkną wszystkie błędy, wyprą z pamięci nieobecną mamę.
Płaczę nad swoją głupią bezsilnością, nad każdym upuszczonym w roztargnieniu przedmiotem. Własna niezgrabność wkurza mnie i męczy. 
Chciałabym przeżyć jeden dzień bez bólu, bez bagna w głowie i łez pod powieką. Czuję się jak topielec, który nie może wypłynąć na powierzchnię. Pochłania mnie głębia, zagłusza rozsądek, beznadzieja wlewa mi się w serce. Jestem we wszystkim, ale nie uczestniczę, unikam, wypieram się, inni mnie męczą. 
Błogostan ciszy, spokój samotności, życie mi ciężarem, ale śmierć przeraża. 
Czy trzeba sięgnąć dna, żeby się odbić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz